[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Detektyw uśmiechnął się do niego w zamyśleniu.- Ma pan świętą rację, kapitanie - przytaknął skromnie.- Była robota i po robocie, to wszystko.Cathcart energicznie potarł policzek, a jego posępną minę rozwiał szeroki uśmiech.Nachylił się, wysunął szufladę i wyciągnął litrową butelkę żytniówki.Postawił ją na stole i nacisnął dzwonek.Do pokoju wsunął się olbrzymi tors w mundurze.- Hej, Mikrus! - zagrzmiał Cathcart.- Pożycz no mi ten korkociąg, coś mi go buchnął z biurka.Tors zniknął, a po chwili wrócił.- Za co pijemy? - spytał kapitan po dłuższej chwili.- Po prostu, napijmy się - odparł Dalmas.Perły to tylko kłopot1.Nie da się ukryć, że od samego rana nie robiłem nic, tylko kontemplowałem czystą kartkę wkręconą w maszynę do pisania, zbierając się do spłodzenia listu.Nie da się także ukryć, że z rana zwykle nie mam nic szczególnego do roboty.Ale to jeszcze nie powód , żebym miał zawracać sobie głowę szukaniem naszyjnika z pereł staruszki Penruddock.Tak się składa, że nie jestem policjantem.Jednakże zadzwoniła do mnie Ellen Macintosh, co - naturalnie - zmieniało postać rzeczy.- Jak się masz, kochanie? - spytała.- Zajęty?- I tak, i nie - odpowiedziałem sztywno.- Właściwie nie.Mam się doskonale.O co chodzi tym razem?- Ty mnie chyba nie kochasz, Walterze.A w ogóle to powinieneś znaleźć sobie coś do roboty.Masz stanowczo za dużo pieniędzy.Ktoś ukradł perły pani Penruddock i chcę, żebyś je odzyskał.- Sądzi pani zapewne, że rozmawia z posterunkiem policji - odparłem zimno.- Tu rezydencja Waltera Gage.Pan Gage przy aparacie.- Wobec tego niech pan przekaże panu Gage od panny Ellen Macintosh, że jeżeli nie zobaczę go tu za pół godziny, to otrzyma przesyłkę poleconą zawierającą pierścionek zaręczynowy z brylantem, sztuk jeden.- I dużo mi z niego przyszło - burknąłem.- Ta stara krowa będzie żyła jeszcze przez następne pięćdziesiąt lat.Jednakże Ellen odwiesiła już słuchawkę, wobec czego nasadziłem kapelusz, wyszedłem i odjechałem Packardem.Jeżeli obchodzą was takie rzeczy, był piękny poranek pod koniec kwietnia.Pani Penruddock mieszkała przy szerokiej, spokojnej ulicy w Carondelet Park.Jej dom wyglądał zapewne dokładnie tak samo, jak przed pięćdziesięciu laty,lecz żadna to dla mnie pociecha wobec perspektywy, że Ellen Macintosh może spędzić w nim najbliższe pół wieku, chyba że staruszka Penruddock umrze wcześniej i nie będzie już potrzebowała pielęgniarki.Pan Penruddock opuścił ziemski padół przed kilku laty, zostawiając w miejsce testamentu gruntownie powikłane sprawy majątkowe i listę emerytów długą jak kolejka po darmową zupę.Przycisnąłem dzwonek u frontowych drzwi i po dłuższej chwili otworzyła mi drobna starowina w fartuszku pokojówki, o siwych włosach zebranych w ciasny kok na czubku głowy.Obrzuciła mnie takim spojrzeniem, jak gdyby widziała mnie po raz pierwszy w życiu, a i teraz nie miała ochoty oglądać.- Pan Walter Gage do panny Ellen Macintosh - powiedziałem.Pociągnęła nosem, odwróciła się bez słowa i zapuściliśmy się w zatęchłe zakamarki domostwa, wychodząc ostatecznie na przeszkloną werandę pełną trzcinowych mebli i zapachów rodem z egipskich grobowców.Pociągnąwszy nosem raz jeszcze, zostawiła mnie tam i zniknęła.Wkrótce drzwi otworzyły się ponownie i weszła Ellen Macintosh.Być może nie podobają wam się wysokie dziewczyny o włosach koloru miodu i cerze jak pierwsza brzoskwinia, którą sprzedawca ukradkiem odkłada dla siebie.Jeśli tak, to żal mi was.- Kochanie, a jednak przyjechałeś! - zawołała.- To bardzo ładnie z twojej strony.Usiądź, zaraz ci wszystko opowiem.Usiedliśmy.- Walterze, pani Penruddock skradziono naszyjnik z pereł.- Mówiłaś mi o tym przez telefon.Temperaturę mam wciąż normalną.- Anormalną, przewlekle obniżoną, jeśli wybaczysz mi tę profesjonalną uwagę - zawyrokowała.- Chodzi o sznur czterdziestu dziewięciu różowych pereł, dobranych odcieniem, które pani Penruddock dostała w prezencie od męża na złote gody.Ostatnio rzadko kiedy je nosiła, może jedynie podczas świąt Bożego Narodzenia albo obiadów ze starymi przyjaciółkami, jeżeli pozwalał jej na to stan zdrowia.No i co roku w Dniu Dziękczynienia wydaje obiad dla wszystkich emerytów, przyjaciół i byłych pracowników pana Penruddocka, których zostawił jej na głowie, i wówczas także je zakładała.- Gramatyka ci się cokolwiek poplątała, ale ogólna idea jest przejrzysta - rzekłem.- Mów dalej.- Otóż, Walterze - ciągnęła Ellen, obrzucając mnie spojrzeniem określanym niekiedy jako figlarne - perły skradziono.Tak, wiem, że powtarzam ci to już trzeci raz, ale to dziwnie tajemnicza sprawa.Przechowywano je w skórzanym futerale w starym sejfie, który prawie zawsze był otwarty, ale nawet gdyby był zamknięty, moim zdaniem silny mężczyzna potrafiłby go otworzyć gołymi rękami.Dziś rano musiałam pójść po gazetę i zajrzałam do pereł, ot tak, żeby się z nimi przywitać.- Mam nadzieję, że nie kręcisz się koło pani Penruddock licząc na to, że ci zostawi naszyjnik - wtrąciłem oschle.- Perły są dobre dla staruszek i tłustych blondynek, ale dla wysokich, smukłych.- Oj, bądźże cicho, kochanie - przerwała mi Ellen.- Naturalnie, że nie liczyłam na te perły.ponieważ były sztuczne.Głośno przełknąłem ślinę i wlepiłem w nią wzrok.- Tam, do kata! - powiedziałem uśmiechając się łajdacko.- Słyszałem, że stary Penruddock potrafił czasami wyciąć lepszy numer, ale sprezentować żonie lipne perły na złote gody to już szczyt wszystkiego.- Przestań się wreszcie wygłupiać, Walterze! Wtedy były jak najbardziej prawdziwe.Rzecz w tym, że pani Penruddock sprzedała je i zleciła wykonanie imitacji.Zajął się tym jeden z jej starych przyjaciół, pan Lansing Gallemore z Firmy Jubilerskiej Gallemore, oczywiście dyskretnie, ponieważ zależało jej, żeby się nikt nie dowiedział.Właśnie dlatego nie wezwaliśmy policji.Odzyskasz dla niej te perły, Walterze, powiedz?- Jak? I dlaczego je sprzedała?- Dlatego, że pan Penruddock umarł nagle, nie zapisawszy ani grosza tym wszystkim ludziom, których utrzymywał.Później nastąpił kryzys i z pieniędzy prawie nic nie zostało.Wystarcza ich zaledwie na prowadzenie domu i opłacanie służby, która pracuje tu od tylu lat, że pani Penruddock wolałaby przymierać głodem, niż odprawić choćby jedną osobę.- A, to co innego - rzekłem.- Chylę przed nią czoło.Ale jak, u diaska, mam je odzyskać i po co.skoro są sztuczne?- No cóż, te perły - to znaczy ich imitacja - kosztowały dwieście dolarów.Wykonano je na specjalne zamówienie w Czechach, co trwało kilka miesięcy, a obecnie sprawy tak się mają, że chyba już nigdy nie będzie jej stać na drugą tak świetną kopię.Poza tym przeraża ją myśl, że ktoś może się dowiedzieć o imitacji albo że złodziej dowiedziawszy się, że są fałszywe, zacznie ją szantażować.Widzisz, kochanie, ja wiem, kto ukradł ten naszyjnik.- Hę? - wyrwało mi się.Słowa tego używam nadzwyczaj rzadko, nie zaliczam go bowiem do słownictwa dżentelmena.- Kierowca, który pracował u nas przez kilka miesięcy, Walterze.odrażający, wielki drągal.Nazywa się Henry Eichelberger.Przedwczoraj porzucił nagle pracę, bez najmniejszego powodu.Pani Penruddock nikt nigdy nie porzuca.Jej poprzedni kierowca był już bardzo leciwy i umarł.Ale Henry Eichelberger odszedł bez słowa i jestem pewna, że to on ukradł perły.Kiedyś próbował mnie pocałować, Walterze.- Czy mnie uszy mylą? - powiedziałem całkiem innym tonem.- Próbował cię pocałować, tak? Nie wiesz przypadkiem, gdzie jest ta bryła mięsa, kochanie? Mało prawdopodobne, żeby sterczał na rogu, czekając, aż mu rozkwaszę nos
[ Pobierz całość w formacie PDF ]