[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naocznie stwierdzony stan faktyczny rąbnął nas niczym obuchem.Obejrzeliśmy każdą kostkę przez lupę filatelistyczną, którą miałam przy sobie.Wąchaliśmy to, lizaliśmy i próbowaliśmy przegryzać, nie bacząc na ewentualne skutki działania narkotyku.Nic, zero.Zwyczajna gąbka i ani śladu czegokolwiek szkodliwego.Po godzinie wysoce denerwującej, acz niezbyt ciężkiej, pracy popatrzyliśmy na siebie.- No i co to ma znaczyć? - odezwałam się pierwsza.- Duży kant - zaopiniował sierżant po krótkim namyśle.- Nic z tego nie rozumiem - oznajmił Bodzio.Moje prywatne olśnienie zdecydowało się spłynąć na mnie po raz trzeci i pozostać już dłuższą chwilę.Zamajaczył mi obraz afery tak skomplikowany i dziwaczny, że nie umiałam ubrać go w słowa.Przyjrzałam mu się z wielkim natężeniem i wyłowiłam jakieś fragmenty, błyskające wyraźniejszym światłem.Na logikę coś z tego wychodziło.- Nie upieram się, że tak musi być - ogłosiłam bez dalszych namysłów.- Ale coś mi się widzi, że potrzebny tu był kozioł ofiarny.Wystawili cię rufą do wiatru.Obaj przyjrzeli mi się z wielkim zainteresowaniem, co najmniej tak, jakbym nagle porosła na przykład rybią łuską.To mnie zdopingowało.- Gówno ci dali, a nie narkotyki.Duża przesyłka, duże pieniądze, teoretycznie mogło to ważyć ładne parę kilo.Odbiorca stwierdza, że nic nie dostał, nadawca zapiera się zadnimi łapami, że wysłał co trzeba.Kto rąbnął? Pośrednik.Pośrednik to ty.Tymczasem sami sobie całość zachachmęcili, może boss osobiście i całą forsę bierze do własnej kieszeni, wyglądasz jak Filip z konopi oraz idziesz na ubój.- Filip wyskoczył - zaprotestował Bodzio słabiutko i bezradnie.- I wydaje ci się, że przy tym dobrze wyglądał? W każdym razie na ciebie padnie.Głowę daję, że w torbie jest to samo!- Otóż to - poparł mnie sierżant, marszcząc brwi.Pobladły Bodzio odwrócił się, sięgnął do szafy i wywlókł z niej torbę turystyczną.Torba była zwyczajna, zamknięta na mały, ale skomplikowany zameczek i miała cztery kieszenie zewnętrzne, po dwie z każdej strony.Sierżant powstrzymał Bodzia, który już chciał zadziałać brutalnie.Wyciągnął jakieś małe przyrządy, pomanipulował w zameczku, prztyknęło i otworzyło się.- Niezłe - pochwalił Bodzio z odrobiną zawiści.Chciwie i w dużych nerwach zajrzeliśmy do torby.Znajdowały się w niej przedmioty zwyczajne, adidasy, piżama, ręcznik, dwie koszule, dwie pary gaci, sweter, dżinsy, przybory do mycia i golenia, trzy duże rolki papieru toaletowego i paczka w folii rozmiaru dwóch tomów encyklopedii złożonych razem.Rzuciliśmy się na paczkę, niczym zgłodniałe sępy na przechodzoną padlinę.Białego proszku z niej spróbowaliśmy wszyscy po kolei.Bodzio posunął się tak daleko, że na poczekaniu przyrządził herbatę, posługując się grzałką, i obaj ją tym doprawili.Nie było siły, normalny oszukańczy produkt, mający symulować na przykład heroinę.Cukier puder.Pełna podejrzeń i braku zaufania do siebie, poprzyglądałam się im pilnie przez jakieś pół godziny, ale żadnych niepokojących objawów nie zdradzali.Jak na ilość skonsumowanego cukru pudru, gdyby to był narkotyk, powinni już być nieprzytomni, a co najmniej w euforii, która musiałaby się jakoś uzewnętrznić.Nic podobnego, byli nadal przygnębieni.- Powiem prawdę - zdecydował się sierżant.- Za cholerę nie wiem, co zrobić.Ale pani ma rację, pana wrobili.- Zgadza się - przyświadczył Bodzio posępnie.- W ten sposób występujemy tu w charakterze głupków zbiorowo, a tam ja w charakterze złodzieja solo.Żeby człowiek chciał, to nic gorszego nie wymyśli.Gapiąc się na poprutego niedźwiedzia i wybebeszoną torbę, wszyscy troje oddaliśmy się pracy myślowej tak intensywnie, że prawie powietrze od tego zgrzytało.Sierżant, który bądź co bądź z przestępczymi machinacjami miewał do czynienia, pierwszy zaczął snuć supozycje.- Czy oni nie zamierzają podmienić tego w ostatniej chwili? Dajmy na to, już pan wypłynął, podlatuje któryś, łapie tego niedźwiedzia i wtyka panu drugiego.A pan już dziobem na wodzie.A torby dopadną chociażby w Szczecinie.Na ich miejscu tak bym zrobił, gdybym naprawdę chciał to wysłać.- Każdy rozsądny przemytnik też by tak zrobił - poparłam go.- Szczególnie że drugiego niedźwiedzia chyba widziałam.Sądzę, że oni ogólnie coś myślą, a tych rzeczy nie pilnują.Trzeba sprawdzić, o co im chodzi, i nie widzę innego sposobu, jak tylko im to umożliwić.Z drugiej strony nie należy dopuścić, żeby im się udało.Więc uczciwie mówiąc, też nie wiem, co zrobić.- Pan nie może wypłynąć - orzekł sierżant po kolejnym namyśle.- Ruszyć, niech będzie, i od razu wrócić.Najlepiej z przyczyn technicznych, łódź przecieka, ster nie działa, ktoś rąbnął linki, panu potrzebny prąd.? Ktoś rąbnął akumulator.- Lepiej przeciekać, bo teraz już te inne rzeczy można kupić - poradziłam.- Nikt się nie będzie wygłupiał z kradzieżą akumulatora czy linek.Odwróciłam się do ogłuszonego brakiem towaru Bodzia.- Dasz radę?- Co?- Do jutra zacząć przeciekać.Bodzio jakby się odrobinę ożywił.- Nie wiem.Muszę pomyśleć.To powinno wyglądać naturalnie, bo nienaturalnie to mam wiertło i załatwię sprawę w pięć minut.Ktoś uszkodził poszycie, walnął czymś.- Musiałby chyba strzelać grubym kalibrem - skrytykował sierżant.- Ale załóżmy, dzieci bawiły się tuż pod samą łodzią i wypakowały z jakiejś gilzy albo rozpaliły sobie ogienek.- Mamy teraz wywlec z łóżek jakieś dzieci i nakłonić je do zabawy? - zainteresowałam się zgryźliwie.- Mogły to zrobić rano.Czyli, tak czy inaczej, trzeba od zewnątrz.Nie miałem kiedy obejrzeć tej pańskiej łodzi.Co to jest?- Zwyczajna jolka.Przez parę chwil dyskutowali na tematy żeglarskie, obce mojej duszy.Jedyne, co w tej dziedzinie potrafiłam, to jedną ręką trzymać ster, a drugą linkę żagla i udawać się mniej więcej w pożądanym kierunku, o ile żagiel był tylko jeden, a wiatr wiał mi w plecy.Coś tam im się bardzo spodobało w kadłubie tej jolki, uznali to za korzystne i zaczęli rozważać szczegóły techniczne.Podstawić się drugiej łodzi, żeby rąbnęła dziobem.Trudna sprawa, przeważnie pływają tu rybacy, którzy umieją omijać kretynów.Można jeszcze elegancko trafić w słupek wyciągarki, ale nikt by nie uwierzył, że Bodziowi tak źle wyszło.Sztorm by się przydał, żadnych szans, pogoda jak dzwon, wyprodukować sztorm na zawołanie nie leżało w naszych możliwościach.Sztil.Do bani, Bodzio mógł wypłynąć na silniku i łapać wiatr na pełnym morzu.Powiesić się najlepiej.Zadecydowali w końcu, skąd wziąć ten przeciek.Gwałtowny, wyraźny, zauważalny już na pierwszych metrach w wodzie.Uszkodziło się coś przy wyciąganiu na piasek przez pryzmę kamieni, które leżały tam akurat jak na zamówienie.Nikt tego w owej chwili nie dostrzegł, rzecz możliwa.Przy dużej dozie wysiłku da się takie uszkodzenie załatwić, do roboty zaś należy przystąpić od razu.Osobiście mnie to nie dotyczyło, do prac fizycznych, wymagających siły w ręku, nie nadawałam się nigdy.Przeszliśmy do drugiej kwestii.Z dubeltowym egzemplarzem niedźwiedzia musiałaby przylecieć jednostka ludzka, bo sama ta panda nie chodzi.Upilnować jednostkę i połazić za nią, bodaj odkryć jej tożsamość.Może byłby to któryś z opiekunów Bodzia, pojawiłaby się nowa okazja, jeszcze lepsza niż ta poprzednia, zmarnowana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]