[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.325 Mój przyjacielu syknął złowieszczo Raimondo. Nie zmuszaj mnie,bym cię zabił.Jeszcze nie teraz. Ruchem głowy wskazał skrępowane ręce Mar-ka. I wyrzuć ten śmieszny nożyk, zanim zrobisz sobie krzywdę.Andre poczuł, że się czerwieni.Usłuchał jednak i schował sztylecik pod ubra-niem.Pojechali dalej w milczeniu.Spomiędzy kamiennych domów doleciał głośny wrzask dzikiego ptaka.Ra-imondo natychmiast wyprostował się w siodle i zaczął uważnie spoglądać na boki.Jego towarzysz zrobił to samo.Najwyrazniej nie był to głos dzikiego ptaka.Wytężyli słuch.Chwilę pózniej podobny sygnał rozległ się na szczycie wzgó-rza.Raimondo zacisnął dłoń na rękojeści miecza.Zachowywał jednak spokój. Co to było? zapytał Marek. Nie twoja sprawa.%7ładen nie odezwał się już więcej.%7łołnierze pchający wyładowane wozy byli zbyt zajęci, żeby zwracać na nichuwagę.Bez przeszkód dotarli na szczyt i wyjechali z miasta na rozległe karczo-wisko.Z prawej mieli mury obronne La Roque, z lewej ciągnęła się ściana lasu.Z przodu, ku północy, otwierała się trawiasta, lekko pofałdowana równina.Dopiero teraz Marka uderzyło, że posuwają się równolegle do fosy, w odle-głości jakichś pięćdziesięciu metrów od murów.Minęli wieżę bramną, przed którązwodzony most wciąż był opuszczony.Chris i Kate nadal jechali sto metrów przednimi na czole kolumny.Atak nastąpił nieoczekiwanie.Z lasu wypadło pięciu zbrojnych rycerzy.Z mieczami uniesionymi nad głową rzucili się do szarży.Pędzili wprost na Markai jego eskortę.Raimondo i jego ponury towarzysz dobyli mieczy i skierowali rumaki w stronęnapastników.Wywiązała się walka.Niespodziewanie od strony miasta nadjechałgalopem sam Arnaut w otoczeniu dalszych rycerzy, którzy od razu z zapałemwłączyli się do bitwy.Wszyscy zapomnieli o skrępowanym jeńcu.Tymczasem w przodzie inna grupa zbrojnych zaatakowała czoło kolumny.An-dre dostrzegł przystrojony czarnymi piórami henn sir Guya.Chris i Kate znalezlisię nagle w okrążeniu.Spiął konia i ruszył galopem wzdłuż kolumny wozów.Widział, jak jeden z napastników złapał Chrisa za kołnierz i usiłował ściągnąćz siodła.Drugi chwycił wodze Kate.Jej koń się spłoszył i zaczął skakać na boki.Trzeci sięgnął do wodzy Chrisa, lecz ten zdążył je szarpnąć.Omal nie posadziłkonia na zadzie, ale napastnik musiał puścić wodze, żeby nie spaść na ziemię.Nagle Hughes wrzasnął dziko i zalał się krwią.Najwyrazniej stracił panowanienad wierzchowcem.Koń zarżał głośno i pognał galopem w stronę lasu.Chrisledwie trzymał się w siodle.Po chwili zniknął między drzewami.Kate wciąż próbowała się uwolnić od napastnika trzymającego wodze jejwierzchowca.Rozpętało się istne piekło.Ludzie Arnauta zaczęli sięgać po broń,pojedynczy pikinierzy usiłowali strącić napastników na ziemię.Wreszcie któryś326cios dosięgnął prześladowcę Kate i ten puścił wodze.Marek, chociaż nie miałbroni, skierował się w sam środek tego zamieszania.Chciał odciągnąć Kate odnapastników.W końcu go dostrzegła. Andre! Uciekaj! Uciekaj! wrzasnął, a chcąc ściągnąć na siebie uwagę, dodałjeszcze głośniej: Malegant!Sir Guy błyskawicznie odwrócił się ku niemu.Marek skierował konia nieco w bok, minął gromadę walczących i pogalopo-wał wprost ku otwartej bramie zamku.Zauważył, że rycerze lorda Olivera zawra-cają i rzucają się za nim w pościg.W tumanie kurzu pod lasem Raimondo i Arnautzaciekle atakowali pięciu jezdnych.Kate spięła konia i popędziła przez karczowisko na pomoc.Oglądała się przezramię, widziała więc, jak Marek wjeżdża po zwodzonym moście i znika w for-tecznej bramie zamku.Wpadła za nim do środka gromada rycerzy.Ciężka bronaw bramie opadła ze zgrzytem, zwodzony most zaczął się podnosić.Została sama.Marek i Chris wystawili się na ogromne niebezpieczeństwo,mogli zginąć w każdej chwili.Może już byli martwi.Teraz wszystko zależało od niej.07.24.33Wszędzie dookoła stacjonowały wojska Arnauta.Kate przemykała się niepo-strzeżenie między wyładowanymi wozami w stronę lasu.Na skraju rozległej łąkiwznoszącej się łagodnie ku murom La Roque żołnierze rozstawiali namioty.Kie-dy się do nich zbliżyła, ten i ów krzyknął, by im pomogła, lecz unosiła tylkootwartą dłoń, mając nadzieję, że zostanie to potraktowane jak pozdrowienie, i je-chała dalej.W końcu zagłębiła się w las.Najpierw musiała się przedzierać przezzarośla, wreszcie ujrzała dróżkę prowadzącą w mroczną gęstwinę.Wyjechała nanią i zatrzymała konia, aby dać mu chwilę odpocząć.Na równinie pośpiesznie składano przywiezione w częściach katapulty.Byłyto wielkie niezgrabne machiny na masywnej podstawie z belek znajdowało sięsprężyste ramię miotające.Przyginano je za pomocą konopnych lin i kołowrotu,ładowano pocisk do uchwytu znajdującego się na jego konni, po czym zwalnianoblokadę, a ramię wyrzucało pocisk w stronę obleganych murów.Machina musiaławażyć co najmniej ćwierć tony.Mimo to żołnierze składali je nadzwyczaj spraw-nie.Ich poczynania nadzorowali specjaliści, którzy przechodzili od jednej grupydo drugiej i wydawali polecenia.Patrząc na to, Kate zrozumiała, dlaczego nie-które kościoły czy zamki średniowieczne powstawały zaledwie w ciągu paru lat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]