[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- zakończył z westchnieniem.Twardowski przyznał, że przytoczone przez proboszcza argumenty za natychmiastowym ślubem są słuszne, ale był przekonany, że motywy pani Czarnkowskiej były inne.Ksiądz pojechał do Warszawy samochodem Czarnkowskich, żeby nie stracić dnia w swym przedsięwzięciu.Wkrótce przybył doktor.Zastał chorą pogrążoną w śnie głębokim.Nie kazał jej budzić i odjechał natychmiast Zapowiedział przyjazd na wieczór.Wanda ciągle siedziała przy matce.Po południu pani Czarnkowska obudziła się i wezwała do siebie Twardowskiego.Widocznie sen ją wzmocnił.Usiadła na łóżku i mówiła prawie bez wysiłku, acz urywanymi zdaniami.- Mój drogi Zbigniewie, pozwól mi mówić do ciebie, jak do syna.Dziękuje ci, że się zgodziłeś na taki smutny ślub.Zrobicie to dla mnie.Ona jest moją siostrzenicą i przybraną córką, którą kocham jak rodzoną.Tyś jego synowcem i właściwie także przybranym synem.Wasz ślub będzie, jak mój ślub z Alfredem.Alfred się będzie z niego cieszył.Nabierała sil, a Twardowski mówił sobie, że takich właśnie motywów się domyślał.- Ja tego ślubu dożyję, zrobię wysiłek i dożyję.Ale potem umrę.Posłuchaj więc.Pochowajcie mnie na tutejszym cmentarzu, obok niego i tak samo, jak jego.Cicho i skromnie.Pozwól, żeby ciało moje stało w twoim domu, w jego domu, w bibliotece i żeby stąd było wyniesione na cmentarz.Dobrze?.- Wszystko, mamo, co każesz, będzie spełnione.Wyciągnęła ku niemu ręce i pocałowała go w czoło.- Jeszcze jedno.Wezwij do mnie Grzegorza.Muszę go pożegnać.On był taki wierny Alfredowi.- Dobrze.- Idź teraz i przyślij mi coś jeść.Muszę jeszcze żyć.Doktor wieczorem stwierdził, że stan chorej znacznie się poprawił.Przy wsiadaniu do samochodu rzekł do Twardowskiego:- Będzie żyła, dopóki będzie trwała chęć życia.Nazajutrz przed południem przyszedł Grzegorz.Wyglądał źle: przygarbił się ijakby przychudł.Nieśmiało się przywitał z niedawnym panem i poszedł do pani Czarnkowskiej.Przez następne parę dni Twardowski nie wiedział, co z sobą zrobić.Wandę widywał tylko przez krótkie chwile: siedziała przy matce, a gdy ta jej kazała iść spać, robiła to z mniejszym lub większym skutkiem.Gdy spotykała się z nim przy stole, była smutna i małomówna.Prawie nic nie jadła i mizerniała coraz bardziej.W domu panowała grobowa cisza.Służba chodziła na palcach i rozmawiała szeptem.Bał się od domu zbyt oddalać, wiedząc, że w każdej chwili może nastąpić kryzys.Próbował pracować, ale praca mu nie szła i jego nerwy już się wymykały spod kontroli.Rozważał wydarzenia ubiegłych tygodni i zaczynał czarno patrzeć na.życie.Upokorzony, przyznawał się przed sobą, że ten dom ze swoją tragiczną atmosferą jest od niego silniejszy.Wreszcie wrócił ksiądz Rybarzewski z pozwoleniem na ślub w kieszeni.Zajechał przed dom koło wieczora i udał się przede wszystkim do pani Czarnkowskiej.Wyszedłszy od niej, rzekł do czekających na niego na dole Twardowskiego i Wandy:- Jutro przyjedźcie o ósmej do kościoła.Załatwię waszą spowiedź i odprawię mszę na waszą intencję.Po mszy podpiszemy akt ślubny i przyjedziemy tutaj na ślub.Świadkiem, jak pan mówił, ma być Żemła; trzeba go przywieźć na czas.Nie dał się zatrzymać na obiedzie.Przy wsiadaniu, obejrzawszy się, czy ktoś nie słyszy, rzekł cicho do Twardowskiego:- Trzeba być przygotowanym na wszystko.Ona się trzyma tylko do waszego ślubu.Boje się, że potem rychło przyjdzie koniec.Przygnębiony Twardowski wrócił do Wandy.- Smutny będzie nasz ślub, moja już bliska żono - rzekł, całując ją w czoło.- Mój najdroższy - odrzekła z jakąś bolesną rezygnacją - nie wyobrażam sobie już wesela.Marzyłam o nim wtedy, kiedy nie wiedziałam, co to jest życie.Po co robić wesoły wstęp do tragedii.Chciał jej coś odpowiedzieć, ale słów nie znalazł.Nie był w tej chwili usposobiony do pocieszania kogokolwiek.Rano Twardowski kazał zaprząc konie do powozu i zszedł na dół.Przybiegła do niego pokojówka pani.- Panienka za chwile zejdzie.Prosi o samochód.Zmienił zarządzenie, kazać zajechać Markowi.Za chwile zbiegła po schodach Wanda.- Jedźmy zaraz - rzekła z pospiechem.W drodze powiedziała mu tylko:- Prosiłam cię, żebyśmy jechali samochodem, bo się boje zostawić mamę samą na długo.Traktowała ten ślub, jak coś drugorzędnego.Zajęta była matką.Ksiądz już czekał.Widocznie widział niepokój i pospiech dziewczyny.Odbył spowiedź obojga krótko, poczym wyszedł z mszą.Podczas mszy przyjechał doktor Zemła.Poszli po mszy i komunii do kancelarii parafialnej.Podpisali akt ślubny, który ksiądz wieczorem przygotował i wsiedli wszyscy czworo do samochodu.Twardowski z respektem patrzył na księdza, jak sprawnie i szybko wszystko załatwiał.Za kilka minut byli już w domu turowskim i udali się wszyscy do pokoju pani Czarnkowskiej.Czekała na nich, siedząc na łóżku, z dziwnym, gorączkowym ogniem w oczach.Zaledwie zdołali się z nią przywitać, ksiądz już stal przed nimi w szatach obrzędowych.Kazał im uklęknąć.Wanda z nerwowym pospiechem powtarzana za nim słowa przysięgi, jakby jej chodziło tylko, żeby się to jak najprędzej skończyło.Doktor, który obserwował chorą, nie spostrzegł się, kiedy ksiądz wezwał obecnych, ażeby zawsze i wszędzie świadczyli o małżeństwie tym prawnie zawartym i przez Kościół potwierdzonym.Pani Czarnkowska pochyliła się nad Zbigniewem i Wandą, błogosławiąc im i szepnęła:- Będę świadczyła przed Panem Bogiem i.przed nim.Zemła rzekł do niej:- Teraz nie będę pani męczył.Dał znak wszystkim, żeby wyszli.- Idźcie- rzekła Wanda - ja zostanę z mamą.Ksiądz i doktor zeszli z Twardowskim na dół i złożyli mu życzenia w formie powściągliwej, podyktowanej przez smutną chwilę.Ledwie zamienili parę zdań, gdy na schodach ukazała się zaalarmowana pokojówka.- Proszę pana doktora.Zemła nie czekając pobiegł na górę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]