[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moje zdarte buty ślizgały się na oblodzonym bruku, ramiona bolały mnie od niewygodnego ciężaru.Obawiałem się drgawek.Musia­łem często przystawać.W takich chwilach wzbraniałem sobie za­stanawiania się nad własnymi czynami.Postanowiłem się nie wiązać ani z tym wilkiem, ani z żadnym innym zwierzęciem.Przyrzekłem to sobie.Po prostu nakarmię szczeniaka, a potem gdzieś go wypuszczę.Brus nawet się nie dowie.Kolejny raz podniosłem klatkę.Kto by pomyślał, że taki spar­szywiały szczeniak może tyle ważyć?“Tylko nie sparszywiały! - Oburzenie.- W klatce pełno pcheł”.A więc to nie złudzenie, że coś mnie ukłuło w pierś.Pięknie.Bę­dę się musiał dziś jeszcze raz porządnie wykąpać, jeśli nie chciałem do końca zimy mieszkać z pchłami.Dotarłem do przedmieść.Tutaj domy stały rozrzucone rzadziej, a droga wznosiła się znacznie bardziej stromo.Raz jeszcze postawi­łem klatkę na śniegu.Wilczek kulił się w kącie, żałosny, pozbawio­ny gniewu i nienawiści, które trzymały go przy życiu.Głodny.Po­wziąłem decyzję.“Wyjmę cię z klatki.Będę cię dalej niósł bez niej”.Cisza.Obserwował, jak mocuję się z zamknięciem, jak otwie­ram drzwi.Przewidywałem, że może przemknąć koło mnie i zniknąć w ciemności nocy.Ale nie.Siedział w kącie.Sięgnąłem, chciałem chwycić za skórę tuż za łbem.Wtedy się na mnie rzucił.Jak błyska­wica skoczył mi na pierś, szeroko rozwartymi szczękami sięgnął gar­dła.Zdążyłem się zasłonić, wcisnąć mu przedramię w zęby.Jedną ręką trzymałem go za kark, drugą wpychałem w szeroko otwartą paszczę, dławiłem i dusiłem.Tylnymi łapami orał mi po brzuchu, na szczęście gruby kaftan chronił mnie przed poważniejszą szkodą.Potoczyliśmy się po śniegu; obaj warczeliśmy jak szaleni.Ja byłem cięższy, silniejszy, a na dodatek miałem za sobą lata zabaw z psami.Przewróciłem go na grzbiet i przytrzymałem tak, całkowicie bezrad­nego.Miotał łbem, próbując mnie dosięgnąć; obrzucał wyzwiskami, jakich nie zna język ludzki.Kiedy zaczął tracić siły, chwyciłem go obiema dłońmi za gardło i spojrzałem prosto w ślepia.Takie spoj­rzenie, w tej pozycji, rozumie każdy wilk.Nie poprzestałem na tym.“Jestem dorosły - oznajmiłem.- Musisz mnie słuchać, szcze­niaku!”Przytrzymałem wilczka, wbijając wzrok w jego źrenice.Uciekł spojrzeniem, ale nie zwolniłem chwytu, póki nie dostrzegłem w nim zmiany.Wtedy wstałem, odsunąłem się o krok.On leżał, nie śmiał się poruszyć.“Wstawaj.Chodź tutaj”.Podpełzł do mnie szorując po ziemi, ogon podkulił pod siebie.Przy moich nogach położył się na boku, odsłonił nagi brzuch, naj­czulsze miejsce.Zaskamlał cicho.Złagodniałem.“Już dobrze.Musieliśmy po prostu ustalić reguły.Nie zamie­rzałem cię krzywdzić.Teraz chodź ze mną”.Chciałem go podrapać między przednimi łapami, ale ledwie go dotknąłem, zaskowyczał przeraźliwie.Poczułem czerwony rozbłysk jego bólu.“Co cię boli?”Zobaczyłem nabijaną mosiądzem pałę grubego handlarza.“Wszystko”.Jak najdelikatniej obejrzałem go dokładnie.Stare strupy, guzy na żebrach.Wstałem i z całej siły kopnąłem klatkę.Wściekle skopa­łem ją z drogi.Wilczek podpełzł do mnie, przywarował obok stopy.-“Głodny.Zimno.Bardzo zmęczony”.Zalały mnie żałosne odczucia szczeniaka.Kiedy go dotknąłem, trudno mi było oddzielić jego myśli od własnych.Czy moja była wściekłość za złe traktowanie? Co za różnica? Ostrożnie wziąłem go na ręce i wstałem.Bez klatki, przytulony do piersi ważył doprawdy niewiele.Składał się głównie z sierści i szczenięco długich kości.Przykro mi się zrobiło, że potraktowałem go tak brutalnie, choć przecież innego języka by nie zrozumiał.- Zaopiekuję się tobą.- Zmusiłem się, by powiedzieć to na głos.“Ciepło” - pomyślał z wdzięcznością, a ja otuliłem go płasz­czem.Jego zmysły wzbogaciły moje.Poczułem własny zapach, ty­siąckroć silniejszy, niżbym sobie życzył.Konie i psy, i dym z palone­go drewna, piwo i ślad perfum księżnej Cierpliwej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •