[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No tak - wydyszał z niepokojem Pawełek.- Jeżeli tutaj wsiadł do autobusu,będziemy mieli ubaw.Szukać go na cztery strony świata.! Pan Wolskikonsekwentnie nie wsiadł do autobusu.Chaber poprowadził ku wejściu do Aazienek,a potem prosto przez park.W połowie drogi spacery pana Wolskiego przestaływydawać się im szczęściem.- Ale ma kondycję! - sapnął potępiająco Bartek.- Pruje jak maszyna! I to ma byćzramolały stary piernik, skąd on ma tyle siły.?! - On pewnie szedł trochęwolniej niż my - zwróciła uwagę Janeczka cierpkim głosem.- Chaber, pieseczku,poczekaj! Nie tak szybko! Chaber zwolnił nieco i obejrzał się niecierpliwie.Wyraznie nakazywał pośpiech.Przez chwilę szli normalnym krokiem, a potem znówpobiegli.Mostem nad Trasą Aazienkowską przedostali się na drugą stronę, dotarliw końcu na Rozbrat.Tu Chaber wreszcie zwolnił.Zadyszana Janeczka zorientowałasię nagle, że pies zaczyna zachowywać się inaczej.Zrobił się jakiś czujny,ostrożny, przemknął za rosnącymi tu licznie krzewami i zatrzymał się przedjakimś domem.Chwilę stał nieruchomo.Potem gwałtownie obwąchał teren, znówzastygł na moment i wydał z siebie cichy, głuchy, grozny warkot.Następniecofnął się nieco, obejrzał na panią i wystawił zwierzynę.Wszyscy czworoznieruchomieli, w głębi duszy wdzięczni psu za tę chwilę odpoczynku.Po parusekundach miejsce wdzięczności zajął niepokój.Coś się musiało stać.Całe zachowanie Chabra wskazywało, że coś złego.Watmosferze wokół nich pojawił się jakiś nieuchwytny element napięcia iniebezpieczeństwa.Uspokajali zdyszane oddechy i odzyskiwali siły.- No! -sapnął niecierpliwie Pawełek.- Co jest.?Janeczka ze zmarszczonymi brwiami wciągała głęboko powietrze i przyglądała siępsu.- Tu- się coś wydarzyło - zawyrokowała wreszcie.- Coś niedobrego z panemWolskim.Może.Ja nie wiem.Przyjrzyjcie się.Mnie się wydaje, że tu, gdzieon węszy, jest pogniecione.Spełnili polecenie, dokładnie obejrzeli miejsce,które pies wąchał najdłużej.Pomiędzy ozdobnymi krzewami z resztkami liści rosłatrawa, zimowa już, przywiędła, ale bujna.Wydawała się skopana, i zniszczonadodatkowo, a krzaki obok były trochę połamane i wyglądało na to, że świeżo.Pawełek wytchnął już po galopie i umysł jego w pewnym stopniu podjął pracę.-Poniewierali się - rzekł stanowczo.- Co najmniej jeden, pan Wolski.Tu upadł,albo został przewrócony, bo ja wątpię, żeby sam się wałkował dla przyjemności.-Ktoś go napadł - uzupełniła Janeczka.- Pies mówi, przecież widzicie.Zrobili mucoś złego i byli tu złoczyńcy.Nagle powiało grozą.Całe gadanie oniebezpieczeństwach, dotychczas traktowane lekceważąco, nabrało wyraznej treścii dotarło do nich z siłą młota pneumatycznego, walącego z góry w ciemię.PanWolski, najwyrazniej w świecie, z tym niebezpieczeństwem zetknął się osobiście.Wszyscy poczuli jakieś podejrzane mrowienie w karku, ale zarazem wybuchły w nichemocje.Oto znalezli się w samym środku tej podstępnej wojny z przestępcami, nawłasne oczy oglądają jej skutki i kto wie, może im też coś grozi.Przypuszczalny sojusznik został wyeliminowany.O takich rzeczach czyta się wksiążkach, albo ogląda się je na ekranie, przeżyć to w rzeczywistości, to jestcoś.! Pierwszy mężnie poruszył się Stefek, zdopingowany samą obecnościąJaneczki.Nie powiedział nic, bo przez chwilę miał jakieś kłopoty z głosem, aleuczynił kilka kroków w głąb pogniecionego pobojowiska.Za nim ruszył Bartek.- Itu go wlekli - powiedział nieco ochryple i odchrząknął.- O, widać tylnenogi.! Znaczy, chciałem powiedzieć, tylne buty.Pawełek posunął się za nim,starannie tłumiąc dreszcz zachwytu.- Buty z tyłu - skorygował.- Obcasy.To jużnie ma co, napadli go, wlekli mały kawałek, a potem pewnie podnieśli, bo dalejtych obcasów już nie ma.%7ływy czy zabity.? Spojrzał na psa.Chaber węszył całyczas, wyraznie okazując, że to nie koniec śledztwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]