[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już nie szlochał.Oparł się o wilgotne, oślizgłe kamienie ściany, krzywiac się z bólu otwartych ran.Zamknął oczy, chociaż i tak nic nie widział, i pomyślał o słonecznym blasku.Chyba właśnie wtedy zapadł w drzemkę, bo obudził się na­gle z okrzykiem bólu - jeden ze szczurów ugryzł go mocno w udo.Przez kilka chwil młócił wokoło kocem, ale teraz cały drżał i zaczynał się czuć naprawdę źle.Usta miał spuchnięte od uderzenia Alberico w chacie.Przełykanie sprawiało mu ból.Miał gorączkę.Kiedy więc zobaczył słaby blask świecy, był przekonany, że to halucynacje.Co prawda mógł się w jej świetle rozejrzeć.Cela była maleńka.Przy jego prawej nodze leżał martwy szczur, a dwa inne, duże jak koty, przycupnęły przy drzwiach.Na ścia­nie obok siebie dojrzał wydrapany wizerunek słońca z nacię­ciami na jego krawędzi oznaczającymi dni.Słońce miało naj­smutniejszą twarz, jaką Tomasso widział w życiu.Patrzył na nie przez długą chwilę.A potem spojrzał na jaśniejącą świecę i uznał, że to jednak jest halucynacja albo sen.Świecę trzymał jego ojciec odziany w srebmobłękitne szaty pogrzebowe.Spoglądał na niego z góry z wyrazem twarzy, ja­kiego Tomaso nigdy u niego nie widział.Był przekonany, że musi mieć wysoką gorączkę, skoro jego umysł wyczarowuje w tej otchłani obraz czegoś, czego jego rozbite serce tak rozpaczliwie pragnie.Obraz łagodności - a nawet, gdyby zechcieć poszukać właściwego słowa, miłości w oczach człowieka, który chłostał go w dzieciństwie, a potem uznał za przydatnego w trwającym dwadzieścia lat spisku przeciwko tyranowi.Spisku, który zakończył się tej nocy.Który naprawdę straszli­wie się zakończy dla Tomasso rano, w bólu, jakiego nawet nie potrafił sobie wyobrazić.Podobał mu się jednak ten sen, ta spo­wodowana gorączką wizja.Miała w sobie światło.Odpędzała szczury.Wydawała się nawet rozgrzewać przenikające do kości zimno wilgotnych kamieni, które czuł pod sobą i za plecami.Uniósł ku płomieniowi drżącą rękę.Wyskrzeczał coś przez zaschnięte gardło rozbitymi, opuchniętymi wargami.Chciał powiedzieć sennemu wyobrażeniu ojca “Przepraszam”, ale nie potrafił właściwie wypowiedzieć tego słowa.Był to jednak sen, jego sen, i widmo Sandre chyba go zrozumiało.- Nie masz za co przepraszać - Tomasso usłyszał łagodny głos zjawy.- To była moja i tylko moja wina.Przez wszystkie te lata i na samym końcu.Od początku znałem ograniczenia Gianno.Wiązałem z tobą za dużo nadziei, gdy byłeś dzieckiemŚwieca jakby trochę się zachwiała.Jakaś część Tomasso, kawałek jego serca zdawał się na powrót powoli zrastać w ca­łość, nawet jeśli był to tylko sen, tylko jego własne pragnienie.Ostatnia wizja bycia kochanym, zanim zostanie żywcem ob­darty ze skóry.- Pozwolisz powiedzieć sobie, jak bardzo cię przepraszam za szaleństwo, które cię skazało na coś takiego? Wysłuchasz mnie, jeśli ci powiem, że na swój sposób byłem z ciebie dumny?Tomasso zaszlochał.Słowa te były balsamem na najgłębiej skrywany ból.Łzy rozmywały jednak światło, więc uniósł drżą­ce ręce i spróbował je wytrzeć.Chciał coś powiedzieć, lecz jego poranione wargi nie zdołały uformować słów.Skinął więc kil­ka razy głową.Potem przyszła mu do głowy myśl, uniósł więc ku duchowi zmarłego ojca lewą dłoń - dłoń od serca, dłoń przy­siąg i wierności.Powoli dłoń Sandre opuściła się, jakby przybywała z bar­dzo, bardzo daleka, jakby pokonywała całe lata, zaginione i zapomniane w obrotach czasu i dumy, i ojciec i syn dotknęli się czubkami palców.Kontakt był bardziej rzeczywisty, niż Tomasso się spodzie­wał.Zamknął na chwilę oczy, poddając się sile uczuć.Kiedy ponownie uniósł powieki, miał wrażenie, że ręka ojca coś w jego kierunku podaje.Fiolkę z jakimś płynem.Tomasso nic nie rozumiał.- To ostatnia rzecz, jaką mogę dla ciebie zrobić - rzekł duch dziwnym, nieoczekiwanie smutnym tonem.- Gdybym był sil­niejszy, mógłbym uczynić więcej, ale teraz przynajmniej już cię rano nie skrzywdzą.W ogóle cię nie skrzywdzą, synu.Wy­pij, Tomasso, wypij to, a wszystko zniknie.Wszystko zniknie, obiecuję ci.A potem zaczekaj na mnie, Tomasso, zaczekaj, je­śli możesz, w Komnatach Moriany.Chciałbym się tam z tobą przechadzać.Tomasso nadal nic nie rozumiał, ale głos był tak łagodny, tak pełen otuchy.Wziął do ręki fiolkę-sen.Znów była bardziej namacalna, niż oczekiwał.Ojciec skinął zachęcająco głową.Drżącymi dłońmi Tomasso wyjął korek.Następnie ostatnim gestem, w końcowej parodii samego siebie, uniósł fiolkę szerokim, zamaszystym ruchem, oddając cześć swym własnym umiejętnościom fantazjowania, i wysączył ją do ostatniej kropli.Smakowało goryczą.Uśmiech ojca był taki smutny.Tomasso chciał powiedzieć, że uśmiechy nie powinny być smutne.Powiedział to raz pewnemu chłopcu nocą w świątyni Moriany, w pokoju, w którym nie miał prawa być.Poczuł, że ciąży mu głowa.Zupełnie, jakby miał za­snąć, ale przecież już spał i śnił w gorączce.Naprawdę nic nie rozumiał.A szczególnie nie rozumiał, dlaczego ojciec, który nie żyje, prosi go, by zaczekał na niego w Komnatach Moriany.Znów uniósł wzrok, chcąc o to zapytać, ale oczy zaczęły mu płatać dziwne figle.Wiedział, że tak jest, bo patrzący na niego duch ojca płakał.W oczach jego ojca lśniły łzy.To było niemożliwe.Nawet we śnie.- Żegnaj - usłyszał.Zegnaj, usiłował odpowiedzieć.Nie był pewien, czy udało mu się wypowiedzieć to słowo, czy tylko je pomyślał, ale właśnie wtedy spadła na niego płachta ogarniającej wszystko ciemności i różnica między tym, co wy­powiedziane i co nie wypowiedziane, przestała mieć jakiekol­wiek znaczenie.CZĘŚĆ IIDianoraRozdział 7Dianora pamiętała dzień, w którym przybyła na wyspę.Ów jesienny poranek bardzo przypominał dzisiejszą wczes­ną wiosnę - białe chmury też pędziły po wysokim, błękitnym niebie, a wiatr kierował Statek Daniny przez zbałwanione fale do zatoki Chiary.Zbocza wzgórz za zatoką i miastem płonęły barwami jesieni.Dianora pamiętała, że liście zmieniały wtedy kolor - były czerwone, złociste, a niektóre zachowały jeszcze zieleń.Żagle tego dawnego Statku Daniny też były czerwone i zło­ciste - w kolorach radości w Ygrath.Teraz to wie, ale wtedy nie wiedziała.Stała na przednim pokładzie statku, chcąc po raz pierwszy zobaczyć wspaniałość zatoki Chiary i długie molo, na którym niegdyś stawali wielcy diukowie, by wrzucić do morza pierścień, i z którego Letizia skoczyła w pierwszym Nurkowaniu po Pierścień, by odebrać go falom i poślubić diu­ka.W ten sposób uczyniła z Nurkowania symbol dumy Chia­ry, do czasu gdy, przed setkami lat, piękna Onestra zmieniła zakończenie i na zawsze przerwała tradycję Nurkowania po Pierścień.Ale i tak każde dziecko w Dłoni znało tę legendę Wyspy.We wszystkich prowincjach dziewczęta bawiły się w Nurkowanie po Pierścień i wynurzały się z wody, tryumfal­nie potrząsając mokrymi włosami, by poślubić potężnego i wspaniałego diuka.Stojąc na dziobie Statku Daniny, Dianora ominęła wówczas wzrokiem zatokę i pałac, chłonąc majestat wznoszącego się za nimi, pokrytego śniegiem Sangariosa.Ygratheńscy maryna­rze nie przerywali jej milczenia.Pozwolili jej podejść na dziób i obserwować zbliżającą się wyspę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •