[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poczym odleciał, znacząc swą drogę prostą linią.Gdyby tak umieć fruwać, unosząc się spokojnie na skrzydłach, zawisnąć w miękkim prze-stworzu i spoglądać na dół.Pofrunęłaby na lipę i zajrzała, co porabia pan Halvor.%7łe też przy takiej pogodzie, mógł siedzieć na górze i czytać wiersze lub je sam tworzyć,zamiast zejść na dół.Nic sobie nie robiła z jego wierszy, brzmiały tak samo, jak wszystkieinne, jak pappe-lappe, itte-ditte, jak paplanie małych dzieci.Wiersze były zresztą dobre, mat-ka je przecież chwaliła, a gdy czytał, spoglądał zawsze tak, jak gdyby był w kościele.Był na górze, słyszała jak suwał krzesłem, kiedy się podnosił, ażeby splunąć przez okno.Mężczyzni spluwali zawsze, to musiało pochodzić z nadmiaru siły.Naprawdę, nie był anitrochę grzeczny, wiedział przecież, że ona jest w domu i nudzi się.Siedział pewnie, z ręką zagłębioną w pukle włosów, i tworzył lub myślał coś pięknego, al-bowiem zawsze myślał o rzeczach pięknych.Mogła dokładnie widzieć jego kark, na któryopadały loki, oraz pełną szyję, znikającą w kołnierzyku; czasami miała ochotę dotknąć jegoszyi, tylko troszeczkę, kiedy przechodziła obok jego krzesła.Ale  było to naprawdę zadzi-wiające  w danej chwili wcale nie umiała wyobrazić sobie jego twarzy.Byłoby zabawnie wrzucić mu coś przez okno i napędzić w ten sposób strachu.Jeżelibychodziło o nią, na pewno by się odważyła, tylko matka.chociaż matka, phi.matka teżostatecznie nie była taka surowa.Nagle zadrżała.Szpak wydał ostry krzyk przerażenia, widocznie do szpaleru zakradł siękot.Wybiegła na dróżkę, ażeby go przegnać.Kota nie było nigdzie widać, ale na jednej z lip siedział szpak z nastroszonymi piórami,rozstawionymi skrzydłami i otwartym dziobem, krzyk jego rozbrzmiewał jak skrzypieniedrewnianej śruby.Przyczyną tego zdenerwowania były szerokie plecy pana Halvora, zasła-niające cały otwór okna.Helga spojrzała w górę, poczym powlokła się ścieżką ogrodową,mimo woli naśladując chód Halvora.Wyprostowana, z nieco pochylonym karkiem, przecha-dzała się małymi poważnymi kroczkami po ogrodzie, schwyciła się z pewną przesadą za szy-ję, jak gdyby chcąc wyczuć, czy kołnierzyk trzyma się jak należy, i śmiejąc się znów wbiegłado groty.66 Tutaj posiedziała chwilę, gruchając jak gołąb, dąsała się, gdy jej właśnie wpadło na myśl,że jest w złym nastroju, lub wyglądała przez dziurę w płocie, ażeby się przekonać, czy poznaprzechodzących, po nogach.Poczym usłyszała, jak pan Halvor chrząkał i pluł.Bu-ums!.Na-aaa-prawdę, więc on plujeprzez okno! Uff, tego nie mogła znieść, przecież mógł komuś napluć na głowę.Ale matkauważała to za coś ujmującego; wie się przynajmniej, że w domu jest mężczyzna, mawiała.Wkrótce Helga usłyszała jego kroki na schodach; wyskoczyła z groty i zaczęła zajadać zielo-ny agrest z krzaków.Pan Halvor podszedł do niej:  Smakuje?  spytał. Niech pan spróbuje.Wyciągnął rękę po jagodę. Nie, nie tak! Proszę otworzyć usta.Namyślał się chwilę; poczym stanął przed nią i otworzył szeroko usta.Odstąpiła parę kroków i celowała kilkakrotnie, ale opuszczała rękę, nie rzuciwszy. Wpana twarzy jest coś tak szczerego  rzekła, rzuciła jagodę na ścieżkę i zaniosła się śmiechem.Zmarszczył brwi i milcząco poszedł swoją drogą.Ale pózniej żałowała.Gdyby był się nie rozgniewał; ale nie mógł znieść, kiedy się z niegośmiano.Przekładała sobie, jak to urządzić, żeby się z nim pogodzić, a siebie ukarać.Może, przezuproszenie go, ażeby odczytał jej któryś ze swych wierszy? Nie, to już lepiej wolała wziąćjego kurtkę i, bez jego wiedzy, zeszyć rozdarcie pod rękawem.Wtedy nie będzie mu to jużprzeszkadzało; teraz trzyma zawsze jedną rękę w ten sposób, jak gdyby była sztywna, ażebynikt nie spostrzegł tego rozdarcia.Furtka ogrodowa zaskrzypiała i Helga pobiegła naprzeciw matce.Natychmiast opowie-działa jej zajście z panem Halvorem. Czy powinno się obrażać z powodu każdego żartu? Jest i tak dość drażliwy  powiedziała gospodyni  i widzi obrazę tam, gdzie jej niema.Ale same jesteśmy winne jego nieufności, gdyż często nie miałyśmy dla niego względów,których wolno mu było wymagać.Musimy teraz uważać, żeby nie zamykał się zbytnio wsobie; wrażliwe natury czynią to często.67 XIX.Tego wieczoru trzeba było dwa razy wołać pana Halvora do stołu, zanim usłyszał.Przystole był milczący, zaś oczy jego miały uduchowiony, cierpiący wyraz.Wyglądał, jak gdybymyśli jego błądziły w wysokich, chmurnych regionach, i matka i córka tłumiły swą wesołość [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •