[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nim wywiązała się kłótnia, Tonio zapłacił jednemu z mężczyzn i przyjąwszy od niego kij, na którym miał się wspierać, chwycił skórzany rzemień zwisający z tylnej części paska tego człowieka.Ten zaczął go, tak przymocowanego, ciągnąć w ciemność.Ziemia wydała jeszcze jeden ryk, jeszcze raz błysk jak za dnia rozświetlił powykręcane drzewa, w których można było teraz dostrzec niewielki domek.Kiedy z góry zaczął lecieć grad małych kamyczków, spadających dookoła z głuchym łomotem, pojawiła się następna postać.Jeden z kamieni uderzył Tonia bezboleśnie w ramię.Chłopak krzyknął do przewodnika, by kontynuował marsz.Człowiek, który właśnie się ukazał, machał do nich rękami.- Nie możecie iść wyżej! - oświadczył i zbliżył się do Tonia.Światło księżyca wyłuskało go spomiędzy gałęzi oliwek.Miał wychudzoną twarz i wyłupiaste oczy, jakby trawiła go jakaś wyniszczająca choroba.- Wracajcie! Nie rozumiecie, że grozi wam niebezpieczeństwo? - krzyknął.- Idziemy dalej - rzekł Tonio do przewodnika.Ale ten zatrzymał się.Obcy mężczyzna wskazał na znajdujący się przed nim duży kopiec.- Zeszłej nocy rósł tu tej samej wielkości zagajnik.W ciągu kilku godzin ziemia pod nim wybrzuszyła się.Jeśli pójdziecie wyżej, będziecie igrać ze śmiercią.Uchylił się przed następnym gradem szybujących w powietrzu kamieni.Tym razem Tonio poczuł, że po policzku spływa mu smużka krwi, chociaż nie słyszał ani nie czuł kamyka, który go uderzył.- Idziemy dalej - powiedział do przewodnika.Ten wbił w ziemię swój kostur.Podciągnął Tonia o kilka jardów wyżej, po czym zatrzymał się.Gestykulował rękami, ale pośród ryku wulkanu Tonio nie słyszał, jakie towarzyszyły temu słowa.Jeszcze raz krzyknął, aby ruszyć dalej.Widział jednak, że jego towarzysz ma już dosyć i nic nie zmusi go do dalszej wędrówki.Błagał Tonia w swym neapolitańskim dialekcie, by nie szedł dalej.Odpiął go od rzemienia, a kiedy chłopak zaczął wspinać się w górę, wbijając palce w ziemię, przewodnik krzyknął po włosku, tak że Tonio był w stanie go zrozumieć:- Wulkan pluje dzisiaj lawą, signore.Proszę spojrzeć w górę.Nie możecie iść wyżej!Tonio leżał na ziemi, osłaniając prawą dłonią oczy, a lewą złożywszy na ustach.Przez zawieszone w powietrzu sadze widział niewyraźnie po prawej stronie nikłe połyskiwanie spływającego po stoku strumienia lawy, który ginął gdzieś w mglistych kształtach roślinności.Chłopak znieruchomiał, wpatrując się w niego.Z góry posypało się jeszcze więcej popiołu, znów pojawiły się kamienie, spadające mu na plecy i głowę.Zasłonił ją obiema rękami.- Signore! - krzyknął przewodnik.- Odejdź! - wrzasnął Tonio.Nie oglądając się w tył, by sprawdzić, czy jego rozkaz został wykonany, zaczął wspinać się po stoku na czworakach, biegnąc coraz szybciej, chwytając za korzenie i nadpalone gałęzie, wbijając czubki butów w miękką ziemię.W powietrzu znów zaczęły latać fragmenty skał; wulkan wypluwał je rytmicznie, ale Tonio nie był w stanie określić częstotliwości tych wybuchów.Zresztą nie obchodziło go to.Raz po raz padał na ziemię, by ochronić twarz, i podnosił się, jak najszybciej mógł.Nawet przez popiół, którego chmura wisiała teraz nad nim, widać było niebo rozjaśnione ziejącym wyżej ogniem.Zatrzymał go atak kaszlu.Pobiegł dalej.Teraz jednak osłaniał usta chusteczką i poruszał się wolniej.Miał posiniaczone dłonie i kolana, a grad kamieni zranił go tym razem w czoło i prawe ramię.Ryk wulkanu raz jeszcze osiągnął ogłuszającą moc.Noc ponownie rozbłysła światłem dnia.Tonio spostrzegł, że za rosnącymi przed nim na wpół martwymi drzewami zaczyna się podnóże ogromnego stożka.Był już prawie na szczycie Wezuwiusza.Wbił palce w ziemię.Odpadała, miał jej pełne garście, żwir i kamyczki wpadały mu do ust, aż nagle poczuł, że całe podłoże porusza się! Ziemia się wybrzuszyła.Ogłuszył go potworny ryk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]