[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Muller nigdy dotąd nie widział go w takim stanie. A gdybyście tak spędzili jakiś czas we dwoje, co? zaproponował Boardmangłosem o pół oktawy za wysokim. Ta pogoda niedobrze na mnie wpływa, Dick.Porozmawiam z tobą jutro.Twoje mieszkanie już jest załatwione.I uciekł.Teraz Muller poczuł, że ogarnia go panika. Dokąd pojedziemy? spytał. Kokony transportowe są przed halą.Dostaniemy pokój w Gospodzie Portowej.Gdzie twój bagaż? Jeszcze na statku odpowiedział Muller. Może poczekać.Marta przygryzła kącik dolnej wargi.Wziął ją za rękę i z hali portu międzyplanetar-nego wyjechali ruchomym chodnikiem tam, gdzie parkowały kokony.Prędzej, pona-glał Martę w myśli, powiedz mi, że zle się czujesz.No, proszę, powiedz, że w ciągu tychostatnich dziesięciu minut zapadłaś na jakąś tajemniczą chorobę. Dlaczego obcięłaś włosy? zapytał.62 Czyż nie wolno kobiecie? Nie podobam ci się z krótkimi włosami? Nie zanadto. Wsiedli do kokona. Były dłuższe, bardziej niebieskie, były jakmorze w burzliwy dzień.Kokon oderwał się od ziemi cały w powodzi rtęci.Marta trzymała się z daleka odMullera, zgarbiona przy drzwiczkach. I ten makijaż także powiedział Muller. Przepraszam cię, Marta.Wolałbym,żeby mi się to podobało. Starałam się upiększyć dla ciebie. Dlaczego przygryzasz usta? Co robię? Nic.Jesteśmy na miejscu.Pokój już zarezerwowany? Tak, na twoje nazwisko.Weszli.Nacisnął tabliczkę rejestracyjną.Błysnęła zielenią i wtedy ruszyli do windy.Gospoda zaczynała się na piątym poziomie poniżej portu międzyplanetarnego.Zjechalina pięćdziesiąty poziom, prawie najniższy.Trudno było wybrać lepiej, pomyślał Muller.Pewnie apartamenty dla nowożeńców.Wkroczyli do zarezerwowanej dla nich sypial-ni z kalejdoskopowymi draperiami i szerokim łóżkiem wyposażonym we wszelkie ak-cesoria.Oświetlenie było dyskretnie przymglone.Muller przypomniał sobie, jak mu-siał się zadowalać kobietonami, i poczuł teraz tętnienie w dole brzucha.Marcie nie po-trzebował mówić o tym.Mijając go weszła do sąsiedniego pokoju i pozostała tam do-syć długo.Rozebrał się.Wróciła naga.Wymyślnego makijażu już nie było i włosy miała znowu błękitne. Jak morze powiedziała. Szkoda tylko, że nie mogę ich szybko zapuścić.Tenpokój damski nie jest do tego zaprogramowany. I tak wyglądasz o wiele lepiej stwierdził.Stała w odległości dziesięciu metrówod niego, odwrócona bokiem, i widział kontury jej kształtów: małych, sterczących pier-si, chłopięcych pośladków, hakowatych bioder. Hydranowie powiedział są albo pięciorga płci, albo w ogóle bezpłciowi.Niemam co do tego pewności.To świadczy o stopniu, w jakim ich zdołałem poznać.Jednakwydaje mi się, że jakkolwiek oni to robią, ludzie zaznają więcej rozkoszy.Dlaczego sto-isz tam, Marta?Podeszła milcząc.Oplótł jedną ręką jej ramiona, a w drugą wtulił jej krągłą pierś.Dawniej, gdy to robił, czuł, jak pod jego dłonią brodawka twardnieje pożądaniem.Teraznie.Marta drżała trochę, niczym spłoszona klacz.Dotknął ustami jej ust, ale wargi mia-ła suche, napięte, wrogie.Pogładził palcami pięknie zarysowaną linię jej szczęki, a onawyraznie się wzdrygnęła.Usiadł z nią na łóżku.Spróbowała go pogłaskać prawie mimowoli.Zobaczył w jej oczach cierpienie.63Odsunęła się od niego i nagle opadła na wznak na poduszkę.Widział jej twarz wy-krzywioną w ukrywanej z trudem udręce.Po chwili ujęła go za obie dłonie i pociągnę-ła ku sobie.Podniosła kolana, rozwarła uda. Wez mnie, Dick powiedziała teatralnie. Zaraz! Tak ci się śpieszy? Dlaczego?Usiłowała go zagarnąć na siebie, w siebie.Nie chciał w ten sposób.Wyzwolił sięi usiadł.Była karmazynowa aż po ramiona i łzy lśniły jej na policzkach.Wiedział jużtyle, ile potrzebował wiedzieć, ale musiał zapytać. Powiedz mi, co jest nie w porządku, Marta. Nie wiem. Zachowujesz się, jakbyś była chora. Chyba jestem. Kiedy poczułaś się niedobrze? Ja.och, Dick.Po co te wszystkie pytania? Proszę, najdroższy, chodz do mnie. Przecież ty nie chcesz mnie.Naprawdę nie chcesz.Robisz to z dobroci serca. Chcę dać ci szczęście, Dick.Och.tak strasznie boli.tak.strasznie. Co boli?Nie odpowiedziała.Uczyniła lubieżny gest i z całej siły pociągnęła go znowu.Zerwałsię z łóżka. Dick, Dick, ostrzegałam cię przed tą wyprawą.Mówiłam, że mam wizję przyszło-ści.%7łe może cię tam spotkać coś złego, niekoniecznie śmierć. Powiedz, co cię boli? Nie mogę.Ja.nie wiem. Kłamstwo.Kiedy to się zaczęło? Dzisiaj rano.Ledwie wstałam. Jeszcze jedno kłamstwo.Muszę znać prawdę. Wez mnie, Dick.Nie każ mi czekać dłużej.Ja. Co? Już nie mogę wytrzymać. Czego? Niczego.Niczego. Wstała z łóżka i zaczęła się o niego ocierać jak kotka.Trzęsłasię przy tym, mięśnie jej twarzy drgały, oczy miała nieprzytomne.Chwycił ją za przeguby rąk i przycisnął jeden do drugiego. Powiedz, czego już nie możesz wytrzymać, Marta.Sapnęła.Zciskał jej ręce coraz mocniej.Odchyliła się do tyłu, aż głowa jej zwisła, pier-si sterczały ku górze.Była teraz mokra od potu.Rozjuszony, rozpłomieniony nalegał: Powiedz.Nie możesz wytrzymać. Twojej bliskości wyznała.64Rozdział szósty1W labiryncie było nieco cieplej.Oddychało się powietrzem łagodniejszym niż narówninie.Zciany najwidoczniej nie dopuszczają wiatru, pomyślał Rawlins.Wędrowałostrożnie, słuchając głosu w swoim uchu. Skręć w lewo.trzy kroki.postaw prawą nogę przy tym czarnym pasie na chodni-ku.pełny obrót.skręt w lewo.cztery kroki.obrót o dziewięćdziesiąt stopni w pra-wo.i natychmiast obrót o dziewięćdziesiąt stopni w prawo jeszcze raz.Trochę przypominało to dziecinną zabawę w klasy.Tylko że tutaj gra szła o wyższestawki.Baczył na każdy swój krok, czując, jak śmierć depcze mu po piętach.Jacyż lu-dzie zbudowaliby takie miasto? Zobaczył płomień energii buchający w poprzek chod-nika przed nim.Komputer kazał mu się zatrzymać.Raz, dwa, trzy, cztery, pięć.Idz! Więcruszył dalej.Bezpieczny.Po drugiej stronie tej przeszkody stanął mocno i obejrzał się.Boardman, chociażo tyle starszy, dotrzymywał mu kroku.Pomachał teraz ręką i mrugnął.Też przechodziłprzez te układy.Raz, dwa, trzy, cztery, pięć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]