[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedz.Autobus toczył się dalej, a pasażerowie patrzyli na niegospode łba, ponuro, nie próbując unikać dłużej jego spojrzenia zwyrazną pretensją z powodu niebezpieczeństwa, na jakie ichnaraził, w sposób bardziej gwałtowny i bezpośredni niż gdybybył nosicielem zarazy, lecz nie wiedzieli, co czynić.Simonzachował czujność w równym stopniu na wszystko i pozostawiłswej broni utrzymanie grozy całej sytuacji.Wszyscy jąrozumieli i nie zamierzali dyskutować; szofer patrzyłnieruchomo przed siebie i ściskał kierownicę, jak gdyby to byłwijący się wąż.Z tyłu dochodziły powtarzane odgłosy klaksonu ścigającej golimuzyny i świeże krople potu zrosiły wilgotne już czołokierowcy.Przez całą długość autokaru i ponad głowamipasażerów Zwięty mógł widzieć ukazującą się raz po razlimuzynę, jadącą tuż za nim, niecierpliwie wyczekującą okazji,aby znów znalezć się obok, lecz wzmożony ruch od stronymiasta nie pozwalał na to.Natomiast w autobusie pasażerowieskupili się teraz z tyłu zasłaniając perspektywę tak, że doZwiętego nie można było celować od tej strony.Jednakże przywszystkich tych sprzyjających okolicznościach sytuacja takabyła tylko chwilowa: bardzo prędko światła na skrzyżowaniach,policjant regulujący ruch lub jakaś inna przeszkoda mogły jązmienić, albo też mafiosi w przystępie desperacji mogli zacząćstrzelać w opony.Simon uznał, że lepiej nadal mieć inicjatywęw swoim ręku, póki ją jeszcze miał.Długim spojrzeniemogarnął drogę przed sobą, po czym odwrócił się w stronępasażerów z ruchem ręki domagającym się na powrótposłuchu, nim którykolwiek z nich mógł wykorzystać chwilęjego nieuwagi. Połóż nogę na hamulcu powiedział do kierowcy alenie naciskaj, dopóki ci nie powiem.A potem do deski albowyjdziesz cało albo zginiesz, co wolisz.Zrobił w pamięci odbitkę następnego ćwierćmilowegoodcinka drogi i czekał teraz na pierwszy wyróżniający siępunkt, jaki mieli minąć. Trzymajcie się, amici ostrzegł pasażerów. Zarazbędzie gwałtowne hamowanie, a ja nie chcę, żebyście poupadalina nosy albo na ten bardzo twardy kawałek metalu.Znów gdy tłum się na chwilę rozsunął, Zwiętemu mignęłalimuzyna, wysuwająca się ostrożnie za lewy tylni błotnik.Asklep z winem, który obrał sobie jako punkt orientacyjny, byłakurat w prostej linii z szoferem.Czas był obliczonyznakomicie. Ora! wrzasnął i zebrał wszystkie siły.Zahamowany gwałtownie autobus zatrząsł się i zwolnił.Stojący pasażerowie potykali się, wpadali na siebie iprzeklinali, lecz cudem trzymali się różnych oparć i poręczy, wten sposób unikając przewrócenia się i potoczenia lawinąludzką na Simona.A od tyłu dał się słyszeć stłumiony trzask,któremu towarzyszył lekki, nieszkodliwy wstrząs, co byłonajlepsze ze wszystkiego, czego mógł się spodziewać.Ledwo autobus zatrzymał się całkowicie, Zwięty znalazł sięprzy szoferze, szybkim ruchem wyłączył silnik i zabrał kluczyk. Każdy, kto wyjdzie szybciej niż za dwie minuty,prawdopodobnie będzie zastrzelony oznajmił i pociągnąłdzwignię, która zamykała i otwierała drzwi najbliżej niego.Teraz wysiadł i jedno spojrzenie rzucone za siebiepotwierdziło, że limuzyna mafii w najbardziej udany sposóbzespolona została z tyłem autobusu, który z tak przesadnąambicją starała się wyprzedzić.Drzwiczki były jeszczezamknięte, a pasażerowie znajdujący się wewnątrz, o ile nieranni poważnie, widocznie próbowali ciągle podnieść się zpodłogi lub też w inny sposób wzajemnie sobie pomóc.Samochód mógł albo nie mógł być zdolny do kontynuowaniapościgu przez dłuższy czas, lecz autobus poważnie zatarasowałdostęp wszelkim pojazdom do uliczki, w poprzek której stanął ztaką symetrią, że Zwięty nie potrafiłby tego zrobić lepiej, gdybysam prowadził.Simon schował pistolet z powrotem za pasek pod koszulą wostatniej sekundzie przed wyjściem z autobusu, tak że niczymnie rzucał się w oczy z wyjątkiem faktu, że szybkim krokiemoddalał się od miejsca interesującego wypadku, zamiast zdążaćtam pośpiesznie, jak każdy normalny tubylec.Lecz nawet jeślitak było, ci, którzy go mijali, byli prawdopodobnie zbyt zajęcirozpychaniem się w celu zapewnienia sobie miejsca wpierwszym rzędzie gęstniejącego tonu, aby zwrócić uwagę najego ekscentryczne zachowanie.Szedł uliczką aż do skrzyżowania i jeszcze węższymprzejściem, i zdając się na los szczęścia skręcił w lewo.Kilkadomów dalej, po prawej stronie, chłopak w brudnym fartuchuwysypywał śmiecie z wiadra do jednego z szereguprzepełnionych pojemników i wszedł z powrotem przezznajdujące się obok obdrapane drzwi, skąd wydostała sięprawie namacalna chmura zapachów jedzenia i przypraw, nimznów się zamknęły.Nozdrza Zwiętego rozszerzyły się, gdypoczuł zapachy, powonienie potwierdziło to, co ujrzały oczy, zzastrzeżeniem, że były to tylne drzwi restauracji, a bardziejzachęcające wejście do niej musiało się znajdować z przeciwnejstrony.Bez wahania otworzył drzwi i wszedł do kuchni pełnejoparów i nadal nie zatrzymując się, przeszedł przez nią tak, jakgdyby był jej właścicielem, i ze swobodnym kiwnięciem rękioraz uprzejmym Ciao , rzuconym do nieco zmieszanegokucharza, wyciągającego jardy spaghetti z ogromnego garnka,skierował się w stronę drzwi, przez które właśnie przeszedłkelner.Zaprowadziły go prosto do sali restauracyjnej, gdzieinni kelnerzy i goście obojętnie potraktowali go jak kogoś, ktomiał coś do załatwienia i w kuchni albo w toalecie i oszczędzilimu drugiego spojrzenia, gdy zmierzał spokojnie, bez zbędnegopośpiechu, do drzwi frontowych i wyszedł na ulicę.Wiedział już, że trzy czy cztery przecznice dalej Al Destamioze swoją zgrają mogą wpaść na jego trop znów tylkoprzypadkiem.Ale to bynajmniej nie znaczyło, że jestbezpieczny.O ile nie potracili przytomności w tym zderzeniu,co było nieprawdopodobne, mafia wiedziała teraz, że Simonjest w Cefalu, a obszar miasta czynił je pułapką śmiertelną wstopniu nie mniejszym niż ostatnie górskie miasteczko.Jedynym sposobem było opuścić je możliwie jaknajspieszniej.Na następnym skrzyżowaniu zanotował nazwyulic przecinających się z sobą i kupił przewodnik z mapą miastaw najbliższym kiosku z gazetami.Szybko ustalił, w którymmiejscu się znajduje i wyruszył w kierunku dworca kolejowegow nadziei, że złapie tam jakiś pociąg, nim Bezbożnizreorganizują się i pomyślą o nowym posunięciu.Na dworcu kłębił się barwny i międzynarodowy tłumturystów, a ponadto normalna liczba miejscowej ludnościpodróżującej w swoich zwykłych sprawach.Simon wmieszał sięw hałaśliwą grupę francuskich studentów, śpieszących kuwejściu na peron do pociągu już stojącego.Nie wiedział, dokądodjeżdża, ale to miało drugorzędne znaczenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]