[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co zatem proponujesz? - zapytał Troy.- Zrobimy to, co nasi francuscy kuzyni nazywają “sabotage", czy absolutną fuszerkę.Zepsujemy te maszyny tak, że nie będą się nadawały do naprawy.Najłatwiej powinno nam pójść z wytłaczarkami do na: boi, gdyż są najdelikatniejsze i praktycznie niezastąpione.Wytwarzane są w Szkocji na specjalne zamówienie.Nafaszerowanie każdej z nich czarnym prochem powinno wystarczyć.- W porządku.Ja przygotuję ładunki, a ty pokażesz mi, gdzie je włożyć.Rozsypiemy również trochę prochu na pudełka ź nabojami, by mieć pewność, że eksplodują.Pozostaje tylko problem samych pistoletów; są dosyć trwałe.Nawet jeśli spalimy skrzynie, to nie mamy pewności, że znajdująca się w środku broń nie będzie się nadawała do użytku.Mogą je wyczyścić, a jeśli mają gdzieś drugi magazyn amunicji, cała nasza praca pójdzie na marne.- Do rzeki z nimi! Kilka dni w wodzie i już nic nie da się z tymi pukawkami zrobić.- Zgoda, zróbmy to, ale trochę tego tutaj jest.Z grubsza biorąc, kilka tysięcy pistoletów.- Więc najwyższy czas, byśmy się wzięli do roboty - powiedział Shaw, zdejmując płaszcz.- Zobaczymy, ile z nich pójdzie na dno, nim zacznie świtać.To była wyczerpująca praca.Gdy tylko skończyli faszerowanie maszyn prochem, zabrali się za pistolety.Otwierali skrzynie, brali Steny i taszczyli je przez boczną bramę do rzeki.Wydawało się, że ta praca nie ma końca.Ciągle jeszcze pozostało im wiele do zrobienia, kiedy na wschodniej stronie ujrzeli pierwsze promienie świtu.Deszcz przestać padać, ale niebo ciągle jeszcze było zachmurzone.Troy oparł się o skrzynię, sapiąc ze zmęczenia.- Wystarczy.- powiedział.- Resztę musimy wysadzić i pomyśleć o wydostaniu się stąd.- Zawahał się, patrząc na Shawa.- Musimy być daleko, nim zacznie świtać.Bunt jest skazany na niepowodzenie.Próbowałem o tym powiedzieć Johnowi Brownowi, ale nie chciał mnie słuchać.Każdy biorący udział w tym ataku, każdy kto nie uciekł, zostanie zabity.Jestem tego absolutnie pewien.- Skąd o tym wiesz?- Nie mogę ci tego powiedzieć.Proszę cię, Robbie, uwierz mi na słowo.Musimy uciekać.Weźmiemy łódź, gdyż budynek od strony lądu na pewno będzie obserwowany.Usłyszeli pojedyncze strzały; oznaczało to, że nie mogą się wycofać tą samą drogą, którą przybyli.- Zgoda, zróbmy tak, jak mówisz.W przeciwieństwie do naszego przyjaciela Browna nie mam zamiaru ginąć jak bohater.Ostrożnie, by nie spowodować przedwczesnego wybuchu, wycofywali się z pomieszczenia, pozostawiając za sobą kilka usypanych z prochu ścieżek, które łączyły się ze sobą przy wyjściu.Pozostawało im tylko położyć na pół opróżnione beczki z prochem na skrzynie z pistoletami, których nie zdążyli wrzucić do rzeki.Kiedy Troy postawił lampę na ziemi, zobaczył na tle nieba kontury budynku.- Zaczynamy.Za tą ścianą powinniśmy być bezpieczni w chwili wybuchu.Gdy tylko upewnimy się, że magazyn płonie, wycofujemy się do łodzi.Weźmy to ze sobą.- Włożył torby i naładowanego Stena do łodzi.- Ta broń daje nam równe szansę, jeśli musielibyśmy się bronić.Gdyby nas nie zaatakowali, zrobimy z nim to samo co z resztą pistoletów.Nasze pistolety powinny nam wystarczyć.Jesteś gotów?- Tak, zaczynaj.Troy rozbił szklany klosz lampy i rzucił płonący knot na podsypkę prochu.Mocno przylgnęli do ściany.Trzaskający płomień powoli zbliżał się do drzwi budynku, po czym zniknął wewnątrz.Chwilę później kilka eksplozji wstrząsnęło ścianą, przy której stali.Z rozbitych okien zaczęły wydostawać się płomienie i czerwonawy dym, który oznaczał, że ogień dotarł już do beczek z prochem.- Udało się! - wrzasnął Troy, starając się przekrzyczeć szalejący żywioł.Pobiegli do brzegu, odepchnęli łódź i wskoczyli do niej.Troy chwycił wiosło i z całych sił rozgarniając nim wodę, kierował łódź na środek rzeki.Mimo iż na brzegu nie zauważyli nikogo, nie zwolnił tempa wiosłowania, aż znaleźli się w bezpiecznej odległości od wyspy.W półmroku trudno byłoby ich teraz dostrzec.Troy, dysząc ciężko z wysiłku, z ulgą oddał wiosło Shawowi i od tej chwili wiosłowali na zmianę, aż dostrzegli ciemny zarys drugiego brzegu.Za nimi płonęła fabryka broni.Przed nimi z pierwszych szarych promieni świtu wynurzał się ląd.- Czy widzisz coś na brzegu? - spytał Shaw.- Nie.Wygląda na to, że są tam same łąki, ale do drogi nie jest daleko.- Jeśli ktoś by tam był, zdążyłby nas już zauważyć.Było cicho i plusk wiosła uderzającego o wodę był jedynym dźwiękiem, jaki słyszeli, zbliżając się do brzegu.Po chwili dno łodzi otarło się o piasek.Nie słychać było niczego oprócz żałosnego kwilenia ptaka.Siedzący na rufie Shaw odpychał mocno wiosłem łódź, a Troy wyskoczył, by wyciągnąć ją na brzeg.- Dobra - powiedział.- Ja przywiążę linę, a ty.- Przerwał nagle, widząc rozszerzone przerażeniem oczy Shawa.Rozległ się strzał.Shaw przycisnął dłonie do zalanej krwią twarzy i upadł.Troy odwrócił się, chwytając rewolwer wetknięty za pas, ale nie zdążył go już wyjąć.- Jeśli wyciągniesz tę spluwę, będziesz równie martwy jak ten twój miłujący czarnuchów przyjaciel!Troy powoli poniósł ręce do góry i spojrzał na stojącego na brzegu mężczyznę, który mierzył z rewolweru w jego głowę.To był pułkownik McCulloch.- Dostał to, na co zasłużył.Robbie Shaw przyjął gościnność mego domu, by wydać mnie tobie.Dziesięciokrotnie zasłużył na śmierć - wycedził lodowatym, wściekłym głosem McCulloch.- Nie musiałeś go zabijać! - krzyknął równie wściekły Troy.- Nie było takiej potrzeby! Za późno, by nas powstrzymać.Widzisz ogień? To płonie Hall's Rifle Works.Wszystkie twoje pistolety, cała amunicja, wszystko stoi teraz w płomieniach.- Tak, widzę ogień.Widziałem go z drogi.Widziałem płomienie i was na ich tle.Właśnie dlatego tutaj jestem i dlatego cię zabiję, czarnuchu.- Nazywam się Harmon, sierżant Troy Harmon.Chcę, byś o tym pamiętał, pułkowniku.Chcę, byś pamiętał o czarnym, który poszedł za tobą, cofnął się o ponad sto lat, by zniweczyć twój szalony plan.- Nie jest on aż tak szalony, Harmon - powiedział McCulloch, z trudem panując nad wściekłością.- Wciąż jeszcze mam szkice i wkrótce te dwie fabryki, które spaliłeś, zostaną odbudowane.Ludzie, którzy pomagali mi do tej pory, pomogą i tym razem i znajdziemy jakieś inne miejsce do produkcji pistoletów.To tylko chwilowe opóźnienie.Wciąż jeszcze pozostało trochę czasu.- Tylko do kwietnia sześćdziesiątego pierwszego roku; później twój czas się skończy.- Na twoim miejscu nie martwiłbym się tym.Twój czas kończy się już teraz.Przysporzyłeś mi wiele problemów, ale wszystkie one skończą się w chwili, gdy pociągnę za spust.Czasu wystarczy ci na krótką modlitwę do tego twojego Boga czarnuchów.Posłuchamy tej modlitwy, chłopcze.Troy wyprostował się powoli, opuszczając ramiona i powiedział pełnym pogardy głosem:- Jesteś podłym, szalonym rasistą, McCulloch.Przynosisz hańbę temu krajowi i mundurowi, który nosisz.Uważasz, że człowiek, który ma inny kolor skóry lub wyznaje inną religię, jest kimś gorszym od ciebie.Chętnie splunąłbym ci w twarz, ale to nie jest warte wysiłku.- Mądre słowa, czarnuchu.Być może nie zabiję cię, jeśli zaczniesz błagać o życie.Troy wybuchnął śmiechem.- Nic nie wiesz, zasrany Południowcze.Zastrzel mnie i niech cię szlag trafi!McCulloch wymierzył lufę w twarz Troya i powoli odciągnął kurek.W obliczu nieuchronnej śmierci Troy był sparaliżowany do tego stopnia, że nie odczuwał nawet strachu.- Żebrz - powiedział McCulloch.- Błagaj o życie!- Pozbawię cię tej przyjemności, ale mam do ciebie prośbę.- Żadnych próśb.- To drobnostka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •