[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zbiegli chyłkiem przez wąwóz tak szybko, że nie udało się nam ani rozpoznać, ani ująć żad-nego z nich.Lecz. Lecz co? Kończże!. Wypuściliśmy psy za nimi.i jeden z psów przyniósł w zębach kawał odzieży, wyrwanejwraz z kawałkiem ciała.Barwy i desenie tej materii są te, które lubią ludzie z rzeki Yeres. Na pioruny Tarannusa!.Wywrę na tym zdrajcy pomstę, o której głośno będzie w kraju!Lecz śpieszmy co prędzej do Lutecji, tam się wszystko wyjaśni.W drogę!.Tymczasem noc zapadła.Jechaliśmy już wąską dróżką u stóp wzgórza Lukotycji, którenam zakrywało widok na wyspę, gdy na zakręcie ujrzeliśmy nagle przed sobą jakiś olbrzymipłomień, który wybuchł widocznie niedawno, gdyż wzmagał się i rozszerzał coraz bardziej,wznosząc aż ku niebu krwawe pióropusze ognia i dymu.Zwiatło było tak żywe, żeśmy wi-dzieli wszystko na naszej drodze jak w biały dzień  aż do najdrobniejszego kamyka i mogli-śmy rachować liście na drzewach. Ależ to Lutecja się pali!  rzekł jeden z mych towarzyszy. Zapewne więc Rzymianiejuż tam są.Posuwaliśmy się naprzód w złowrogim blasku pożaru, który z każdą chwilą przybierałrozmiary coraz większe.Po niedługiej już podróży spostrzegliśmy na lewym brzegu Sekwanywznoszące się mnóstwo namiotów i między nimi ruchliwe masy ludzi, których broń i zbrojepołyskiwały w świetle tej olbrzymiej pochodni, oświecającej obóz.Z daleka już słychać byłodonoszący się stamtąd gwar jak gdyby z olbrzymiego ula, gwar, który przerywał niekiedygłośny i przenikliwy odgłos trąbki lub rogu.Po krótkiej chwili usłyszeliśmy o kilka krokówprzed sobą głos, który wołał do nas: Kto idzie? Paryzowie! Hasło? Nie znamy go; przybywamy z daleka.Czy jest tu kto z naczelników? Jak to, toś ty, bracie?  odpowiedział mi dobrze znany głos Cyngetoryksa, który odłączyłsię od grupy jezdzców i wyjechał naprzód. Zjawiasz się właśnie w porę, aby wziąć udział wtańcu.Zdaje się, że będzie to już jutro. Gdzie Nehalena? Mógłbyś równie dobrze powiedzieć: N e h a l e n  gdyż twoja krewna to dzielny towa-rzysz broni.Jest oto tam, przed namiotem Kamulogena o srebrnej ręce, naszego wodza.Dziśbowiem odbywa się narada wojenna.Udam się tam także, gdy tylko mnie zwolnią ze straży. Czemu Lutecja się pali? Czyżby to były pochodnie rzymskie? Nie.To Kamulogen kazał znieść mosty i podpalić miasto.Opuściliśmy prawy brzeg iwyspy, bo Rzymianie podobno są po tamtej stronie.Chociaż, kto wie?.Wygląda tak, jakgdyby byli wszędzie od razu, i trudno wiedzieć, gdzie naprawdę są ich główne siły.Leczwciągasz mnie w rozmowę, gdym pod bronią, to zle!. Słówko jeszcze.Co to za bitwa była przedwczoraj?109  Ach! na rogi Cernunnosa! To Labienus nadszedł tu wprost z Agendicum z czterema le-gionami, aby nas zgnieść, zanim zdążyliśmy zakończyć nasze przygotowania.Wiesz, kim jestLabienus.To najzdolniejszy podobno z legatów Cezara, lecz zarazem najokrutniejszy barba-rzyńca, parweniusz, człowiek tak gruby jak chleb z jęczmienia.Wyszedł wprost z szeregówżołnierskich i nie może powiedzieć czterech słów, aby nie wmieszać w nie trzech przynajm-niej wyzwisk, a szczególnie nazw różnych zwierząt.To ten sam Labienus, który wytępił nie-mal do szczętu Eburonów i Trewerów, podpalacz, rzeznik kobiet i dzieci. Kiedyż skończysz o tym Labienusie? Więc jakże się rzecz miała z bitwą? Otóż Labienus nadszedł tak prędko, że zaledwie mieliśmy czas przywołać na pomoc na-szych najbliższych sąsiadów.Miał nadzieję załatwić się z nami lekko i bez kłopotu, lecz niebrał w rachubę Kamulogena.Bo w kwestiach taktyki samże Cezar mógłby zasięgać rady na-szego wodza! Toteż za jego rozkazem rozlokowaliśmy się poza Essonną, chronieni przezbłota i wylew wód  i Labienus ujrzał nagle przeszkodę.Próżno parł swego konia po brzuchw błoto, wyzywając swych centurionów od osłów i baranów  ani sposób przejść.Bo to bło-to, uważasz, jest zbyt gęste, aby móc po nim płynąć łodzią, ale i zbyt rzadkie, aby po nimchodzić.Prawdziwa ojczyzna żab i jaszczurek.Próbowali ułożyć na bagnie groblę z gałęziłozy i wierzby, lecz i to nie zdało się na nic.Strzałami i pociskami z proc zabijaliśmy im ichbudowniczych, a harpunami przyciągaliśmy do siebie owe gałęzie, zaledwie zdążono je uło-żyć.Na próżno Labienus harcował konno po brzegu dzień cały, wymieniając wszystkie ro-dzaje bydła i zwierząt nieczystych, jego zaś legioniści zanurzali się w błoto aż po grzebieniehełmów: nie odkryli brodu.Tak minął dzień.Pod wieczór Rzymianie znikli.Co zrobili  niewiemy.Możliwe, że udali się w górę rzeki aż do Melodunum23, aby opanować mosty w tymmieście, które tak samo jak Lutecja leży na wyspie i posiada dwa mosty, a być może, że na-wet nie dochodząc do Melodunum znalezli w górze rzeki łodzie, zapomniane przez nadbrzeż-nych mieszkańców.W każdym razie byli przedtem na lewym brzegu, teraz zaś są na prawym.My zaś przenieśliśmy się co prędzej na lewy i ta sama pochodnia  Lutecja w płomieniach oświeca oba obozy. Dużo jest nas tutaj? Co najmniej tyluż, co Rzymian.Cały lud Paryzów stoi pod bronią.A i Lutecjanie spra-wowali się znakomicie.Nigdym nie myślał, aby kupcy i rzemieślnicy mogli okazać tyle po-święcenia dla sprawy ogółu.Nawet starzy i słabi wzięli się do łuków i do proc.A jak się ichkobiety okazały dzielne! Wypychały po prostu z domów mężczyzn, którzy się ociągali.Gdytylko Lutecjanie zrozumieli, że niepodobieństwem jest obronić wyspę  bez chwili wahania,bez łzy żalu, sami przykładali pochodnie do swych domów. A naczelnicy z rzeki? Są tu wszyscy ze swymi ludami. I Keretoryks także? Keretoryks, zwany Rzymianinem?.Nie, ten się jeszcze nie pokazywał.Ale, ale  przy-jeżdżasz wszak z południa.Czy to prawda, że Arwernowie pobili Cezara? Krąży tu taka po-głoska, a Kamulogen jest bardzo ciekaw prawdy. Cezar został pobity na głowę! Doprawdy?!.Byłeś tam?.Opowiadajże!. Wciągasz mnie w rozmowę będąc pod bronią.Zapomniałeś już? Do prędkiego zobacze-nia się!Wkrótce stanąłem przed namiotem Kamulogena, gdzie znajdowali się wszyscy naczelnicyParyzów i innych ludów, zgromadzeni tam na naradę wojenną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •