[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A czy wiesz, kto przyniósł tutaj trawę, krzewy, a tam dalej na stoki gór zielony las? Te głazy leżały w tym miejscu już za czasów, kiedy ojcowie moich ojców zamieszkiwali tę rozległą krainę.- Być może, ale szukałeś ich i obecnie zatrzymałeś się przy nich.- Nie mylisz się, bo od tych głazów na zachód znajduje się ścieżka, której szukamy - wyjaśnił Kampa.- Tylko tyle wiem, a jeśli nawet są jakieś znaki na tych kamieniach, to nikt nigdy nie potrafił ich odczytać.- Daleko jeszcze do ścieżki?- Już blisko.Ruszamy!- Kłamie ten Kampa! - wybuchnął Mateo.- Nawet pyłu nie ma na tych kamieniach! Ktoś musiał przynieść je tutaj, wyryć znaki i stale pilnuje, aby były widoczne!- Jeśli przeżyjesz do zachodu słońca, to przekonasz się, czy mówię prawdę - odrzekł Kampa mierząc Metysa pogardliwym spojrzeniem.- Grozisz mi?!- Milcz, Mateo! Nie pora na zwady! - ostro powiedział Smuga, bowiem Kampa i Metys już zaciskali dłonie na rękojeściach noży.- Idziemy!Nim minęła godzina, przewodnik odnalazł ścieżkę.Smuga bez trudu odkrył na niej ślady dwóch białych i pięciu Indian.Wkrótce też natrafili na miejsce noclegu uciekinierów.Wokół wygaszonego ogniska trawa była zdeptana.Popiół był jeszcze ciepły.- Co teraz powiesz, Mateo? - zagadnął Smuga.- Uciekinierzy opuścili obóz nie więcej jak godzinę temu.Przewodnik dotrzymał obietnicy.- Tak, senhor, masz rację, cofam zarzut zdrady wobec tego Kampy! Przewodnik odwrócił się do Metysa.- To obojętne, co myśli o mnie taki parszywy pies jak ty! - rzekł nie podnosząc głosu.- Nie jesteś ani białym, ani Indianinem.Sam nosisz piętno zdrady na swoim czole!Metys poszarzał z wściekłości.Wyszarpnął nóż z pochwy, ale Kampa nie sięgnął do broni.- Gdybyś mnie zabił, wszyscy bylibyście zgubieni - spokojnie powiedział.- Tylko ja znam powrotną drogę.Biały człowieku, weź tego parszywego psa na sznur, jeśli zależy ci na życiu!- Słuchaj, Mateo, jeśli jeszcze raz wywołasz awanturę, połamię ci kości - zimno powiedział Smuga.- A ty, przewodniku nie musisz nam grozić.Bez twej pomocy również odnajdę powrotną drogę.- Więc już mnie nie potrzebujesz? Dobrze, odchodzę! - powiedział Kampa.Smuga podszedł do Indianina.Prawą dłoń położył na jego ramieniu, podczas gdy w lewej błysnął rewolwer.- Gdy wykupiłem cię od Vargasa, powiedziałem, kiedy będziesz mógł swobodnie odejść - odezwał się przyciszonym głosem.- Dotrzymam słowa., ale zapamiętaj, że do tej pory masz milczeć i słuchać.Jeszcze jeden odruch oporu, a.zabiję! Teraz prowadź!Kampa widocznie zrozumiał, że groźba nie była rzucona na wiatr lub też przypomnienie umowy przywołało go do porządku, ponieważ bez słowa skinął głową i ruszył ścieżką, na której pełno było śladów uciekinierów.Pasmo górskie coraz to było bliższe.Mimo że słońce już nieźle prażyło, ożywczy wiatr wiejący od gór łagodził upał.Po dwóch godzinach ostrego marszu ukazały się pierwsze drzewa.Wkrótce też pościg wkroczył w podgórską dżunglę.Zaledwie znaleźli się w lesie, Smuga zwolnił kroku.Teraz musiał zwracać baczniejszą uwagę na tragarzy i Matea, którzy szli coraz wolniej.W lesie panowała głucha cisza; słońce mocno już przygrzewało.Smuga w skupieniu rozglądał się po gąszczu.Okolica miała dość ponury wygląd.Wśród dużych, gładkich i prostych jak świece drzew rosły również pochyłe, jakby garbate, a obok nich sterczały kolczaste palmy.Ścieżka stale niknęła w chaszczach i wciąż trochę pięła się pod górę.Naraz za załomem ścieżki Smuga natknął się na przewodnika.Razem z żoną wpatrywali się w coś leżącego na ziemi.Smuga odsunął Kampę i stanął jak wryty.W poprzek ścieżki leżał Indianin.Z pleców jego wystawał koniec trzcinowej strzały, która przebiła go na wylot.Smuga pochylił się i dotknął dłoni leżącego.Była jeszcze ciepła.Nieszczęśliwiec już nie żył.Strzała trafiła prosto w serce.Po twarzy pokrytej tatuażem, wyobrażającym dwa sine węże i pomalowanej czerwoną farbą, biegały duże, czerwone mrówki.Smuga powstał i spojrzał na towarzyszy.Trzej Pirowie cicho rozmawiali spoglądając na zamordowanego.- Co oni mówią? - zapytał Smuga.- Mówią, że to jeden z Pirów, którzy umknęli z Cabralem i Jose - wyjaśnił Mateo.Upiorny lasMasz o jednego wroga mniej! - odezwał się Kampa.Smuga spojrzał na przewodnika.Indianin stał oparty rękami o swoją kapiszonówkę i z filozoficznym spokojem spoglądał na zamordowanego Pira.- Senhor, tragarze mówią, że takich strzał do łuków używają Kampowie - wtrącił Mateo.- Łatwo to sprawdzić! - odpowiedział Smuga.Zbliżył się do żony przewodnika, która niosła jego łuk i kołczan.Kobieta szybko cofnęła się, gdy wyciągnął do niej rękę, ale mąż uspokoił ją wzrokiem.Smuga wyjął z kołczanu jedną długą strzałę.Była podobna jak dwie krople wody do tej, która przeszyła Pira na wylot.Smuga zwrócił strzałę Indiance, po czym zaczął przepatrywać las po obydwóch stronach ścieżki.Nie znalazł choćby najmniejszego śladu, domyślił się więc, że napastnik strzelał z ukrycia.Nikt z uciekinierów również nie szukał tajemniczego strzelca.Ślady dwóch białych oraz pozostałych czterech Pirów nie zbaczały ze ścieżki.Smuga wkrótce przerwał poszukiwania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •