[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Biuro przedsiębiorstwa telekomunikacyjnego.Kościół Świętej Marii Magdaleny.Cmentarz.Union Theater ze staromodną markizą.A dalej droga do tartaku.Cała panorama.Wyglądająca po burzy świeżo, czysto i oryginalnie - zbyt niewinnie, aby mogło czaić się tu zło.A jednak znalazło sobie tu azyl.- Wciąż myślisz, że Salsbury zaszył się w ratuszu? zapytał Paul.- A gdzie indziej?- Chyba masz rację.- Biuro szefa policji świetnie się nadaje na kwaterę główną.Paul spojrzał na zegarek.- Kwadrans po piątej.- Czekamy tu aż się ściemni - powiedział Sam.- Mniej więcej do dziewiątej.Potem przemkniemy na drugą stronę ulicy, miniemy straże Salsbury’ego, używając hasła, i dostaniemy go, zanim się obejrzy.- Wydaje się to takie łatwe.- I będzie.Błyskawica zapłonęła jak lont, eksplodował grom, deszcz niczym szrapnel zagrzechotał po dachu dzwonnicy i w dole, po ulicach.17.20Uśmiechając się, tak jak mu przykazano, z ramionami skrzyżowanymi na szerokiej piersi, Bob Thorp, oparty o parapet okna, obserwował Salsbury’ego, który pracował przy biurku policjanta.Przekaźnik końcowy został już podłączony do telefonu biurowego.Uzyskano połączenie z domem Sama Edisona - przynajmniej wybrano jego numer, więc powinno być połączenie.Salsbury garbił się nad biurkiem Boba.W prawej dłoni ściskał tak mocno słuchawkę, iż zdawało się, że kłykcie lada moment przetną bladą skórę.Usiłował dosłyszeć jakiś dźwięk, jakiś najdrobniejszy szmer w sklepie lub w pomieszczeniach mieszkalnych.Nic.- No, dalej - mówił niecierpliwie.Milczenie.Przeklinał przekaźnik końcowy, powtarzał sobie, że cholerstwo wysiadło, że to kawał dziadowskiego belgijskiego żelastwa, czego więc można się po nim spodziewać.Odłożył słuchawkę.Sprawdził, czy przewody są podłączone do właściwych końcówek, i znów wybrał numer Edisona.Uzyskał połączenie.Miękki, łagodny szmer jak echo krwi płynącej w żyłach.W tle słyszał hałaśliwe tykanie zegara w mieszkaniu Edisona.Spojrzał na zegarek.Była 17.24.Nic.Cisza.17.26.Odłożył słuchawkę.Zadzwonił znowu.Słyszał tykanie zegara.17.28.17.29.17.30.Nikt się tam nie odezwał.Nikt nie krzyknął, nie zaśmiał się, nie westchnął, nie kaszlnął, nie ziewnął, nie poruszył się.17.32.17.33.Salsbury przycisnął mocno słuchawkę do ucha, skoncentrował się, napiął całe ciało, zebrał całą uwagę, aby usłyszeć Edisona.Annendale’a albo którąś z pozostałych osób.17.34.17.35.Oni tam są.Są, do cholery!17.36.Cisnął słuchawkę na widełki.Bang!Te dranie wiedzą, że ich słucham.Starają się być cicho.Chcą mnie podłamać.To jest to.To musi być to.Podniósł słuchawkę i znów wybrał numer.Tykanie zegara.Nic poza tym.17.39.17.40.Dranie! Odłożył słuchawkę.Nagle oblał się potem.Lepił się.Czuł się fatalnie.Wstał z trudem.Z wściekłości nie mógł zrobić kroku.- Jeśli nawet w jakiś sposób wydostali się ze sklepu - odezwał się do Thorpa to z miasta się nie wymkną.Cudownie ma.Nie są w stanie tego dokonać.Zamknąłem całe to miasto, czyż nie?Thorp uśmiechał się do niego.Nadal zachowywał się zgodnie z poprzednio wydanym rozkazem Salsbury’ego.- Odpowiedz mi, do cholery!Uśmiech Thorpa znikł.Salsbury był siny z wściekłości, mokry od potu.- Czy nie zamknąłem tego pieprzonego miasta na fest?- Och, tak - ulegle przytaknął Thorp.- Nikt nie może wydostać się z tej zapadłej dziury, dopóki ja na to nie pozwolę! Prawda?- Tak.Zamknąłeś ją.Salsbury trząsł się, miał zawroty głowy.Nawet jeśli wyniknęli się ze sklepu, znajdę ich.Wszędzie ich znajdę, do cholery, kiedy tylko zechcę! No nie?- Tak.- Mogę rozwalić to przeklęte miasto, rozpruć całe, ale znajdę tych skurwysynów.- Kiedy tylko zechcesz.- Nie uciekną.- Nie.Nagle usiadł, jakby miał zemdleć.- Ale to nie ma znaczenia.Nie mogli wyjść ze sklepu.Nie mogli wyjść.Jest pilnowany.Dokładnie pilnowany.To cholerne więzienie.Więc dalej tkwią w tym domu.Cichutko jak myszki.Wiedzą, że podsłuchuję.Chcą mi wyciąć numer.Właśnie to.Numer, o to im właśnie chodzi.Znów podniósł słuchawkę i wykręcił numer Edisonów.Usłyszał znajome tykanie zegara w jednym z pokojów, tam gdzie stał telefon.17.44.17.45.Odłożył słuchawkę.Zadzwonił znowu.Tykanie.17.46.17.47.Odłożył.Wyszczerzył zęby do szefa policji.- Kapujesz, do czego chcą mnie zmusić? - Thorp przecząco pokręcił głową.- Chcą, żebym wpadł w panikę.Chcą, żebym zaczął ich szukać.Żebym przeczesał miasto, dom po domu.- Zachichotał.- Mogę to zrobić.Mogę kazać wszystkim w miasteczku wziąć udział w poszukiwaniach.Ale to zabrałoby mi wiele czasu, a potem jeszcze musiałbym skasować to z pamięci czterystu osób.To zajęłoby mi następne kilka godzin.Chcą, żebym zmarnował swój czas.Cenny czas.Żebym wpadł w panikę, zmarnował wiele godzin i dał im szansę ucieczki w tym zamieszaniu.Może nie o to im chodzi? O to.Salsbury zachichotał.- Więc nie będę tańczył, jak mi przygrywają.Zaczekam na Dawsona i Klingera.Nie wpadnę w panikę.Nie ja.Mam pełną kontrolę nad sytuacją - i nie stracę jej.Grom zahuczał nad doliną, zawibrował w oknach biura.Salsbury wykręcił numer sklepu.17.50.17.51
[ Pobierz całość w formacie PDF ]