[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego ręce młóciły powietrze, toteż splótł dłonie, żeby je powstrzymać.Ale bez powodzenia: natychmiast się rozplotły.W butach palce u nóg wykonywały szaleńczy taniec.Język latał na boki.Jakby moje ciało za chwilę miało się rozpaść na kawałki, pomyślał.Tak musi się czuć szczur w owym frustrującym labiryncie, jak go nazywają naukowcy, powiedział do siebie.Tym, z którego nie ma wyjścia.Nie mogę do niej mówić, ale muszę.Muszę tu stać i próbować.Lecz było to zadanie ponad jego siły.Żona stała za nim, zachowując stoicki spokój, gotowa jednak w każdej chwili udzielić mu reprymendy.Odwrócił się, usiłując zapanować nad nerwami i językiem, lecz nie mógł powstrzymać słów, które cisnęły mu się na usta i bez jego woli znalazły ujście.- Niech cię szlag - wypalił bez zastanowienia.- Chyba ci odbiło.Chcę się tylko dowiedzieć, dlaczego do tego doszło.- Machnął jej przed nosem zawiadomieniem z banku.- Dlaczego nam to przysłali!- Przecież się umówiliśmy, że ja będę pilnowała wydatków i stanu konta.Zrzekłeś się tego, gdy nie mogłeś sprostać obowiązkom żywiciela rodziny- stwierdziła chłodno.To nie jest rozmowa, pomyślał.Coś takiego nie może być rozmową.To jakaś próba.Muszę się dowiedzieć, o co tu chodzi.- Musimy wpłacić pieniądze na konto - wycharczał, z trudem łapiąc oddech.- Posłuchaj.Ostrzegałam cię.- Jesteś szalona.O niczym innym nie myślisz, jak tylko o tym, że twoja kobieca duma została zraniona.Co mnie to w ogóle obchodzi? - Co to ma za znaczenie? - pomyślał.Co.Teraz nie mógł nawet zebrać myśli, nie mówiąc już o mówieniu.Pozbawiła go zdolności używania słów.- Nie będę tego dłużej tolerować - oświadczyła i skrzyżowała ręce na piersi.- Nie mam zamiaru być żoną człowieka, który nie umie nad sobą panować.Ty chyba naprawdę cierpisz na jakąś głęboką nerwicę.Aleja nie mogę być twoim psychoterapeutą.Mogę tylko chwycić za słuchawkę i wyszukać ci jakiegoś dobrego psychiatrę.- Zapłacisz za moją terapię? - powiedział, z wielkim wysiłkiem zmusiwszy się do mówienia.- Tak - odparła.- Zapłacę.- Nie możesz mnie po prostu.wysłuchać? Ty sama? Osobiście?- Nie będę słuchać, jak mnie obrażasz.Uroiłeś sobie, że jestem odpowiedzialna za twój stan psychiczny.Spójrz na siebie.Zauważył - ze zgrozą - że płacze.Naprawdę płakał.Łzy ciekły mu po policzkach.Tryskały z oczu.Jego żona wiedziała, że nie potrafi nad sobą zapanować.- Nie ma sensu z tobą dyskutować - ciągnęła.- Jesteś zbyt rozchwiany emocjonalnie.Kiedy doprowadzasz się do takiego stanu, zachowujesz się jak zwierzę.- Nie jest ci mnie żal? - zapytał.v- A powinno?- Chociaż trochę.$- Żałowanie kogoś jest moim zdaniem poniżając^ Zarówno ciebie, jak i mnie.H- A współczucie? - Nie widzę żadnej różnicy.*|- Mylisz się.Jest różnica.Bardzo wielka.l- Chcesz, żebym cię potrzymała za rączkę, żebym ci pozwoliła złożyć główkę na mojej piersi? *Mówiła tak obojętnie, tak rzeczowo, że nie wiedział, czy jest to poważna propozycja, czy bezbrzeżny sarkazm.Nie było sensu się zastanawiać nad odpowiedzią, skoro nie potrafił nawet rozszyfrować pytania.- Klnę się na Boga, że już nie mogę - powiedział.- Naprawdę myślę, że lada chwila pęknie mi w mózgu jakieś naczynie krwionośne.Zobacz.- Zdołał usiąść naprzeciwko niej, a kiedy oparł łokcie na kolanach, trochę się uspokoił.W tej pozycji poczuł się pewniej.- Co chcesz zrobić? - zapytał.- Czemu mnie tak traktujesz?Co z ciebie za mężczyzna, że się tak zachowujesz, zdawało się mówić jej spojrzenie.Niewiele brakowało, żeby się uśmiechnęła.Ułożyła odpowiednio usta, żeby dać mu to do zrozumienia.- Chcesz mojej śmierci, tak?- zapytał.Uśmiech zastygł jej na ustach.Obrzuciła go takim zimnym spojrzeniem, jakiego nigdy wcześniej u niej nie widział.Nienawidziła go za to, że zadał takie pytanie.- Po co w ogóle pytam? -rzucił, czując się tak, jakby zaraz miał paść trupem.- Czy to zbrodnia, że chcę się tego dowiedzieć? Mam prawo wiedzieć.- Czy nie zasługuję choćby na tyle? - pomyślał.- Nikt cię nie prześladuje - zaoponowała.- Nieprawda.Oni mnie prześladują.Ty mnie prześladujesz.- Jesteś naprawdę chory - stwierdziła z niesmakiem, powoli kręcąc głową.Wypowiadała słowa z odrazą, jakby dostrzegła w nim całe zło.Jakby teraz zauważyła, jak ono z niego wychodzi.Z tego zła brały się wszystkie jego grzechy, słabości i przywary.I nie była tym zdziwiona.Tego się właśnie spodziewała.- Odchodzę- sapnął, oddychając przez usta.Wciągał ogromne hausty powietrza, ale wciąż mu go brakowało.To chyba astma, pomyślał.Zaczął rzęzić.- Dobrze by było - odparła jego żona.Ogarnięty paniką, zerwał się na równe nogi.Tak, chciałaby, żeby sobie poszedł.Przynajmniej tego jednego był pewien.A może to była gra? Nie miało to jednak znaczenia, bo nawet jeśli grała, jeśli w ten sposób chciała nim manipulować, wydobyć z niego pożądaną reakcję, to mogła to robić w nieskończoność.Tak długo, jak długo odpowiadałoby to jej celom.A więc czy to ma jakieś znaczenie, skoro to tylko metoda? Żadnego, z jego punktu widzenia.Posiadła straszną umiejętność, pomyślał.Potrafi wzbudzić w sobie takie uczucia, jakie tylko chce.Nie ma dla niej uczuć naturalnych, tylko użyteczne.W dzieciństwie nauczono ją panować nad emocjami, tłumić uczucia spontaniczne.Kiedy się tego nauczyła, posiadła.Co? Zdolność zaprzeczania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]