[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od niektórych musiała odwrócić wzrok - były to odrażające sekwencje, w których ulegała najbardziej wynaturzonym podszeptom i.Moja rodzona córka, myślała ponuro.A więc istnieje możliwość, choć mało prawdopodobna, że jej to zrobię.Większość sekwencji pokazywała zbliżenie z Mary Anne i zabliźnienie raczej niż pogłębienie rozłamu w organizacji.A jednak - mogło się to wydarzyć.W dodatku, ujrzała w ułamku chwili scenę, w której telepaci organizacji jak jastrzębie rzucają się na Mutreaux.Mutreaux nie mógł o tym nie wiedzieć; scena ta niewątpliwie istniała w jego świadomości.Dlaczego jednak miało do niej dojść? Czym mógłby sprowokować podobną sytuację? Co też mógł odkryć?Myśli Mutreaux rozproszyły się jak na zawołanie.- Robisz uniki - powiedziała Patricia, wymieniając spojrzenie z Merle i pozostałymi telepatami.- To jest przybycie Dona - poinformowała ich.Don był oczekiwanym telepatą, aktualnie w drodze z Detroit, mógł się pojawić w każdej chwili.- W obszarze prekognicji u Mutreaux istnieje sekwencja, w której Don.po przyjeździe tutaj, włamuje się do zablokowanego obszaru i zaczyna go badać.A następnie.- Urwała, ale trójka telepatów zdążyła już odebrać jej myśli.A następnie likwiduje Mutreaux, pomyślała.Czemu jednak? Nie znajdowała nic, co sugerowałoby manipulacje wugów w Davie czy wokół Dave’a.Nie, to było coś zupełnie innego, ale co - nie umiała powiedzieć.Czy istniała pewność, że Don to zrobi? Nie, tylko prawdopodobieństwo.Jak się musiał czuć Mutreaux, wiedząc o tym, wiedząc, że grozi mu śmierć.Co robi przewidz w takiej sytuacji?To samo, co każdy, stwierdziła, skanując umysł Mutreaux.Przewidz szykował się do ucieczki.Mutreaux wstał z miejsca.- Obawiam się, że muszę wracać do Nowego Jorku - oświadczył lekko schrypniętym głosem.Na zewnątrz, odwrotnie niż wewnątrz, utrzymywał pozory spokoju.- Żałuję, że nie mogę zostać - zwrócił się do Rothmana.- Don jest naszym najlepszym telepatą - powiedział spokojnie Rothman.- Muszę cię prosić, żebyś zaczekał do jego przyjazdu.Naszą jedyną obroną przed infiltracją organizacji jest istnienie czworga telepatów, którzy mogą dogrzebać się do informacji o tym, co się dzieje.Musi pan więc usiąść, panie Mutreaux.Mutreaux opadł na krzesło.Pete Garden z przymkniętymi oczami przysłuchiwał się rozmowie Patricii McClain z Mutreaux i Rothmanem.Tajna organizacja, złożona z osobników Psi, broni nas przed tytańską cywilizacją, jej dominacją nad nami czy czymś w tym stylu, rozważał mętnie.Wciąż jeszcze nie pozbierał się po wczorajszej nocy i po porannym przebudzeniu - ani po szokującej, bezsensownej śmierci Hawthorne’a.Czy nic się nie stało Carol?Boże, pomyślał, gdybym tylko mógł się stąd wydostać.Rozpamiętywał chwilę, kiedy Mary Anne, dzięki zdolnościom psychokinetycznym, przetransformowała go w ulotną cząstkę, którą cisnęła o materialne mury pokoju, a potem nagle pozwoliła mu wrócić.Nie wiadomo dlaczego rozmyśliła się w ostatniej chwili.Bał się tych ludzi.Ich zdolności.Otworzył oczy.W motelowym pokoju, szczebiocząc wysokimi głosikami, siedziało dziewięciu wugów.I, nie licząc jego samego, jedna istota ludzka - Dave Mutreaux.On i Dave Mutreaux sami przeciw tamtym.Byli bez szans.Nie poruszył się, tylko wpatrywał w całą dziewiątkę.- Rothman! - odezwał się jeden z wugów podekscytowany.Mówił głosem Patricii McClain.- Odebrałem niesamowitą myśl od Pete’a Gardena.- Ja również - potwierdził inny wug.- Garden postrzega nas jako.- Zawahał się.- Widzi nas, z wyjątkiem Mutreaux, jako wugi.Zapadła cisza.- To by sugerowało, Garden, pełną infiltrację grupy? - spytał wug o głosie Rothmana.- Mam rację? Z jedynym wyjątkiem Davida Mutreaux?Pete nie odpowiedział.- Czy można przy zdrowych zmysłach uwierzyć w coś takiego? - ciągnął wug, który używał nazwiska Rothman.- Jeśli wierzyć zmysłom Gardena, przegraliśmy.Podejdźmy racjonalnie do sprawy, może nie wszystko stracone.Co pan mówi, Mutreaux? Jeśli Garden ma rację, byłby pan pośród nas jedynym autentycznym Terraninem.- Nic z tego nie pojmuję - powiedział Mutreaux.- Jego spytajcie, nie mnie.- Wskazał wzrokiem Pete’a.- Proszę cię, powiedz - zażądała Patricia błagalnym tonem.- Pete, zaklinam cię na wszystkie świętości.- Myślę, że wiecie już, co w umyśle Mutreaux wymykało się skaningowi waszych telepatów.On jest ludzką istotą, a wy nie.To cała różnica.A kiedy dotrze tutaj ostatni z waszych telepatów.- Załatwimy Mutreaux - powoli, z namysłem dokończył wug Rothman.13- Połącz mnie z adwokatem, Lairdem Sharpem - zwrócił się Joe Schilling do informacyjnego obwodu homeostatycznego w wideofonie.- Jest gdzieś na Zachodnim Wybrzeżu, wiem tylko tyle.Tymczasem minęło południe.Pete Garden nie wrócił do domu i Joe wiedział, że nie wróci.Dzwonienie do pozostałych członków Błękitnawego Lisa nie miało sensu - było jasne, że Pete’a nie ma u żadnego z nich.Jego porywacz był kimś spoza grupy.A jeśli Carol dobrze obstawiała, jeśli porwanie było dziełem Ala i Pat McClainów, pozostawało pytanie dlaczego.Do tego zabicie Hawthorne’a - błąd, z którejkolwiek strony by na to spojrzeć.W oczach Joe nic nie usprawiedliwiało tego postępku.- Jak się czujesz? - zapytał Carol, wchodząc do sypialni.Siedziała przy oknie w bawełnianej sukience drukowanej w wesoły wzorek, niespokojnie spoglądając na ulicę w dole.- W porządku, Joe.Detektyw E.B.Black chwilowo się ulotnił, więc Joe Schilling zamknął drzwi sypialni.- Wiem o McClainach coś, czego policja nie powinna wiedzieć - powiedział Carol.Przeniosła na niego uważne spojrzenie.- Jest zamieszana w jakąś nielegalną działalność, a przynajmniej, przez jakiś czas, była.To by pasowało do zabójstwa Hawthorne’a.Zaryzykuję.Myślę, że ma to jakiś związek z jej uzdolnieniem psionicznym.I jej męża również.Niewiele wiem, ale jakoś by to wyjaśniało, że popełnili morderstwo, w dodatku na detektywie policyjnym.Sama widzisz, co ściągnęli sobie na głowę.Poszukuje ich każdy wydział policji w tym kraju.Muszą być zdesperowani.- Chyba że są fanatykami, dodał w myślach.- Mordercy policjantów to dla policji wróg numer jeden - mruknął.- To było głupie posunięcie.- Głupie i fanatyczne, pomyślał.Niedobra kombinacja.Zabrzęczał wideofon.- Pański człowiek na linii, panie Schilling - odezwało się urządzenie.- Adwokat Laird Sharp.Schilling niezwłocznie włączył ekran.- Laird - powitał obrońcę.- Dobrze, że dzwonisz.- Co się stało? - spytał Sharp.- Zniknął twój klient, Pete Garden.- Zwięźle wyjaśnił, co zaszło, - A ja podświadomie nie ufam policji - powiedział Schilling.- Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że się nie wysilają.Może to przez tego wuga, E.B.Blacka.- Zorientował się, że doszła u niego do głosu instynktowna niechęć do obcych.- Hmm, a jakby tak wyskoczyć do Pocatello? - zastanawiał się Sharp.- Jak się nazywa ten psychiatra?- Philipson.Sława międzynarodowa.Co spodziewasz się tam znaleźć?- Sam nie wiem.Moje informacje pochodzą z trzeciej ręki, ale coś mi każe tam lecieć.Przylecę po ciebie do San Rafael.Siedź na tyłku przez dziesięć minut.Jestem w San Francisco.- Dobra.- Schilling rozłączył się,- Dokąd idziesz? - spytała Carol, kiedy ruszył do drzwi mieszkania.- Powiedziałeś adwokatowi Pete’a, że się z nim spotkasz tutaj.- Idę po broń.- Zamknął za sobą drzwi i pośpiesznie ruszył korytarzem.Wystarczy jeden egzemplarz, uświadomił sobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]