[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwaj mężczyzni w autobusie.Oni chyba rozumieli.Uciekli,podobnie jak ja.- Zacisnął pięści.- Zabiłem jednego z nich.Popełniłem błąd.Obawiałem się podjąć ryzyko.Komisarz kiwnął głową.- Tak, oni niewątpliwie uciekli tak jak pan.Jednakże reszta miasta zostałaopanowana.- Cóż, panie Loyce.Najwyrazniej rozpracował pan wszystko.- Nie wszystko.Wisielec.Człowiek wiszący na latarni.Nijak nie mogę tegozrozumieć.Dlaczego? Dlaczego powiesili go na widoku?- Przecież to proste.- Na twarzy Komisarza pojawił się nieznaczny uśmiech.-Zasadzka.Loyce zesztywniał.Serce przestało mu bić.- Zasadzka? Co pan przez to rozumie?- Aby pana zwabić.Zmusić do ujawnienia się.Dlatego wiedzieli, kto znalazł się podkontrolą, a kto się wymknął.Loyce ze zgrozą cofnął się o krok.- Zatem spodziewali się przeszkód! Przewidzieli.- Urwał.- Przygotowali zasadzkę.- I pan w nią wpadł.Poprzez swoją reakcję zwrócił pan na siebie ich uwagę.-Komisarz gwałtownie ruszył ku drzwiom.- Idziemy, Loyce.Nie ma chwili dostracenia.Pora na nas.Oszołomiony Loyce z wolna powstał z miejsca.- A tamten człowiek.Kim był tamten człowiek? Nigdy przedtem go nie widziałem.Byłobcy w naszym mieście.Cały umazany błotem, o pokaleczonej twarzy.Na twarzy Komisarza pojawił się dziwny wyraz.- Może i to wkrótce stanie się dla pana jasne.Idziemy, panie Loyce.- Z błyszczącymi oczami otworzył drzwi.Loyce w przelocie dojrzał skrawek biegnącejprzed komisariatem ulicy.Zobaczył policjantów i jakiś podest.Słup telefoniczny.istryczek! - Tędy proszę - powiedział z zimnym uśmiechem Komisarz.Wraz z zachodem słońca, zastępca dyrektora Banku Handlowego w Oak Groveopuścił skarbiec, zatrzasnął ciężkie zamki, włożył kapelusz i płaszcz, po czympospiesznie wyszedł na chodnik.Nieliczni przechodnie spieszyli do domów nakolację.- Dobranoc - pożegnał go strażnik, zamykając za nim bramę.- Dobranoc - odmruknął Clarence Mason.Podążył ulicą w kierunku swojegosamochodu.Był zmęczony.Przez cały dzień pracował w podziemnym skarbcu,studiując rozkład pomieszczeń depozytowych celem ustalenia, czy znajdzie sięmiejsce na kolejny rząd.Cieszył się, że miał to już za sobą.Na rogu ulicy przystanął.Jeszcze nie zapalono latarni.Na ulicy panował mrok,odbierając kształtom ich wyrazistość.Rozejrzał się i.zamarł.Na słupie telefonicznym stojącym na wprost komisariatu wisiał jakiś duży ibezkształtny przedmiot.Poruszał się lekko kołysany wiatrem.Co to u licha mogło być?Mason ostrożnie podszedł bliżej.Marzył o powrocie do domu.Był zmęczony i głodny.Pomyślał o żonie, dzieciach, gorącym posiłku na stole.Jednak w wiszącymprzedmiocie było coś odpychającego i złowrogiego.Z uwagi na kiepskie oświetlenieza nic nie mógł ustalić jego pochodzenia.Wbrew sobie postąpił kilka krokównaprzód, aby się lepiej przyjrzeć.Przedmiot wzbudził w nim niepokój.Przeraził go.Przeraził.i zafascynował.Co dziwne, nikt inny nie zwracał na niego uwagi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]