[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdzieś w międzyczasie cichnie hałas dochodzący z północnej części lasu: obóz spacyfikowano.Zamaskowany Jewriej klepie Xavrasa w plecy i mówi:- Czas.Wyżryn podaje mu dłoń.Wygląda jakby się żegnali.- Pamiętaj - rzecze jeszcze Jewriej i wtedy trafia go pędzący z paraliżującym wizgiem pomiędzy drzewami odłamek lub zrykoszetowany pocisk.Dziura w piersi.Jewriej pada na plecy, zaciska palce na miękkiej ziemi, wytrzeszcza oczy.Patrzymy.Pochyla się nad nim, wymieniwszy spojrzenie z Wyżrynem, Flegma.Jewriej charczy coś niezrozumiale, różowe bąbelki pykają lekko, pączkując i pękając na ranie w piersi.W końcu milknie, a Flegma zamyka mu oczy.Spoglądamy na Wyżryna: on nie patrzył, on obserwował przez lornetkę dach poczty.Na dachu poczty stoi czterolufowe działko przeciwlotnicze.Dorwał się doń zarośnięty wąsacz w ubłoconych gaciach i teraz trzyma w szachu wyżrynowców poukrywanych w i za chałupami.- Juruś niech podejdzie od północy - mówi Xavras do słuchawki.- A na pocztę moździerze.Jak z amunicją? Niech Rumun obudzi snajperów.Do internatu gaz.Gaz!Odzywa się Flegma:- Kwadrans do helikopterów z Pawłowic.Xavras przywołuje Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia:- Spróbuj go zdjąć.- Stąd?- Stąd.Nie musi być od razu między oczy, ale niech poczuje się odsłonięty i zwieje.Dorwał się do tego działka jak garbaty do muru.Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia odbezpiecza anukę i składa się do strzału.Zaczyna krótkimi seriami.Odchodzimy od niego na kilkanaście metrów, na wypadek gdyby ktoś chciał mu odpowiedzieć.Rozlega się huk, drży ziemia: to Juruś i jego chłopcy zrobili swoje - północne fasady szkoły i internatu spływają wolno na beton boiska do siatkówki; jeszcze więcej pyłu i kurzu.Z lasu wypada kilkadziesiąt osób i wbiega do budynków.Tymczasem milknie działko przeciwlotnicze, może dzięki moździerzom, a może dzięki anuce 44.Wybiegają również wyżrynowcy z drugiej strony szosy.Strzelanina przenosi się do wnętrza ruin.- Dziesięć minut - przypomina Flegma.- Jebaka, Juruś, Kwadrat, Rumun i Małpa! Odwrót! -zarządza Xavras.- Meldować - po czym wysłuchuje sprawozdań poszczególnych grup.Strzelanina powoli milknie i zaczynają dochodzić nas wrzask i płacz kobiet i dzieci oraz trzeszczenie płomieni, które ogarnęły już pocztę, część posterunku milicji, siedem chałup, kilkanaście samotnie rosnących drzew i sporą połać lasu.W sięgającym kolan dywanie gęstego gazu, wypływającego z pozbawionego górnego piętra internatu, brodzi, nie wiadomo skąd wylazłe, stado krów.- Ładunki? - pyta Xavras aparat i krótko odpowiada na zadane przez urządzenie kontrpytanie: - Brać.Tamtych rozstrzelać.Następnie daje ostatni znak: Ucieczka!- Siedem - mówi Flegma, spoglądając na zegarek.Biegniemy w las.Po chwili dochodzą nas grzmoty serii eksplozji; przystajemy i oglądamy się za siebie: to szkoła i internat właśnie wyleciały w powietrze.·Najbardziej zaskakujący był sam kierunek ucieczki: na północny wschód.Wszyscy mieli to za manewr mylący; i faktycznie: helikopterów na niebie jakby trochę mniej, niż się spodziewano.Uciekali oczywiście w maksymalnym rozproszeniu, przebijając się w jak najmniejszych grupkach.Łączność radiowa urwała się z chwilą opuszczenia wsi: teraz już nawet kilkusekundowa wymiana słów przez krótkofalówki skończyć się mogła namierzeniem nie dość ostrożnych rozmówców.Przedzierali się zatem samotnie; był zapewne jakiś z góry ustalony punkt zborny, Smithowi wszelako nic o nim nie wspomniano.Po prawdzie nie miał siły ani ochoty pytać o cokolwiek.Drugiego dnia ucieczki ledwo już trzymał się na nogach.Z trudem jadł; podczas biegu Przez las nie raz wymiotował ze zmęczenia; oddychał tak głośno, że nie słyszał własnych myśli, dobywało mu się gdzieś z głębi gardła ciężkie, chrapliwe rzężenie, pluł suchą śliną.Potem nagle zwolnili.Trzeciego dnia po ataku zmitrężyli kilka godzin, oczekując w ciemnościach błotnistego jaru na nie wiadomo co.Xavras nie tłumaczył się ze swych rozkazów, a i nikt nie pytał; najwyraźniej przyzwyczajeni byli do apodyktycznego stylu jego dowodzenia.Gdy tylko Ian doszedł do siebie, założył kołpak i wymusił na Wyżrynie krótki wywiad.Pułkownik był jakiś zgaszony, odpowiadał monosylabami.Smith bez powodzenia usiłował się domyślić przyczyny zmiany nastroju -przecież atak się udał.Potem dopiero przypomniał sobieO Jewrieju.- Był twoim przyjacielem? - spytał Wyżryna już po zdjęciu kołpaka.Xavras wykrzywił usta lub uśmiechnął się - teraz, pozbawiony elektronicznego wspomagania swych oczu, nie był tego w stanie Ian stwierdzić z całkowitą pewnością: Wyżryn siedział w zagłębieniu pod przewieszką utworzoną z korzeni drzewa straceńczo wychylonego nad jar, słońce tu nie docierało, kryła pułkownika płynna ciemność.W jarze było mroczno, chłodno i wilgotno; senną ciszę starego lasu zakłócał jedynie szmer przeciskającego się z trudem pomiędzy gładkimi kamieniami strumienia i nieliczne odgłosy leniwych poruszeń podkomendnych pułkownika.- Bratem.Na pewno nie żartuje, to nie ten ton; lecz czy mówi prawdę?- Oficjalna wersja jest taka, że całe twoje rodzeństwo umarło jeszcze w dzieciństwie na chorobę popromienną -stwierdził ostrożnie Smith.- Daj spokój.- Ale jeśli naprawdę był z niego taki prorok, to dlaczego.- Przecież byłeś świadkiem.On to przewidział.- Poszedł dobrowolnie na śmierć? - Smith uniósł brwi.- Bez sensu to.- Wolał tak niż.Jego decyzja.Wybrał najlepsze wyjście.- Jasnowidz, tak? Jasnowidz?- Śmiejesz się?- Nie, tylko.Nie obraź się, ale.Wyżryn poruszył się w ciemności.Podciągnął nogi, wyprostował się, oparł plecami o stok jaru; odchylona w tył głowa sugerowała, iż pułkownik zapatrzył się w wycelowane gdzieś w niebo korony drzew, lecz Smith był pewien, że Xavras patrzy na niego.- Wrota do piekieł obracają się na niewielkich zawiasach.Przesuń teraz ten kamień o centymetr w lewo; jeszcze się okaże, że tym sposobem zniszczyłeś imperium.To nie jest do zrozumienia dla nikogo, kogo nie dotknęło owo przekleństwo.- Ty rozumiesz.- Ja wierzę.Był moim bratem.Wybierał ścieżki.Tylko dzięki niemu wciąż żyję.W ten sposób przeczę prawdopodobieństwu.Nie powinienem żyć; nie powinienem zwyciężać.- Ale on już zginął, już ci nie pomoże.Czy to oznacza koniec Xavrasa Wyżryna?Długo milczał.Smith słuchał jego spokojnego, powolnego oddechu dochodzącego z tej pachnącej świeżym grobem ciemności; bicie serca zaczajonego w swej grocie smoka -tam się waży śmierć i śmierci zaniechanie.- To oznaczało koniec Xavrasa Wyżryna od samego początku - szepnął Xavras.- Zginę od eksplozji bomby atomowej.Smith wstrzymał oddech.- Więc jednak.Gdzie ona jest?- Kto?- Idziemy na Moskwę, prawda? Gdzie jest bomba? Wyżryn zaśmiał się przez nos.- Źle mnie zrozumiałeś.To Ruskie spuszczą tę bombę.Smith zmagał się z tym przez chwilę.- Tak ci powiedział? - nie wytrzymał wreszcie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]