[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Próbujemy je odnalezć.To ryzykowna koncepcja, ale na razie wydaje sięwłaściwym tropem. Macie coś? zapiałem z radości, a on po raz drugi popatrzył na mnie obojętnie. Mamy przynajmniej pewność, że najładniejsze dziewczyny zniknęły bez jakiegokolwiekśladu wyjaśnił. Nikt o nich nic nie wie.Nasi informatorzy w kraju i za granicą nie natrafilina żaden trop.O tych brzydszych udało nam się trochę dowiedzieć, o ładniejszych nic,dosłownie zero, panie redaktorze. Myślicie, że żyją? zapytałem, nie wyjaśniając, że nie jestem już redaktorem.Weszła sekretarka z fryzurą wprost od taniego fryzjera.Trwała ondulacja na jej głowie wkolorze rudym pasowała do trzech szklanek kawy, jakie przed nami postawiła.Był toklasyczny obrządek w biurach z czasów komunistycznych cztery łyżki zmielonej kawy zalanewrzątkiem.Po wypiciu czegoś takiego można było wystartować w kosmos bez rakiety albozamówić miejsce na cmentarzu.Sekretarka obdzieliła nas tym szczęściem bez słowa i wyszła. Nie wiemy, ale przypuszczamy, że tak odparł komisarz i zgasił papierosa wpopielniczce o rybim kształcie.Potem usłyszałem dwa efektowne siorbnięcia. Jest ich zadużo i są za ładne, żeby od razu pójść do ziemi. A może to robota seryjnego mordercy? podrzuciłem pomysł za pół dolara.Komisarznawet na mnie nie spojrzał.Podrapał się w głowę i westchnął.Walewski patrzył na nas wmilczeniu i spokojnie popijał kawę. Myśleliśmy o tym, ale nic na taką hipotezę nie wskazuje odpowiedział bezbarwnymgłosem. One po prostu zniknęły.Wyszliśmy z gabinetu komisarza Surmana piętnaście minut pózniej.Ja na czczo, Walewskipo kawie.Umówiliśmy się, że mój współpracownik dopilnuje, żeby rysopis podejrzanegotrafił jak najszybciej do prasy, telewizji i Internetu.Kiedy zdecydowałem się zjeść lunch,usłyszałem w radiu wiadomość, która mnie najzwyczajniej przestraszyła.Przy wjezdzie namost Poniatowskiego rozbił się samochód prowadzony przez niejaką Magdalenę R., kelnerkęze znanego warszawskiego klubu.Dziewczyna przeżyła, ale właśnie zabierano ją do szpitala.Zaczęło się, pomyślałem.Ktoś się przestraszył i potraktował mnie osikowym kołkiem.Terazbyłem pewien, że znalazłem się na dobrym tropie.Mój subaru zawył po chwili mknąłem namiejsce wypadku.Jeśli policja miała złapać mnie na radar, był to odpowiedni moment.Prawojazdy straciłbym na co najmniej sto lat.Na miejscu wypadku dopytałem znajomego reportera, gdzie zawiezli ranną kelnerkę.Przyokazji poinformował mnie, że nazywała się Ryś, co potwierdziło moje złe przeczucia.Ktoś zeświadków powiedział, że kierowała samochodem, jakby była pod wpływem alkoholu.Dziwnebyło to, że piła kilka minut po trzynastej, przed pójściem do pracy w klubie.Coś mi tuśmierdziało.Zawiezli ją do szpitala przy Szaserów, co oznaczało, że powinna przeżyć.Znałemstamtąd kilku lekarzy i dwie pielęgniarki wszyscy na poziomie, a przy tym bardzo mili.Szczególnie jedna pielęgniarka, z którą łączyły mnie w przeszłości bardzo bliskie, alekrótkotrwałe stosunki.W izbie przyjęć zastałem tłok znany mi z bazaru.Wyglądało na to, że ludzie specjalniepoświęcali się dla lekarzy, aby ci mogli ich uzdrawiać.Więcej nieszczęścia naraz było tylkow telewizji.Do Magdy Ryś dotarłem szybciej, niż sobie wyobrażałem.Okazało się, że niebyła wcale pijana, lecz podano jej jakiś narkotyk i straciła przytomność za kierownicą.Policjasprawdzała właśnie butelkę z coca-colą i batony w jej samochodzie.Dziewczyna twierdziła,że nic innego od rana nie piła i nie jadła.Cóż, zdrowe odżywianie też nie dawało gwarancjiszczęścia. Chemia, panie redaktorze usłyszałem głos znajomego lekarza.Doktor Omski uśmiechałsię i smutno kiwał głową.Miał nieco ponad trzydzieści lat, ale jego twarz zdradzała jużobjawy starości.W szpitalu płacili mu tak dobrze, że nie mógł z niego wyjść, żebyprzypadkiem nie trafić na listę centralnego rejestru dłużników
[ Pobierz całość w formacie PDF ]