[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tutaj, niestety, nie byłem dyskretny, więc gwizdnąłem głośno pod nosem, asłysząc mój gwizd Zośka tylko spurpurowiała, trzasnęła talerzami o stół iwybiegła z pokoju.Zrobiło mi się naprawdę głupio; moje gwizdnięcie nie było na miejscu.Zuczuć się nie żartuje ani ich nie wygwizduje.Muszę ją koniecznie przeprosić, koniecznie! Ale jak?Położyłem się do łóżka, zdrzemnąłem na kilka godzin, ale męczyły mnie jakieśdziwne sny.Az wreszcie z tych koszmarów nie do opisania obudziły mnie cichepostukiwania w drzwi, zza których dobiegał głosik dziecięcy.Zerwałem się z łóżka, trochę zamroczony tymi koszmarami, ale podszedłem dodrzwi i otworzyłem je.Za progiem stały blizniaki: Jaś i Małgosia.A Jasio, trzymając karteczkę wlewej rączce, bo drugą ściskał rączkę swej siostrzyczki, wykrzykiwał do mnie:- Panie Pawle, panie Pawle, pilna wiadomość od naszej druhny Zofii! I podałmi zmiętą karteczkę.Ledwie im podziękowałem, czmychnęły z powrotem korytarzem, pokrzykując:- Druhna nas potrzebuje, druhna nas potrzebuje.Druhna Zofia pisała krótko,ale treściwie:Panie Pawle!Batura pojechał swym karawaningiem w stronę Nidzicy widziałam!Naszych prześladowców nigdzie nie spostrzegłam Narzeczona szwenda się zNiemcem po odpuście i straganach Gniewam się na Pana!Usiadłem przy stole, na którym leżały z wyrzutem brudne talerze tak, jak jeZośka prasnęła rankiem, i nie bardzo wiedziałem, co czynić.Ubrałem się, apotem poszedłem do pana Tomasza.Co pewien czas ból głowy powracał. No cóż, niezły i profesjonalny to był cios gumową pałką, co nie zostawiamokrych śladów, a ogłusza na długo" - pomyślałem wchodząc do panaTomasza, który nadal ślęczał nad niemieckimi dokumentami.Dwie teczki byłyotwarte przed nim, gdy resztę odstawił na kupkę pod ścianą.Pokazałem mu karteluszkę Zośki.Po przeczytaniu jej spojrzał na mniebadawczo i zapytał:- Za co się gniewa na ciebie?Opowiedziałem mu dokładnie wszystko, co się wydarzyło rano.- Powinienem się domyśleć, że Zośka ma chłopaka.Telefonuje co dzień.Myślałem, że do matki czy brata, a tu.Pomilczał i dodał jakby do siebie:- Piotruś, tak? Potwierdziłem.- Zdziwiłbym się, gdyby w jej wieku nie miała żadnego chłopaka.Równieżtylko skinąłem głową, a pan Tomasz westchnął.- Ale co z tym Baturą? Pojechał swym karawaningiem, aby ukryć te skrzynie.Przecież nie zadzwonię do pani podkomisarz, skoro się szwen-da" znarzeczonym po odpuście, nieprawdaż? Ech, ta Zosieńka: podkomisarzszwenda się po odpuście!" - parskał śmiechem.Zawtórowałem szefowi, ale pochwili dodałem:-Znam dobrze Nidzicę, gdybym teraz wyskoczył Rosynantem, to możespotkałbym gdzieś Baturę.- A głowa? A zawroty? - przypomniał mi pan Tomasz.- Furda! Pojadę z Krzysztofem.Pofilujemy po mieście, wszak taki karawaningBatury to nie szpilka: jest widoczny z daleka.- Jak i Rosynant! Ale dobrze, jedzcie.Warto sprawdzić, gdzie się zatrzymał ico robi.Na szczęście Krzysztof był w swoim pokoju i znowu ślęczał nad planami, alebez słowa ruszył za mną, kiedy mu o tym zakomunikowałem, burcząc tylko:- Ten wasz Batura gra mi na nosie.- Nie tylko tobie - dopowiedziałem.Droga z tej strony wsi była pusta, jako ze mieszkańcy, turyści i pątnicy zebralisię przy kościele, gdzie odbywało się południowe nabożeństwo odpustowe,więc bez przeszkód wypadliśmy z Klonowa i popędziliśmy na Dąbrówno iWierzbowo do Nidzicy.W mieście również było pustawo; lipcowy upał dawał się we znaki, więc bezprzeszkód zaczęliśmy krążyć Rosynantem po ulicach i uliczkachNidzicy, a zwłaszcza tam, gdzie -jak mi się wydawało - są dawne zakłady imagazyny.Kiedy juz się zniechęciliśmy tym poszukiwaniem, nagle w małej uliczce,błysnęła jasnozółta karoseria wozu Batury.Na szczęście nikogo nie było przywozie, więc umknęliśmy w boczną uliczkę, a ja wyskoczyłem z Rosynanta, abyprzyjrzeć się dokładniej posesji, przy której stał samochód Batury.Upał był spory, dlatego pobliscy właściciele domków wraz z rodzinamisiedzieli pod kolorowymi parasolami w ogrodzie i obiadowali.No i trzebauściślić, że ta uliczka była wytyczona dość niedawno, ale cala zabudowanacałkiem sporymi i ładnymi domami nowobogackich, a wśród nich stałapokazna willa, za którą ujrzałem nowiutki magazyn z napisem: HurtowniaNiem-Pol s.c."Za kutą bramą, przed którą stał karawaning Batury, leżały spokojnie dwa doginiemieckie.Poza psami, niestety, nikogo nie zauważyłem, prawdopodobniemieszkańcy i Batura byli w środku willi.Wróciłem do Krzysztofa, zdałem mu relację i pojechaliśmy na obiad dorestauracji Pod Zamkiem".-I co dalej? - zapytał Krzysztof, kiedy usiedliśmy do soczystego befsztyku.-Przecież jest to hurtownia niemiecko-polska i zapewne swe udziały ma w niejów Schneider
[ Pobierz całość w formacie PDF ]