[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A owóż, gdybymzaczął opowiadać waszmościom o tych ucztach, o tych wiwatach, o tym przepychu, wiary bym w waszych uszachnie znalazł.Niczym były hufce Pyrrusowe przy onych wojskach, całych od złota, klejnotów i strusich piór.A tożdwieście tysięcy sług i ćmy wozów szły za nami, konie padały pod ciężarem złotogłowiów i jedwabnych namiotów,wozy łamały się pod kredensami.Myślałby kto, że na zawojowanie świata całego idziemy.Szlachta z pospolitegoruszenia po całych dniach i nocach trzaskała batogami: Ot (mówili), czym chamów uspokoimy, szabli niedobywając. A my, starzy żołnierze, przywykli bić się, nie rozprawiać, jużeśmy na widok onej pychy niesłychanejprzeczuwali coś złego.Dopieroż zaczęły się tumulty przeciw panu Kisielowi, że zdrajca, i za nim, że zacny senator.Siekano się szablami po pijanemu.Strażników obozowych nie było.Nikt ładu nie przestrzegał, nikt dowództwa niesprawował, każden robił, co chciał, szedł, gdzie mu było lepiej, stawał, gdzie mu się zdawało, czeladz wzniecałahałasy o Boże miłosierny! toż to był kulig, nie wyprawa wojenna, kulig, na którym salutem Reipublicaeprzetańcowano, przepito, przejedzono i przefrymarczono w ostatku! Jeszcze my żyjemy! rzekł Wołodyjowski. I Bóg jest w niebie! dodał Skrzetuski.Nastała znów chwila milczenia, po czym Wierszułł mówił dalej: Zginiemy totaliter, chyba że Bóg cud uczyni, za grzechy nas chłostać przestanie i nie zasłużone miłosierdzieokaże.Chwilami ja sam nie wierzę temu, com na własne oczy oglądał, i zdaje mi się, że mnie zmora we śniedusiła. Powiadaj waćpan dalej rzekł Zagłoba przyszliście tedy pod Piławce i co? I staliśmy.O czym tam regimentarze radzili, nie wiem; na sądzie ostatecznym za to odpowiedzą, bo gdyby odrazu na Chmielnickiego uderzyli, byłby zniesiony i rozbity, jak Bóg w niebie, mimo nieładu, niesforności itumultów, i braku wodza.Już tam popłoch był między czernią, już radzono, jak by Chmielnickiego i starszyznęwydać, a on sam ucieczkę zamierzał.Książę nasz od namiotu do namiotu jezdził, prosił, błagał, groził: Uderzmy,nim Tatary nadejdą, uderzmy! i włosy z głowy wyrywał a tam się jeden na drugiego oglądał i nic, i nic! Pili,sejmikowali.Przyszły słuchy, że Tatary idą chan w dwieście tysięcy koni oni radzili i radzili.Książę zamknąłsię w namiocie, bo go całkiem spostponowali.W wojsku poczęto mówić, że kanclerz zakazał księciu Dominikowibitwy staczać, że się układy toczą wszczął się jeszcze większy nieład.Na koniec Tatarzy przyszli, ale Bóg namposzczęścił pierwszego dnia, potykał się książę i pan Osiński, i pan Aaszcz stawał bardzo dobrze spędzili ordę zpola, wysiekli znacznie a potem.Tu głos Wierszułłowi zamarł w piersi. A potem? pytał pan Zagłoba. Przyszła noc straszna, niepojęta.Pamiętam, strażowałem z mymi ludzmi wedle rzeki, gdy naraz słyszę, aż wobozie kozackim biją z armat jak na wiwaty i słychać krzyki.Dopieroż przypomniało mi się, co wczoraj mówiono wobozie, że jeszcze wszystka potęga tatarska nie stanęła, tylko Tuhaj bej z częścią.Pomyślałem więc, kiedy tamwiwatują, to już musiał i chan osobą swoją stanąć.Aż tu i w naszym obozie zaczyna się tumult.Skoczyłem sam zkilkoma ludzmi. Co się stało? Krzykną mi: Regimentarze uszli! Ja do księcia Dominika nie ma go! Dopodczaszego nie ma! do chorążego koronnego nie ma! Jezu Nazareński!.%7łołnierze latają po majdanie, krzyk,wrzask, zgiełk, głowniami świecą: gdzie regimentarze? gdzie regimentarze? A inni wołają: Koni ! koni ! A inni: Panowie bracia, ratujcie się! zdrada! zdrada! Ręce do góry podnoszą, twarze obłąkane, oczy wytrzeszczone, tłocząsię, depczą, duszą, siadają na koń, lecą na oślep bez broni.Dopieroż ciskać hełmy, pancerze, broń, namioty! Aż tujedzie książę na czele husarii w srebrnej zbroi: sześć pochodni koło niego niosą, a on stoi w strzemionach i krzyczy: Mości panowie, jam został, kupą do mnie! Gdzie tam! nie słyszą go, nie widzą, lecą na husarię, mieszają ją,przewracają ludzi i konie, ledwieśmy księcia samego uratowali potem po zdeptanych ogniskach, w ciemności,niby wezbrany potok, niby rzeka, wszystko wojsko w dzikim popłochu wypada z obozu, rozprasza się, ginie,ucieka.Nie masz już wojsk, nie masz wodzów, nie masz Rzeczypospolitej.jest tylko hańba nie zmyta i nogakozacka na szyi.Tu pan Wierszułł jęczeć począł i konia targać, bo go szał rozpaczy ogarnął; ten szał udzielił się innym i jechaliwśród owego dżdżu i nocy jak obłąkani.Jechali długo.Pierwszy Zagłoba przemówił: Bez bitwy o szelmy! o takie syny! Pamiętacie, jak wspaniałą postać w Zbarażu czynili? jak sobie zjeśćChmielnickiego bez pieprzu i soli obiecywali? O szelmy! Gdzie tam! krzyknął Wierszułł uciekli po pierwszej bitwie wygranej nad Tatary i czernią, po bitwie, wktórej nawet pospolite ruszenie jako lwy walczyło. Jest w tym palec boży rzekł Skrzetuski ale jest i jakowaś tajemnica, która wyjaśnić się musi. Bo gdyby wojsko pierzchło, to się na świecie zdarza rzekł Wołodyjowski ale tu wodze pierwsi obózopuścili, jakby chcąc umyślnie nieprzyjacielowi wiktorię ułatwić i wojsko na rzez wydać. Tak jest! tak jest! rzecze Wierszułł. Mówią też, że to umyślnie uczynili. Umyślnie? na rany boskie, to nie może być!. Mówią, że umyślnie a dlaczego? kto dojdzie! kto zgadnie! %7łeby ich groby przytłukły, żeby ich rody wyginęły, a jeno pamięć niesławna po nich została! rzekł Zagłoba. Amen! rzekł Skrzetuski. Amen! rzekł Wołodyjowski. Amen! powtórzył pan Longinus
[ Pobierz całość w formacie PDF ]