[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zablokowałem jej dłoń przedramieniem.Skamieniała z drugą dłonią zaciśniętą w pięść.Przez jakiś czas w izbie pano-wała cisza i bezruch. Nowy! syknęła Sikorka wściekle.Z całej siły wpakowała mi pięść w żołądek.Zgiąłem się wpół, bez powodzeniapróbowałem złapać dech. Ty głupcze! Przestraszyłeś mnie na śmierć! Co sobie wyobrażasz, jakimprawem tu wtargnąłeś?! Powinnam zawołać straże! Nie! przeraziłem się nie na żarty.Sikorka dorzuciła drew do ognia, zapaliła świeczkę. Proszę cię błagałem. Już idę.Nie chciałem ci zrobić krzywdy aniw niczym uchybić.Musiałem się tylko upewnić, że jesteś bezpieczna. Akurat, bezpieczna! oburzyła się szeptem.Włosy miała zaplecione nanoc w dwa grube warkocze, przypominające mi żywo tę dziewczynkę, którą po-znałem tak dawno temu.Już nie była dziewczynką.Pochwyciła moje spojrzenie.Narzuciła na ramiona grubszą tunikę, przewiązała ją w talii paskiem. Ale je-stem przestraszona! Nie zmrużę już dzisiaj oka! Piłeś, prawda? Jesteś pijany.Cze-go chcesz?Zbliżała się do mnie ze świecą w wyciągniętej ręce, jak z mieczem. Nie, nie zapewniłem ją.Wyprostowałem się i poprawiłem koszulę.Daję ci słowo, nie jestem pijany.I naprawdę nie miałem złych zamiarów.Tylko.Tej nocy wydarzyło się coś.Obawiałem się, czy nie stało ci się coś złego, więc137pomyślałem sobie, że lepiej będzie, jeśli się upewnię, że jesteś zdrowa, ale wie-działem, że księżna Cierpliwa tego by nie pochwaliła, i nie chciałem postawić nanogi całego zamku, więc pomyślałem, że lepiej po prostu zajrzę. Nowy, ależ ty pleciesz oznajmiła lodowato.Rzeczywiście. Przepraszam powtórzyłem i przysiadłem na brzeżku łóżka. Nie rozsiadaj się tak ostrzegła mnie. Właśnie wychodzisz, albo z wła-snej woli, albo ze strażnikami.Wybór należy do ciebie. Już idę zerwałem się pośpiesznie. Chciałem się tylko upewnić, że nicci nie jest. Jestem zdrowa.Dlaczego miałabym zachorować? Czuję się równie dobrzetej nocy jak poprzedniej i jak przez cały miniony miesiąc.%7ładnej innej nocy niewpadło ci do głowy przychodzić i sprawdzać, jak się czuję.Dlaczego akurat dzi-siaj?Westchnąłem głęboko. Bo niekiedy strach jest bardziej rzeczywisty.Dzieją się rzeczy złe, któ-re każą mi rozważać, co może się wydarzyć jeszcze gorszego.Przychodzą takienoce, kiedy niebezpiecznie być ukochaną królewskiego bękarta.Pobladła. Co to właściwie ma znaczyć? zapytała zmienionym głosem.Zaczerpnąłem tchu, zdecydowany wyznać szczerze, ile tylko mogłem. Nie mogę ci powiedzieć, co się stało.Wiedz jednak, że za sprawą tegozdarzenia uwierzyłem, iż możesz być w niebezpieczeństwie.Będziesz musiałazaufać. Nie o to mi chodziło.Co miało znaczyć: ukochana królewskiego bękarta ?Jak śmiesz mnie tak nazywać?! Oczy jej płonęły gniewem.Przysięgam, serce zamarło mi w piersi.Owionął mnie śmiertelny mróz. Masz rację, mówić tak nie mam prawa rzekłem, choć słowa ledwo prze-chodziły mi przez gardło. Jednak muszę się o ciebie troskać.I choć mi niewolno nazywać cię swoją ukochaną, są tacy, którzy chcieliby zranić mnie, krzyw-dząc ciebie.Jak mam powiedzieć, że cię kocham, skoro kocham cię tak bardzo, żechciałbym cię nie kochać albo przynajmniej móc nie okazywać, że cię kocham, bomoja miłość stwarza dla ciebie ogromne niebezpieczeństwo? A jednocześnie jakmam sprawić, by te słowa brzmiały prawdziwie? sztywno ruszyłem do drzwi. Nic z tego nie rozumiem, więc jak mam ci uwierzyć? zastanowiła sięSikorka.Do dziś nie wiem, dlaczego właściwie odwróciłem się od drzwi.Jakiś czaspo prostu patrzyliśmy na siebie.Po chwili ona zaczęła się śmiać.Stałem urażony,ponury, a ona podeszła bliżej, ciągle roześmiana, i mnie objęła. Nowy, wybierasz najbardziej zawiłą drogę, by mi w końcu wyznać miłość.Włamujesz się do mojej izby, napędzasz mi stracha, a potem długo pleciesz jakieś138bzdury, z których w końcu wynika, że mnie kochasz.Nie mogłeś tego powiedziećwprost, już dawno?Stałem ogłupiały w objęciach Sikorki.Spojrzałem w dół, na jej twarz. Jestem od niej znacznie wyższy uświadomiłem sobie ogłupiały. No? ponagliła mnie, a ja jeszcze przez chwilę milczałem zdumiony. Kocham cię, Sikorko. Tak łatwo było to powiedzieć.I jaka ulga! Obją-łem Sikorkę.Powoli, ostrożnie.Uśmiechnęła się do mnie. Kocham cię.I tak w końcu ją pocałowałem.Gdzieś niedaleko Koziej Twierdzy jakiś wilkzaniósł się radosnym wyciem, od którego zaczęły ujadać ogary w stajniach, i każ-dy kundel przyłączył się do chóru, dzwoniącego o kruche nocne niebo.9.STRA%7łE I GRANICEDoskonale rozumiem marzenia Krzewiciela i zgadzam się z nim całym ser-cem.Gdybyż tak papier był równie powszechny jak chleb, a każde dziecko miałomożliwość opanowania sztuki pisania i czytania przed ukończeniem trzynastegoroku życia!.Jednak przecież i wówczas nie ziściłyby się wszystkie nadzieje kró-lewskiego skryby.%7łal mu było każdej okruszyny wiedzy, która idzie do grobu, gdyumiera człowiek, choćby i najbardziej pospolity
[ Pobierz całość w formacie PDF ]