[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Któregoś dnia usłyszałem, jak proboszcz tłumaczy staremu chłopu, że za pewne modlitwy Bóg udziela sto lub trzysta dni odpustu.Ponieważ starzec nic nie rozumiał, ksiądz zaczął mu wszystko szczegółowo wyjaśniać.Z długiego wywodu pojąłem jedno: ci, którzy odmawiają więcej modlitw, gromadzą więcej dni odpustu, co ma także natychmiastowy wpływ na ich życie doczesne; innymi słowy, im częściej kto się modli, tym lepiej mu się wiedzie, a im rzadziej, tym więcej niedoli i bólu staje się jego udziałem.Nagle porządek świata objawił mi się z niezwykłą jasnością.Zrozumiałem, dlaczego jedni są silni, inni słabi, jedni wolni, drudzy zniewoleni, jedni bogaci, inni biedni, jedni zdrowi, drudzy schorowani.Ci pierwsi po prostu wcześniej uzmysłowili sobie potrzebę odmawiania pacierzy i zbierania jak największej liczby odpustów.Gdzieś w niebie odpowiednio segregowano napływające z ziemi modlitwy; każdy człowiek miał swój kosz, w którym przechowywano zgromadzone przez niego odpusty.Widziałem w myślach bezkresne niebieskie łąki zastawione koszami; niektóre były wielkie, pęczniejące od odpustów, inne małe i prawie puste.Obok stały nowe, przygotowane dla takich jak ja, którzy nie poznali jeszcze wartości modlitwy.Przestałem oskarżać innych; zrozumiałem, że sam jestem sobie winien.Byłem zbyt głupi, by odkryć zasadę rządzącą światem ludzi, zwierząt i wydarzeń.Dopiero teraz przekonałem się, że na świecie panuje jednak ład i sprawiedliwość.Należy tylko odmawiać modlitwy, koncentrując się na tych, za które przypada najwięcej dni odpustu.Jeśli zacznę tak czynić, jeden z pomocników Pana wpisze mnie do rejestru wiernych i przydzieli mi kosz, w którym moje dni odpustu będą się gromadzić jak wory pszenicy po młocce.Wierzyłem w siebie.Nie wątpiłem, że w ciągu krótkiego czasu zbiorę więcej odpustów niż inni; tak szybko zapełnię swój kosz, iż niebo wnet przydzieli mi większy; z tego odpusty także poczną się wysypywać, aż w końcu potrzebny będzie jeszcze obszerniejszy, ogromny jak kościół.Udając zwykłe zaciekawienie, poprosiłem księdza, żeby pokazał mi mszał.Zorientowawszy się po liczbach, za które modlitwy przypada najwięcej dni odpustu, poprosiłem go, aby mnie ich nauczył.Trochę się dziwił, że niektóre tak wyraźnie przedkładam nad resztę, ale się zgodził i kilka razy przeczytał mi je na głos.Cały wysiłek myśli i ciała włożyłem w ich zapamiętanie.Wkrótce znałem je doskonale.Gotów byłem rozpocząć nowe życie.Miałem wszystko, co potrzeba; rozkoszowałem się świadomością, że dni udręki i poniżenia niedługo przejdą do przeszłości.Dotychczas byłem drobnym robakiem, którego każdy mógł rozgnieść obcasem.Ale nędzny robak wnet przeistoczy się w srogiego buhaja.Nie miałem ani minuty do stracenia.Każdą wolną chwilę należało spożytkować na jeszcze jedną modlitwę, dodając tym sposobem kolejne dni odpustu do niebieskiego rachunku.Wkrótce zostanę nagrodzony łaską Pana; Garbosz przestanie mnie dręczyć.Cały czas poświęcałem na modlitwy.Klepałem je jak katarynka, jedną po drugiej, niekiedy dorzucając jakąś, za którą przypadały mniejsze ulgi.Nie chciałem, aby w niebie myślano, że zupełnie zaniedbuję skromniejsze pacierze.Nikt przecież nie mógł przechytrzyć Pana.Garbosz zachodził w głowę, co się ze mną dzieje.Widząc, że ustawicznie mamroczę coś pod nosem i niewiele przejmuję się jego groźbami, nabrał podejrzenia, że rzucani na niego cygańskie uroki.Wolałem nie wyjawiać mu prawdy.Bałem się, że w jakiś sobie tylko znany sposób zabroni mi się modlić lub, co gorsza, użyje swoich wpływów w niebie, jako chrześcijanin o znacznie dłuższym stażu, aby unieważnić moje modły lub skierować ich strumień do własnego, najpewniej pustego koszyka.Zaczął bić mnie coraz częściej.Czasami, kiedy o coś pytał, a ja byłem akurat w trakcie odmawiania modlitwy, nie odpowiadałem od razu, żeby sobie nie przerywać i nie tracić dni odpustu.Garbosz uznał, że robię się hardy, i postanowił mnie złamać.Bał się, że inaczej zbiorę się na odwagę i powiem księdzu o ciągłym biciu.Odtąd moje życie wypełniały na zmianę modlitwy i cięgi.Mamrotałem pacierze bez przerwy od świtu do zmierzchu, gubiąc się w rachubie należnych mi odpustów, ale niemal widząc, jak ich stos bezustannie rośnie.Wyobrażałem sobie, że nawet święci przechadzający się po niebieskich łąkach przystają i z aprobatą kiwają głowami na widok gromady modlitw wzbijających się ku niebu niczym stada wróbli - wszystkie od małego chłopca o czarnych włosach i czarnych oczach.Moje imię pada najpierw na radzie aniołów, potem pomniejszych świętych, wreszcie głównych świętych, coraz bliżej i bliżej niebieskiego tronu.Garbosz myślał, że tracę przed nim respekt.Nawet kiedy bił mnie mocniej niż dotąd, nie marnowałem czasu, tylko dalej gromadziłem odpusty, wychodząc z założenia, że ból minie, a one na zawsze zostaną w moim koszu.Teraźniejszość była okropna właśnie dlatego, że wcześniej nie wiedziałem, iż istnieje taki cudowny sposób poprawienia przyszłego bytu.Nie mogłem sobie pozwolić na to, by znów pozostać w tyle; miałem przecież do nadrobienia zaległe lata.Garbosz nabrał przekonania, że wpadłem w cygański trans i nic dobrego z tego nie wyniknie.W końcu wyznałem mu, iż się modlę, ale choć zaklinałem się na wszystkie świętości, nie wierzył.Jego obawy wkrótce się potwierdziły.Pewnego dnia krowa wyłamała bramę obory i weszła do ogrodu sąsiada, gdzie poczyniła znaczne szkody.Sąsiad, wściekły, przyleciał z siekierą do sadu Garbosza i z zemsty ściął mu wszystkie grusze i jabłonie.Garbosz chrapał, pijany jak bela, a Judasz bezradnie szarpał się na uwięzi.Żeby dopełnić czary goryczy, nazajutrz do kurnika wdarł się lis i podusił najlepsze nioski.Tego samego wieczoru, jednym machnięciem łapy, Judasz zmasakrował największą dumę Garbosza, pięknego indora, którego chłop nabył ostatnio za ciężkie pieniądze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]