[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak długo, póki nie wiedział, istniała nadzieja, że to tylko złudzenie, złysen, z którego obudzi się z nastaniem brzasku.Pisk jednak ciągle wzmagał się i był coraz bliższy  koszmar nie znikał. Sir Brianie  przemówił w końcu Jim. Co to takiego?Z rdzawo oświetlonej głębi przyłbicy dziwnie błysnęły ku niemu oczy rycerza. Nie wiesz? Piaszczomroki, sir Jamesie.Gdy tylko Brian wymówił te słowa, wiedza, którą Gorbash miał we krwi, prze-niknęła do umysłu Jima i już bez dalszego wypytywania wiedział, jak wyglądająci nocni łowcy, coraz bardziej osaczający ich obu, zastygłych w oczekiwaniu. Jeden diabeł wie, skąd się tu wzięły, tak daleko od morza.Ich właściwetereny to zimne, słone, piaszczyste wybrzeża morskie.%7ływią się zwykle drobny-56 mi zwierzętami nabrzeżnymi i nieszczęsnymi rozbitkami, których morze wyrzucanocą na brzeg.Oto wróg, przeciw któremu mój miecz ani twoje pazury nie zdadząsię na wiele. Jeśli tylko podejdą na tyle blisko. Nie zrobią tego, dopóki całkiem nie postradamy zmysłów.To nikczemneistoty, ich bronią jest obłęd. Obłęd?  powtórzył Jim.Słowo to, jak dotknięcie lodowatego noża, zmro-ziło mu krew w żyłach. A cóż innego mogłyby oznaczać te dzwięki? Powiada się, że ich ciała za-mieszkują duchy zwierząt, które zginęły w męce lub oszalały.Toteż szaleństwounosi się wokół nich jak gęsty opar, który rozpływa się w nocnym powietrzu, za-truwając takie umysły jak twój czy mój.Nic mi nie wiadomo o tobie, sir Jamesie,ale święty Egidiusz zawsze był mym dobrym przyjacielem i nie bez powodu ka-zał mi zebrać ten wielki stos chrustu na ognisko.Radzę więc, abyśmy zwrócili siędo tego życzliwego świętego i do Boga wraz z jego aniołami, gdyż nikt inny niezdoła nam tu pomóc.Rycerz wyciągnął miecz i wbił go przed sobą ostrzem w ziemię.Ujął rękojeśćw obie dłonie i pochyliwszy głowę pogrążył się w modlitwie.Jim stał nieruchomo,wpatrzony w okrytego zbroją mężczyznę, w ogień i w otaczającą ciemność.Dojego uszu dochodził wciąż nasilający się pisk.Nigdy nie był zbyt pobożny, a i w tym szczególnym momencie coś wzdragałosię w nim na myśl, że mógłby odwołać się do religii.Z drugiej jednak stronyzazdrościł Brianowi, iż ten jest w stanie znalezć na poczekaniu takie wsparcie.Bez względu na prawdziwość opowieści o duszach zwierząt nie było wątpli-wości, że szczególna właściwością tego pisku było odwoływanie się do poczu-cia atawistycznego lęku, którego istnienia nawet nie podejrzewał.Od pierwszejchwili, gdy uświadomił sobie, że pisk ten jest czymś więcej niż tylko złudzeniem,gdzieś głęboko w nim samym zrodził się impuls, by natychmiast od niego uciec.Biec i biec, dopóki całkiem nie przestanie go słyszeć albo serce nie pęknie muz wyczerpania.Taki też musiał być ostateczny los wszystkich ofiar piaszczomroków.A wtedy,na samym końcu, gdy zdobycz jest już wyczerpana i bezbronna, czarne, ognisto-okie, przygarbione kształty zacieśniają swój krąg, by ofiarę dobić i rozszarpać.Jim, będąc jeszcze przy zdrowych zmysłach, zrozumiał, że gdyby rzucił się doucieczki, byłby zgubiony.Musi jak Brian stać tutaj i walczyć, by nie dopuścić doświadomości pisku, który przyprawiał go o obłęd.Nie mógł się zmusić do pójścia za przykładem Briana, ale musiały przecieżistnieć inne sposoby ochrony przed krzykiem piaszczomroków.Może tabliczkamnożenia?Spróbował.Przez chwilę był w stanie się skupić, toteż pogratulował sobie zna-lezienia właściwego oręża.Ale kiedy powtórzył wszystko, co pamiętał, i zaczął57 od nowa, zauważył, że tym razem nie zagłusza to pisku tak dobrze jak poprzed-nio.Gdy trzeci raz spróbował, nie pomagało już prawie wcale.Niewiele więcejniż bezmyślne mamrotanie półgłosem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •