[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dyrektoriat - a dla niej oznaczało to Howarda - nie robił nic, by się temu przeciwstawić.Przypomniała sobie uwagę Janet Schaw, która jako gość z Wielkiej Brytanii odwiedziła w 1763 roku Trzynaście Kolonii w Ameryce ­że zauważyła tam powszechnie panującą “najobrzydliwszą rów­ność".Bardzo dobrze określało to obecną sytuację.Zdawszy sobie sprawę z biegu własnych myśli, Celia zdławiła łzy i spróbowała się opanować.Wiedziała, że albo stara się coś zracjonalizować, albo ukryć przed sobą.Howard wielokrotnie wracał do domu zły i rozgoryczony z posiedzeń, na których odrzucano jego żądania, by zastosować środki hamujące proces rozkładu.Robił co mógł, ale wpływ planety rozprzestrzeniał się coraz dalej.Zrozumiała, że mąż służy jej tylko jako projekcja i personifikacja czegoś innego, czegoś, co wyrastało z jej największej głębi.To inne zaś, zaledwie odczuła jego istnienie, przekształcało się w wizję jej i Howarda, samotnych i nieugiętych, wepchniętych w ślepy zaułek, podczas gdy główny nurt płynął swoją drogą, obojętnie i lek­ceważąco.Po dwudziestu latach nie było przed nimi nic, prócz pustki i zapomnienia.Za jej wściekłością na Howarda kryła się gorzka prawda, że jej obrońca był równie bezsilny jak ona sama.Teraz zrozumiała, czemu Ziemia wydała jej się tak daleka.A także pojęła, co jej umysł w swej mądrości starał się przed nią ukryć i zasłonić.To był strach.I z wolna uświadomiła sobie także, co wyrażały twarze trojga dzieci na chirońskiej rzeźbie, na które jej umysł nieświadomie zareagował.Twórca był więcej niż artystą, był mistrzem.Wyrażały także strach i to nie w sposób uchwytny świadomie, ale pod­progowo, strach tajemnie wkradający się do duszy patrzącego przenikający do szpiku kości.Dlatego była tak wytrącona z równowagi przez całą drogę z Franklina.Ale i to jeszcze nie było wszystko.Czuła jeszcze coś drgającego, na samym skraju świadomo­ści, jeszcze głębiej, niż dotychczas dotarła.Znowu spojrzała na rzeźbę.Przyglądając się, odkryła wreszcie, na co wyłaniającego się z oddali i przerażającego czekały dzieci.Zrozumienie ścisnęło ją za gardło.Bo nawet piętnaście lat temu.to była właśnie ona - bo to ona przybyła tu na Mayflowerze II.Pojęła wreszcie, że Chiroń­czycy toczyli wojnę, a ta wojna skończy się dopiero wówczas, gdy albo oni sami, albo ci, których przysłano, by ich podbili, zostaną zniszczeni.Już przy pierwszym zetknięciu poczuła bezsilność własnego gatunku.Teraz odczuła ją znowu.Ostatnia zasłona skrywająca tajemnicę artysty opadła i ukazała na jedno mgnienie, głębiej niż drżenie lęku i niepokoju, coś o wiele potężniejszego i groźniejszego niż całe uzbrojenie Mayflowera II razem wzięte.Celia Kalens ujrzała własną zagładę.Zerwała się z miejsca, chwyciła rzeźbę i drżącymi rękami wepchnęła do pudełka, a pudło wcisnęła do szafy najgłębiej, jak zdołała sięgnąć.ROZDZIAŁ SZESNASTYPort Norday położony był o jakieś dwadzieścia pięć mil na północ od Franklina, za najdalszym przylądkiem Zatoki Mandela, na skalistym odcinku wybrzeża, w które wrzynało się ujście rzeki, opływającej tu jedną dużą i kilka mniejszych wysp.W początkowym okresie istnienia kolonii, gdy Założyciele po raz pierwszy zaczęli opuszczać teren bary pierwotnej, by zbadać w pieszych wędrówkach jej okolice, ustalili, że miejsce to leży mniej więcej o dzień drogi na nordzie od Franklina.Stąd nazwa, jaką mu nadano.Osiedle rozwinęło się stopniowo z budowli, które zaczęto tam stawiać pod koniec pierwszego dziesięciolecia istnienia kolonii na Chironie.W tym czasie Założyciele; wyciągając właściwe wnioski z niektórych swych doświadczeń we Franklinie, byli bardziej skłonni stosować się do upomnień, udzielanych bez ogródek przez maszyny.Powiedziały one: - Tutaj ma powstać zespół przemys­łowy.Jeśli będziecie się do tego mieszać, działać nie zacznie.W rezultacie powstała miejscowość o porządnym, sprawnym, funkcjonalnym układzie, bliskim temu, co zakładali planiści Misji Kuan-yin, z modyfikacjami niezbędnymi z uwagi na miejscowe warunki.Prócz zakładów przemysłowych, do zespołu Norday należał port morski, terminal lotniczy i kosmiczny położony za wyspami, z którymi istniało połączenie systemem tuneli; wyższa szkoła techniczna oraz niewielka dzielnica mieszkaniowa, prze­znaczona raczej dla osób, którym wygodniej było wykonywać krótko - lub średnioterminowe prace przebywając na miejscu, niż dla stałych mieszkańców.Niemniej połowa ludności miasta miesz­kała tam już od lat.Okazało się bowiem, że Chirończycy przyjęli styl życia bardziej zorientowany na realizowanie zadań, niż na robienie karier zawodowych i często przenosili się z miejsca na miejsce, jeśli im to odpowiadało.Wydajność zespołu została obliczona na podstawie długoter­minowych prognoz popytu i o wiele przewyższała obecne zapo­trzebowanie przemysłów, rozmieszczonych wokół niego.Podsta­wowym źródłem energii zespołu był zamknięty w puiapce mag­netycznej reaktor termojądrowy, łączący w sobie elementy układów stworzonych w końcu poprzedniego stulecia: tokamaka, zwierciad­lanego oraz “nierównego pierścienia".Odznaczał się wysoką sprawnością produkcji energii elektrycznej metodą szybkościowego przedmuchu wysokotemperaturowęj, zjonizowanej plazmy przez szereg olbrzymich zwojów magnetohydrodynamicznych.Ponadto szybkie neutrony, obficie powstające w toku tego procesu, były wykorzystywane do przetwarzania litu na jeszcze więcej paliwa trytowego, wytwarzania rozszczepialnych izotopów uranu i plutonu z pierwiastków paliworodnych.uzyskiwanych w innej części kom­binatu, oraz do “spalania" w drodze transmutacji jądrowej małych ilości odpadów radioaktywnych po materiałach rozszczepialnych, używanych w tym zespole [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •