[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już przeszedłem się kilka razy po parku, gdy z daleka spostrzegłem wchodzącego Busquera.Zrazuchciałem wdrapać się na stojący w pobliżu sękaty dąb, ale zabrakło mi sił, zeszedłem więc na ziemię, usiadłem na ławce i śmiało oczekiwałem nieprzyjaciela.Don Roque, zadowolony z siebie jak zawsze, zbliżył się do mnie zezwykłą poufałością i rzekł:– No cóż, senor don Lopez? Zdaje mi się, że piękna Ineza Morozmiękczy nareszcie twego pradziada, Ińiga Suareza, który przebywszy wiele mórz założył dom handlowy w Kadyksie.Nie odpowiadasz mi,NASK IFPUGZe zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG371senor don Lopez; dobrze więc, ponieważ chcesz milczeć, usiądę obokciebie i opowiem ci moją historię, w której znajdziesz niejedno zadziwiające zdarzenie.Postanowiłem spokojnie wycierpieć natręta aż do zachodu słońca,pozwoliłem mu przeto mówić i don Roque zaczął w te słowa:HISTORIA DON ROQUE BUSQUERAJestem jedynym synem don Błażeja Busquera, najmłodszego synanajmłodszego brata innego Busquera, który także pochodził z młodszej linii.Mój ojciec miał zaszczyt służyć królowi przez trzydzieści lat jako alferez, czyli chorąży, w pułku piechoty; widząc jednakże, że pomimo uporczywości nigdy nie dosłuży się stopnia podporucznika, porzuciłsłużbę i zamieszkał w mieścinie Alazuelos, gdzie ożenił się z młodą szlachcianką, której wuj, kanonik, zostawił był sześćset piastrów do-żywotniego dochodu.Jestem jedynym owocem tego związku, który nietrwał długo, ojciec bowiem odumarł mnie, gdy kończyłem ósmy rokżycia.Tak zostałem na opiece mojej matki, która jednak niewiele o mniedbała i będąc zapewne przekonana, że dzieci potrzebują wiele ruchu –od rana do wieczora pozwalała mi biegać po ulicy wcale się o mnie nie troszcząc.Innym dzieciom w moim wieku nie pozwalano wychodzić,kiedy chciały, najczęściej więc ja je odwiedzałem.Rodzice ich przy-zwyczaili się do moich odwiedzin i w końcu wcale na mnie nie zważa-li.Dzięki temu mogłem wchodzić o każdej godzinie do każdego domunaszej mieściny.Będąc z natury spostrzegawczym, ciekawie śledziłem najmniejszeszczegóły gospodarstwa we wszystkich mieszkaniach i opowiadałem jepotem mojej matce, która przysłuchiwała się temu z wielkim upodoba-niem.Muszę nawet wyznać, że jej to mądrym radom zawdzięczam ówszczęśliwy talent mieszania się do cudzych spraw, choć zazwyczaj nie mam z tego żadnej dla siebie korzyści.Przez pewien czas myślałem, że sprawię wielką przyjemność mojej matce, jeżeli będę uwiadamiał są-siadów o tym, co się u nas dzieje.Skoro więc kto ją odwiedził lub rozmawiała z kimkolwiek, natychmiast biegłem o wszystkim zawiadomićcałe miasto.Wszelako rozgłos taki bynajmniej nie przypadł jej do sma-NASK IFPUG372Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UGku i niebawem porządne oćwiczenie nauczyło mnie, że należy tylkoprzynosić nowiny, nie zaś wynosić je z domu.Po upływie pewnego czasu spostrzegłem, że ludzie zaczynają kryćsię przede mną.Mocno mnie to ubodło i przeszkody, jakie mi stawiano, tym więcej rozjątrzyły moją ciekawość.Wynajdywałem tysiące sposobów, aby tylko móc zajrzeć do wnętrza ich mieszkań, rodzaj zaś bu-dynków, z jakich składa się nasza mieścina, sprzyjał moim zamiarom.Sufity były z desek źle spojonych, nocami więc dostawałem się napoddasza, wierciłem świdrem dziury i tak nieraz wysłuchiwałem nie-jednej ważnej domowej tajemnicy.Naówczas biegłem do matki, opo-wiadałem jej wszystko, ona zaś powtarzała nowiny przed sąsiadami,ale zawsze przed każdym z osobna.Domyślano się, że to ja przynoszę mojej matce te wiadomości, i zkażdym dniem coraz bardziej mnie nie cierpiano.Wszystkie domy były dla mnie zamknięte, ale wszystkie szpary pootwierane; skulony gdzieś na poddaszu, przebywałem wśród moich współobywateli, obywając siębez ich zaproszenia.Przyjmowali mnie mimo woli i wbrew swoimchęciom; jak szczur mieszkałem w ich domach, a nawet zakradałem się do spiżarń i wedle możności napoczynałem zapasy.Gdy skończyłem osiemnaście lat, matka moja oświadczyła mi, żeczas, abym obrał sobie jakiś zawód.Od dawna uczyniłem już wybór:postanowiłem zostać prawnikiem, aby tym sposobem zyskać sposob-ność poznania tajników rodzin i mieszania się do ich spraw.Pochwalo-no mój zamiar i odesłano mnie na nauki do Salamanki.Cóż to za różnica między wielkim miastem a mieściną, w której poraz pierwszy ujrzałem światło dzienne! Cóż to za szerokie pole dla mojej ciekawości, ale zarazem ileż nowych przeszkód! Domy miały pokilka pięter, były szczelnie na noc pozamykane, i jak gdyby na złość mieszkańcy drugiego i trzeciego piętra otwierali na całą noc okna dla świeżego powietrza.Poznałem za pierwszym rzutem oka, że sam niczego nie dokonam i że trzeba mi dobrać sobie towarzyszów, zdatnych do wspierania mnie w tak niebezpiecznych przedsięwzięciach.Zacząłem uczęszczać na kursa prawne i przez ten czas badałemcharaktery moich współuczniów, ażeby zbyt lekkomyślnie nie obda-rzyć ich zaufaniem.Nareszcie znalazłem czterech, o których sądziłem, że posiadają niezbędne przymioty, zebrałem ich więc i z początku chodziliśmy – tylko hałasując trochę po ulicach; nareszcie, gdy osądziłem, że są dostatecznie przygotowani, rzekłem do nich:NASK IFPUGZe zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG373– Drodzy przyjaciele, czy nie podziwiacie śmiałości, z jaką miesz-kańcy Salamanki przez całe noce zostawiają otwarte okna? Cóż więc,czy dlatego, że wznieśli się o dwadzieścia stóp nad nasze głowy, mają mieć prawo strojenia drwinek z uczniów uniwersytetu? Sen ich krzywdzi nas, a spokojność dolega.Postanowiłem naprzód zbadać, co się u nich dzieje, następnie zaś pokazać im, do czego jesteśmy zdolni.Słowa te przyjęto oklaskami, chociaż nie wiedziano jeszcze, jakiesą moje zamiary.Wtedy wytłumaczyłem się jaśniej:– Kochani przyjaciele – rzekłem – naprzód trzeba postarać się odrabinę przynajmniej na piętnaście stóp wysoką.Trzech z was zawi-nąwszy się w płaszcze, będzie mogło nieść ją z łatwością, powinni tylko spokojnie postępować jeden za drugim, wybierać stronę ulicy mniej oświeconą i trzymać drabinę od ściany.Gdy będziemy chcieli użyćdrabiny, oprzemy ją o okno i podczas gdy jeden z nas wdrapie się na wysokość upatrzonego mieszkania, reszta rozstawi się w pewnej odległości, by czuwać nad ogólnym bezpieczeństwem.Powziąwszy wia-domość o tym, co się dzieje w górnych krainach, zastanowimy się nad dalszym postępowaniem.Zgodzono się jednomyślnie na mój zamiar.Kazałem sporządzićlekką, ale mocną drabinę, i jak tylko została wykonana, natychmiast wzięliśmy się do dzieła.Wybrałem dom przyzwoitej powierzchowno-ści, którego okna nie były bardzo wysoko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]