[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na samą myśl, że zawdzięcza ten obiad śmierci syna Anne-Marie, robiło jej się mdło i powiedziała to głośno.- Obrazi się, jeśli odmówisz.- Z nikim się nie zakładałam i nie chcę jeść obiadu z Purcellem.- Proszę cię - powiedział łagodnie.- Stawiasz go w trudnej sytuacji.Nie odmawiaj mu tej drobnej przyjemności.Uniosła głowę i napotkała jego żebrzące spojrzenie spaniela.Cwany drań - pomyślała.- Dobrze, pójdę - powiedziała.- Ale nie oczekuj, że z radości będę tańczyć na stołach.- To już zostawimy Archiemu - ucieszył się.- Powiedziałem Purcellowi, że jutrzejszy wieczór mamy wolny.Pasuje ci?- Obojętne.- Zamawia stolik na 20.00.W wieczornych gazetach ukazały się kolejne notatki o tragicznej śmierci Kerry'ego.Zawierały kilka nowych informacji - dokładniej opisano miejsce zbrodni oraz wspomniano, że Anne-Marie, po przesłuchaniu, została zwolniona z aresztu i obecnie przebywa u przyjaciół.Śledztwo trwa.Helen nie mogła oprzeć się chęci powrotu do Spector Street.Poszła spać, a rano, gdy tylko obudziła się, podjęła decyzję.Idąc uliczkami, a potem przez Plac Ruskina, zauważyła, że tragedia pobudziła dzielnicę do życia.Ludzie przekazywali sobie zasłyszane gdzieś plotki, niektórzy przywdziali nawet żałobę.Jedynie dzieci nadal bawiły się beztrosko.Helen wczuła się w panującą wokół atmosferę.Uliczki były zatłoczone, ale obecność tylu ludzi uspokajała ją.Musiała przyznać, iż jest szczęśliwa, że wróciła do Spector Street.Podwórza z połamanymi młodymi drzewkami i zszarzała trawa wydawały jej się realniejsze niż zadbane klomby i czyste chodniki, do których przywykła.Nie znane twarze na ulicach i balkonach znaczyły więcej niż jej koledzy z uniwersytetu.Słowem - czuła się tu jak w domu.Zza zakrętu wyłonił się kondukt żałobny złożony z kilku samochodów - pierwszy pokryty był kaskadą białych kwiatów; na jego widok jakaś kobieta z tłumu zaszlochała głośno.Wszyscy patrzyli w milczeniu.Nawet dzieci ucichły.Helen nie uroniła ani jednej łzy.Nie potrafiła zmusić się, jak niektórzy, a tym bardziej w tak licznym towarzystwie.W drugim samochodzie zauważyła Anne-Marie i dwie inne kobiety.Pozbawiona dziecka matka także unikała publicznego okazywania bólu.Siedziała wyprostowana, niewzruszona, prawie dumna.Helen nie mogła tego pojąć.Anne-Marie zachowywała się tak, jakby były to najwspanialsze chwile w jej życiu.Jakby nie docierał do niej fakt, że straciła syna - ważne, że znalazła się w centrum zainteresowania.Kondukt powoli znikał za zakrętem.Gapie stłoczeni wokół Helen rozeszli się od razu.Była jednym z niewielu maruderów, którzy pozostali na swoich miejscach, a potem skierowali się na Plac Buttsa.Zamierzała wrócić do zamkniętego mieszkania, by sprawdzić, czy pies nadal tam jest.Jeśli tak, postanowiła odnaleźć dzielnicowego rakarza i poinformować go o tym.Plac w porównaniu z innymi był praktycznie pusty.Może mieszkańcy udali się na pogrzeb Kerry'ego? W końcu byli sąsiadami Anne-Marie.Jakikolwiek był powód, plac był jak wymarły.Tylko dzieci kręciły się wokół stosu przygotowanego na Noc Ogniska.Dotarła do drzwi i, zaskoczona, zastała je znów otwarte, jak wtedy, gdy przyszła tu po raz pierwszy.Zajrzała do środka.Wszystko wyglądało po staremu.Żadnego dźwięku.Pies pewnie uciekł albo zdechł z głodu przez te kilka dni.Mała strata, krótki żal - pomyślała ostatni raz wchodząc do sypialni.Spojrzała na portret i znajomy slogan.„Słodycze dla Cukiereczka".Nigdy nie zastanawiała się nad jego pochodzeniem.Uważała, że to bez znaczenia.Każdy z widniejących na ścianach napisów miał jakieś źródło, ale to jej nie interesowało.Ważny był efekt.Stała z bijącym sercem.Na jej ustach błąkał się uśmiech.- Wspaniałe grafitti\ - szepnęła do siebie.Cofając się, by całe objąć wzrokiem, potknęła się o materac, który wciąż leżał w kącie.Spojrzała w dół.Coś błysnęło wśród poduszek i kocy.Pochyliła się, by lepiej widzieć, i znalazła garść słodyczy - czekoladek i cukierków - zawiniętych w błyszczący papier.umazany krwią.Podniosła się gwałtownie i cofnęła, ale w tym samym momencie usłyszała kroki w sąsiednim pokoju.Odwróciła się przestraszona.W mrocznym korytarzu zamajaczyła sylwetka mężczyzny.Raczej wyczuła go, niż zobaczyła.Pachniał świeżym pieczywem i bakaliami - i zagradzał jej drogę ucieczki.- Właśnie.przyszłam obejrzeć.obraz - wykrztusiła przez ściśnięte gardło.Mężczyzna nie poruszył się.Słyszała jego równy oddech.- No, tak.- powiedziała.- Zobaczyłam już to, co chciałam zobaczyć.Miała nadzieję, że skłoni go tymi słowami do usunięcia się z drogi, ale nie poruszył się, a ona nie miała odwagi przejść obok niego.- Muszę już iść.- Jej głos drżał, mimo że całą siłą woli starała się nad nim panować.- Czekają na mnie.To nie całkiem było kłamstwem.Wieczorem umówili się na kolację w „Appollinaires", ale do 20.00 zostały jeszcze cztery godziny.Czuła, że dłużej nie wytrzyma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]