[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po czym rzucił się biegiem wzdłuż ścianbudynku, wypatrując oświetlonych okien.Walczył z paraliżującągo paniką.Pod oknem, z którego wydobywały się języki dymu, stała kobietaw białej sukni. Proszę dołączyć do reszty  nakazał. Stoją z drugiej strony.Zawahała się.Twarz zakryta maską, skierowana była w stronęokna nad nią. Już!  warknął tonem, którego nikt przy zdrowych zmysłachnie ośmieliłby się zignorować.Przytaknęła z ociąganiem.Uniosła suknię i ruszyła na tyły rezy-dencji.Edward usłyszał z oddali krzyk dokładnie w chwili, gdyw oknie pojawiła się męska noga.Upewniwszy się, że kobietaw masce jest bezpieczna, ruszył w kierunku bocznej bramy.Ani śladu Corinne.Gdzie ona jest, do diabła?!Edward obiegł front domu i przebiegł przez boczną bramę nadrugą stronę, ledwo ominąwszy schody prowadzące w dół, do wejś-cia dla służby.Był w połowie długości rezydencji, gdy zauważyłDesjardins a, który machał jak szalony pod oknem. 105/272 Jest tam?  wysapał Edward przez poparzone gardło, z trudemsię zatrzymując.Spojrzał przez osmalone dymem szyby.Dym.Za dużo dymu.Nic nie było widać. Widziałem ruch  wychrypiał hrabia. Może.Nagły wybuch rozniósł szkło na kawałki i zmusił ich do zakryciatwarzy rękoma.Krzesło z trzaskiem spadło na ziemię, a dym buch-nął przez świeżo utworzoną drogę ucieczki.Sekundę pózniejpłomienie pełzające po suficie pomieszczenia wydarły się na świeżepowietrze i smagały zewnętrzną ścianę rezydencji. Corinne!  wrzasnął Edward.Jedyną odpowiedzią był trzask ognia, pożerającego wszystko naswojej drodze.Po początkowym wybuchu głodnych tlenu płomieni,ogień cofnął się znów do środka, torując Edwardowi drogę.Edward chwycił roztrzaskane krzesło.Silnym ruchem wbił tylnenogi krzesła w rabatę, a z drugiej strony oparł adamaszkowesiedzisko o ścianę.Następnie zdjął płaszcz, owinął go wokółprzedramienia i wspiął się po niestabilnym podeście. Corinne!  krzyknął, a poparzone płuca ścisnęły się z wysiłku.Chroniąc twarz przed pokaleczeniem, Edward wybił pozostałeszkło zabezpieczoną ręką.Jeden gruby fragment szyby utkwiłw ramie okiennej zbyt mocno, przeciął sztywny materiał płaszczai rękaw koszuli, by wbić się boleśnie w skórę.Syknął z bólu, ale się nie cofnął. Corinne!Droga twarz wyłoniła się z dymu, pokryta sadzą i łzami.Pasmajasnych włosów oblepiły poczerwieniałą skórę.Nigdy wcześniej nie widział czegoś równie pięknego. Chryste  westchnął.Prawie zakręciło mu się w głowie odogromnej ulgi. Wychodz stamtąd. James  szepnęła.Wsparła się na ramionach, by wstać.Przepełnił go podziw dla jej siły.Wiedział, jak bardzo musiałonadwyrężyć ją wybicie okna. 106/272 Tak, kochana.Chodz do mnie. Wyciągnął do niej ręce.Zachwiała się niebezpiecznie i wypadła przez okno, tracącprzytomność.Obfite fałdy jej sukni zaczepiły się o wystającekawałki szkła, które szarpały materiał z odrażającym odgłosem.Edward złapał ją i spadł z rozpadającego się krzesła.Przekręciłsię i całą siłę upadku przyjął na siebie.Impet uderzenia pozbawiłtchu nadwyrężone płuca.Okulary spadły mu z nosa i teraz, o ile sięnie mylił, pękły z trzaskiem pod naciskiem jego pleców.AleCorinne była w jego ramionach.%7ływa.Na razie.Wymagała natychmiastowej pomocy lekarza.Każdy jejoddech charczał w płucach i czarna maz sączyła się z jej pobladłychust.Kaszląc przez poparzone gardło, Edward pozwolił hrabiemu naminimum pomocy, by stanąć na nogi.Cały czas trzymał Corinnemocno w ramionach.Poprawił szybko podarte strzępy jej sukni i ruszył w kierunkufrontu rezydencji.Simon biegł na tyły domu.Sprawdził każde okno, które mijał,szukając zródła krzyku, który słyszał przed chwilą.Nie mógłdotrzeć do niej wejściem, ale może i tak mógł ją odnalezć.Musiałspróbować.Bicie dzwonów niosło wieść o pożarze.%7łar i woń spalenizny un-osiły się w nocnym powietrzu, a szloch i płacz opowiadały o kosz-marze, w który zamienił się wieczór uciech.Dobiegł do tylnego ogrodu i dostrzegł służących biegających w tęi z powrotem z wiadrami wody ze stajni.Oszołomieni i przerażenigoście stali w mniejszych grupach, sparaliżowani strachemi bezużyteczni. Stać!  wrzasnął Simon.Jego głos poniósł się echem w noc.Służący zatrzymali się zdyszani, z wiadrami na wpół pustymi odchlapania w czasie biegu od boksów do domu. 107/272Simon wszedł na taras, po czym stanął na szerokim, marmurow-ym brzegu fontanny. Nie pokonają pożaru sami  krzyknął, wskazując na służących. Każdy zdolny do pracy mężczyzna musi pomóc, jeśli ma się namudać! W środku są jeszcze uwięzieni ludzie, którzy potrzebująpomocy.Z początku nikt się nie ruszył.Simon przyjrzał się tłumkowii jego wzrok spoczął na młodym, wydawałoby się, fizycznie zdrow-ym mężczyznie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •