[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ach, nie, nie zaprzeczył i dodał: Jacy to szczęśliwi ludzie. Warci są tego oboje odpowiedziała.W salonie rozmawiano o Medanie.Jakiś starszy pan z oburzeniem mówił o propagandzieMedany i twierdził, że rzecz pachnie łajdactwem, gdyż żaden dziennik nie chce przyjąć arty-kułów o problematyczności, a raczej o leczniczej bezwartościowości tamtejszych zródeł rze-komo alkalicznych.Inny młody lekarz wspomniał o memoriale, złożonym w tej sprawie przezgrono lekarzy w ministerstwie.Murek wiedział już o tym.Więcej, bo ów memoriał miał wła-śnie w kieszeni.Czaban w porę został uprzedzony o akcji wrogów Medany.Właśnie dziś ranozdołał sparaliżować ją w zarodku. Patrz zawołał, podając Murkowi memoriał co za świnie! Dowiedzieli się dranie, żerozmaitym lepszym porobiliśmy korzystne propozycje i chcą wydusić dla siebie łapówki.Stokilkanaście podpisów! Oczywiście, większość z nich to bydło, ale niektórych prowodyrówtrzeba będzie wybrać i jakoś ugłaskać.Myślę, że po pięćset, po tysiąc złotych wystarczy, byzatknąć im gęby.Tegoż zdania był i Murek.Teraz jednak, gdy okazało się, że jednym z autorów i inicjato-rów całej akcji jest dr Lipczyński i jego bliżsi koledzy, zrozumiał, że pieniądze nic tu nie po-mogą.Poskutkowałoby jedynie udowodnienie im, że tereny nowego uzdrowiska przedsta-wiają wartość kuracyjną, to jednak było beznadziejne, gdyż oni, niestety, świetnie orientowalisię we wszystkim i wiedzieli, że rzecz polega na rulecie.Na szczęście nikomu z obecnych nie mogło nawet przyjść do głowy, by dr Murek miał cośwspólnego z Medaną.Nie wymieniono nawet ani razu jego fałszywego nazwiska, podczasgdy nazwisko Czabana powtarzano często.Zresztą wkrótce rozmowa przeszła na inne tematy,po kolacji zaś Mika zaczęła się żegnać, a Murek podjął się ją odprowadzić. Przyjdzie pan, panie Franku, jutro do Lipczyńskich sadzić kwiaty? zapytała, gdy zna-lezli się na ulicy.108 O nie! Nie! Dlaczego? Przecież nie zaprzeczy pan, że oczarowały pana te dzieci? Nie zaprzeczę. Więc? Boję się ich odpowiedział ponuro. Nie rozumiem pana.Niecierpliwie machnął ręką. Ach, mówię głupstwa.Nie warto zwracać na to uwagi. Byłam doprawdy rozczulona.Pan ma złote serce.Tylko tak dobry człowiek może takkochać dzieci. Bajki. Wcale nie bajki.Człowiek zły będzie unikał dzieci, będzie unikał zetknięcia się z czysto-ścią i świeżością.Wzruszył ramionami. Przeciwnie.Tylko brudny szuka czystej i świeżej wody.Czystemu ona nie jest potrzeb-na.Ale nie mówmy o tym.Gdzież jest pani narzeczony? Dlaczego nie przyszedł? On w ogóle rzadko bywa u moich znajomych nagle spoważniała Mika a dziś miałprzyjęcie u dyrektora Opery.To jest ważne dla jego kariery. Czyż on nie więcej myśli o tej karierze niż o pani? A czy mogę mu z tego zrobić zarzut? odpowiedziała pytaniem. Zarzut nie.Zapewne.Jednak. Co jednak? Nie zachwycam się tym młodym człowiekiem. Uprzedzenie odpowiedziała bez przekonania. Tomek nie umie sobie zjednywać ludzi.Nie dba o to. A czymże zjednał panią? zapytał z naciskiem.Mika uśmiechnęła się melancholijnie. Czy to nie dziwniejsze, że ja go zjednałam? Czymże jestem w ogóle?.Zwykłą przecięt-ną dziewczyną, ani specjalnie ładną, ani inteligentną. No wie pani zirytował się. Poza tym jestem biedna. A jednak on niewart jednego spojrzenia pani.Chce pani, bym powiedział szczerze, comyślę? Nie, nie! przestraszyła się. Nie trzeba.Zresztą już musimy pożegnać się.Mój tram-waj.Niech pan koniecznie wstąpi do mnie, gdy pan będzie znowu w Warszawie. Po co? chciał odpowiedzieć niegrzecznie, lecz spotkał jej smutny wzrok i bąknął tylko,że nieprędko uda mu się wpaść do Warszawy.I naprawdę obiecywał sobie unikanie zarówno Miki, jak i całego jej towarzystwa. Niepotrzebnie człowiek rozkleja się i wytrąca się z równowagi myślał wracając do do-mu.A właśnie teraz bardziej niż kiedykolwiek musiał trzymać się w cuglach.W kieszeni miałlist z Paryża od Tunki.Pisała krótko, oznajmiając, że swój powrót odkłada do dnia, w którymotrzyma odeń wiadomość, iż postawiony przez nią warunek został dopełniony.List adreso-wany był na Jasną i skóra ścierpła na Murku na myśl, że Arletka mogła przecież otworzyćkopertę.Na szczęście nie przeczuwała widocznie, co list zawiera.Tym niemniej przynagliło to Murka.Należało działać.Uświadomiwszy sobie ostatecznie,że nie zdobędzie się na zabójstwo, zaczął gorączkowo szukać sposobu.Pozostawały tylkodwa wyjścia: albo prosić ją o rozstanie, albo rozstanie przeprowadzić podstępem.Pierwsze,niestety, było zupełnie nierealne.Drugie bardzo trudne.Najprościej byłoby namówić ją dowyjazdu za granicę, gdzieś daleko, na przykład do Ameryki.Pojechać z nią razem i zgubić po109drodze.Jeżeli zostawiłby ją bez pieniędzy, nie wcześniej mogłaby wrócić, niż je zdobędzie.Cóż jednak z tego, skoro wróciłaby niewątpliwie.Zatem należało znalezć sposób uniemożliwienia jej powrotu.Tu znowu zjawiły się różnepomysły.Gdyby na przykład tamtejsza policja otrzymała doniesienie.I w jej bagażu znala-zła konkretne potwierdzenie denuncjacji.Kilka lat więzienia. Nie.nie reflektował się.Po tygodniu tej szarpaniny wewnętrznej i odkładaniu decyzji z dnia na dzień, przyszedłnowy doping rzeczywistości.Po pewnej konferencji Czaban przytrzymał Murka za łokieć. Słuchaj no zapytał co to znaczy, co Tunka mi pisze, żebym zwrócił się do ciebie, je-żelim ciekaw, kiedy one wracają? Ach, nie wiem zmieszał się widocznie zbyt słabo upominam się o powrót pań.Dziśjeszcze napiszę.Wykręt ten zadowolił Czabana.Murek jednak tegoż wieczora oświadczył Arletce, że wy-jeżdża w interesach na dwa dni.Do zapakowanego przez nią neseseru włożył przy niej jejfotografię. Nie chcę rozstawać się z tobą powiedział po judaszowsku i niemal przemocą uwolniłsię z jej objęć, gdy dziękowała mu za to.Bezsenną noc spędził w wagonie.Z rana już był na miejscu.Wziął sprzed dworca dorożkę,kazał się zawiezć na Rybną pod dwudziesty szósty.Ulice były jeszcze puste.Z dziwnie cierp-ką nienawiścią rozglądał się dokoła.Oto mijają ulicę Parkową, gdzie mieszkał u pani Rzepec-kiej, oto Magistrat, w którym pracował, oto trafika kulawego Kopelowicza. Każdy cykl nieszczęść w moim życiu zaczyna się od tego miasta, od tego ohydnego mia-sta skonstatował z jakimś niemal przesądnym strachem.Pomimo to nie kazał zawrócić.Dorożka zatrzymała się przed niedużą, lecz ładną kamieni-cą.Na balkonie pierwszego piętra widniał biało-czerwony szyld: Polskie Zjednoczenie Emi-gracyjne.O piętro wyżej mieszkał pan Leon Stawski.Murek zastał go jeszcze nieubranego.W brud-nej, różowej pidżamie Stawski siedział przy stole i kończył śniadanie.Zjawienie się Murkazaniepokoiło go bardzo.Prędko dopił kawę i gdy tylko znalezli się sami w gabinecie, zapytałniecierpliwie: O co chodzi, towarzyszu? Nie przyjechałem do was jako wysłannik partii zaczął Murek w ogóle z partią wostatnich czasach nie mam kontaktu. Dlaczego? nieufnie spojrzał nań Stawski. Wziąłem na razie do serca pańskie mądre rady: dorabiam się. Forsy? Tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]