[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ktoś pociągnął mnie za koński ogon.Komandos.Pod­szedł od tyłu i chwycił za włosy.- Cieszę się, że tak intensywnie szukasz Księżyca.- Cicho sza.Chcę usłyszeć, jak Joyce szczeka.Przyciągnął mnie do siebie, a ja poczułam, jak przenika mnie powoli ciepło jego ciała.- Nie wiem, czy warto na to czekać, dziecinko.Rozległy się klapsy, potem pisk, wreszcie zapadła cisza.- No, była niezła zabawa - oświadczyła Lula.- Ale za przyjemność trzeba zapłacić.Joyce wchodzi tam tylko wtedy, kiedy czegoś chce.A jest w tej chwili tylko jedna sprawa do wzięcia.Spojrzałam na Connie.- Eddie DeChooch? Vinnie chyba nie przekazałby Eddiego Joyce, co?- Zwykle upada tak nisko, kiedy odchodzi zabawa w konie - zapewniła.- Racja, koński seks to coś ekstra - dodała Lula.Drzwi od gabinetu otworzyły się gwałtownie i ze środ­ka wypadła Joyce.- Potrzebuję dokumentów w sprawie DeChoocha - oświadczyła bez ogródek.Ruszyłam na nią, ale Komandos wciąż trzymał mnie za włosy, więc nie zdołałam się do niej zbytnio zbliżyć.- Vinnie! - wrzasnęłam.- Chodź tutaj.Drzwi prowadzące do wewnętrznego pokoju za gabine­tem zatrzasnęły się z hukiem i rozległ się zgrzyt zamka.Lula i Connie popatrzyły ze złością na Joyce.- Zebranie dokumentów trochę potrwa - uprzedziła Connie.- Może nawet kilka dni.- Nie ma sprawy, jeszcze tu wrócę - zapewniła Joyce i spojrzała na mnie.- Ładne oko.Bardzo atrakcyjne.Zamierzałam odstawić następny numer z Bobem na jej trawniku.Może nawet zdołałabym przekraść się do środ­ka domu i zapaskudzić łóżko.Komandos puścił moje włosy, ale wciąż trzymał mi dłoń na szyi.Starałam się zachować spokój, ale ten cieles­ny kontakt odczuwałam nawet między palcami u stóp.- Żaden z moich informatorów nie widział nikogo odpowiadającego rysopisowi Księżyca - powiedział Ko­mandos.- Myślę, że warto by przedyskutować sprawę z Dave'em Vincentem.Lula i Connie popatrzyły na mnie.- Co się stało z Księżycem?- Zniknął - odparłam.- Jak Dougie.ROZDZIAŁ 8Komandos prowadził czarnego mercedesa, który wy­glądał tak nieskazitelnie, jakby przed chwilą wyjechał z salonu sprzedaży.Samochody Komandosa zawsze były czarne, zawsze nowe i zawsze niejasnego pochodzenia.Do osłony przeciwsłonecznej doczepił pager i komórkę, a pod deską rozdzielczą trzymał skaner policyjny.Wie­działam też z doświadczenia, że ma gdzieś ukrytą strzelbę z odpiłowaną lufą i broń wielkokalibrową, a przy pasku pistolet automatyczny.Komandos jest jednym z nielicz­nych cywili w Trenton, którzy mają prawo trzymać broń w ukryciu.Jest właścicielem biurowców w Bostonie, ma na Florydzie córkę z nieudanego małżeństwa, pracował na całym świecie jako najemnik i wyznaje kodeks etyczny nie do końca zgodny z naszym systemem prawnym.Nie mam pojęcia, kim, do diabła, jest.ale lubię go.Jaskinia Węża była akurat nieczynna, ale na przyległym parkingu stało kilka wozów, a drzwi były uchylone.Ko­mandos postawił mercedesa obok czarnego bmw i weszli­śmy do środka.Ekipa sprzątająca polerowała bar i myła podłogę.Z boku stali trzej muskularni faceci o zdecydo­wanym wyglądzie, popijając kawę i rozmawiając.Przy­puszczałam, że to zapaśnicy, którzy omawiają właśnie swój występ.Zrozumiałam też, dlaczego babka urywała się czasem z bingo, żeby przyjść do Jaskini Węża.Perspek­tywa, że któremuś z kawiarzy podrą się majteczki w trak­cie błotnych zapasów, była kusząca.Uważam co prawda, że nadzy mężczyźni prezentują się dość dziwnie z tymi swoimi woreczkami i ptaszkiem dyndającym swobodnie.No, ale pozostaje kwestia ciekawości.To tak jak z wypad­kiem samochodowym na ulicy, coś ci każe patrzeć, choć wiesz, że będziesz przerażony.Przy stoliku siedziało dwóch mężczyzn, którzy przeglą­dali chyba wykaz kosztów.Mieli po pięćdziesiątce, odzna­czali się zdrowym wyglądem i byli ubrani w spodnie i cienkie swetry.Podnieśli wzrok, kiedy weszliśmy.Jeden z nich poznał Komandosa.- Dave Vincent i jego księgowy - wyjaśnił Koman­dos.- Vincent to ten w brązowym swetrze.Ten, który kiwnął mi głową.Typowa atmosfera przybytku rozrywki w Princeton.Vincent wstał i podszedł do nas.Uśmiechnął się, kiedy zobaczył moje oko z bliska.- Ty jesteś pewnie Stephanie Plum.- Powinnam ją załatwić - powiedziałam tonem wyjaś­nienia.- Zaskoczyła mnie.To był wypadek.- Szukamy Eddiego DeChoocha - zwrócił się Koman­dos do Vincenta.- Wszyscy szukają DeChoocha - zauważył Vincent.-Ten facet jest stuknięty.- Przyszło nam do głowy, że być może kontaktuje się ze swoimi wspólnikami.Dave Vincent wzruszył ramionami.- Nie widziałem go.- Jeździ wozem Mary Maggie.Vincent okazał odrobinę zniecierpliwienia.- Nie wtrącam się w życie prywatne moich pracowni­ków.Skoro Mary Maggie chce pożyczać Eddiemu samo­chód, to jej sprawa.- Jeśli go ukrywa, to staje się to moją sprawą - odparł Komandos.Odwróciliśmy się i wyszliśmy.- Poszło chyba dobrze - zauważyłam, kiedy wsiedli­śmy do wozu.Komandos uśmiechnął się szeroko.- Zobaczymy.- Co teraz?- Benny i Ziggy.Na pewno są w klubie.- O Jezu - jęknął Benny, kiedy stanął w drzwiach.- No i co?Ziggy trzymał się tuż za nim.- Nie zrobiliśmy tego.- To znaczy czego? - spytałam.- Niczego - odparł Ziggy.- Niczego nie zrobiliśmy.Wymieniłam z Komandosem spojrzenie.- Gdzie on jest? - spytałam Ziggy'ego.- Kto gdzie jest?- Księżyc [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •