[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prawdopodobnie był zazdrosny, gdyż jego ulubiona samica kręciła się zbyt często koło baraku, odrzucając jego zaloty.W każdym razie podczas tego całego rozgardiaszu przegryzł Salomonowi gardło.I wtedy Walton "Sześć Gwiazdek" zapragnął wyświetlić całą tę sprawę.- Co takiego? Kapitan Walton też jest tutaj? - zapytał Steve zdziwiony.- Był.Teraz już go nie ma.Dzięki Bogu! Dla nas był to ciężki okres, kiedy on pełnił tu funkcję komendanta - powiedział Harald.- Dokładnie wtedy, kiedy nasze stosunki z tubylcami stały się napięte, on postanowił zrobić z tego sprawę sądową, kazał aresztować typa, który zabił Salomona, i postawić go przed sądem wojskowym.Tamten przyznał się do wszystkiego bez ogródek, nie podejrzewając nic złego, dla niego był to bowiem jedynie pojedynek, z którego wyszedł zwycięsko.Walton sformował pluton egzekucyjny, ale kiedy część załogi twierdzy odmówiła uczestniczenia w tym idiotycznym spektaklu, zaczął krzyczeć: "brak dyscypliny, odmowa wykonania rozkazu", po czym zagroził dalszymi egzekucjami.U nas, starych, siedzących tu już od ponad dziesięciu lat, natrafił jednak na opór i brak zrozumienia, postanowił więc ukarać tamtego dla przykładu.Chwycił pistolet maszynowy i własnoręcznie zastrzelił skazanego "mordercę", który nie wiedział w ogóle co kapitan od niego chce.Następnej nocy wszystkie pędraki zniknęły z twierdzy, a wraz z nimi Walton "Sześć Gwiazdek".Nie chce mi się wierzyć, aby ktokolwiek ze szczepu Goodlucka przełknął choćby jeden kęs z tego typa, ale fakt pozostaje faktem: Walton zniknął bez śladu, a nikt nie uronił po nim nawet jednej łzy.W kilka tygodni później na palu, tam w górze, pojawiła się świeża głowa, wykazująca pewne podobieństwo z naszym zasłużonym oficerem Marynarki Wojennej, nie można było jednak stwierdzić autorytatywnie, czy był to istotnie Walton "Sześć Gwiazdek", gdyż ubiegły nas sępy.Jak by nie było, nie miał lekkiej śmierci.Noc była chłodna.Jeden z pędraków powrócił właśnie z warty, przysiadł się do nich i w milczeniu przysłuchiwał się ostatnim słowom.W jego oczach odzwierciedlał się migotliwy płomyk świecy, szerokie nozdrza wciągały łapczywie woń nowo przybyłych.- Musieliśmy wykorzystać cały nasz dar przekonywania i ofiarować mnóstwo prezentów, zanim Goodluck dał się ugłaskać.Małpolud przytknął palec wskazujący prawej ręki do płomienia świecy.Owłosienie dłoni zaczęło się tlić, w powietrzu rozszedł się swąd palonej sierści.Pędrak cofnął dłoń, obwąchał ją, po czym wsunął palec do ust.- Za komendantury Waltona ułożono około dwudziestu kilometrów rurociągu.Praca była niezmiernie uciążliwa, w ciągu trzech miesięcy zginęło przy niej siedemdziesiąt osób, ale Walton nie troszczył się o takie drobiazgi.Gotów był wymusić na innych siłą zrealizowanie projektu, chociaż wiedział, że większość sprzętu była już po prostu złomem; niektóre urządzenia skorodowały wskutek przebywania przez dziesiątki lat pod gołym niebem, inne zniszczyli umyślnie najemnicy.Poprzez listowie kasztana mrugały gwiazdy.Dzban był już pusty.- Ale się zagadałem - powiedział Harald i ziewnął.- Jutro przed świtem muszę osiodłać wielbłądy i przygotować juki na targ.Możecie wybrać się ze mną, jeżeli chcecie.Wrócimy za dwanaście, może czternaście dni.- Obiecaliśmy komendantowi, że zluzujemy Ruiza i Murchinsona, aby pomóc kolejnym grupom, jakie tu wylądują.- Myślicie może, że one spadają na ziemię jak dojrzałe jabłka? Prawdopodobnie upłyną tygodnie, albo nawet miesiące, zanim wyląduje następna grupa.Nawet w najlepszym okresie przybywały miesięcznie dwie, najwyżej trzy grupy.Większość jest już chyba tu.- Chyba jednak zostanę - powiedział Jerome.- A ja pojadę z tobą - zadecydował Steve.- Obudzę cię - obiecał Harald.Elmer pozbierał kielichy, zdjął ze stołu dzban i zabrał swoja laskę.– Dobranoc - powiedział głośno.W mroku niczym ujednolicone pulsary, migotały świetliki, śląc z galaktyk mikrokosmosu swoje zagadkowe sygnały świetlne.- Dobranoc - powiedział małpolud.Szybko i przelotnie dotknął palcami prawej ręki kolejno ich czół, po czym zniknął w ciemnościach.- Gdzie on sypia? - zapytał Jerome.- Ma swoje legowisko na drzewach - wyjaśnił Elmer, wskazując laską jakieś nieokreślone miejsce w górze.- Przyzwyczaił się do tego.- Kuśtykając, oddalił się.W momencie, kiedy Steve nakrył się już kocami, USS "Thomas Alva Edison" znajdował się o całe lata świetlne dalej od niego, niż Syriusz.Steve przypomniał sobie pyszałkowatego oficera, który powitał go wtedy na lotnisku w Miami, i sama myśl o tym, że jego głowa tkwi teraz na palu, sprawiała mu pewną satysfakcję.Trochę nawet zawstydził się swoich niskich uczuć, ale już po chwili usnął, spoczywając w świecie Goodlucka jak meteoryt, który spadał długo w otchłań kosmosu, aż wreszcie dzięki korzystnej konstelacji znalazł spokój w obcym polu grawitacyjnym, wchodząc na przewidzianą dla niego orbitę.CIEMNA BARKAW górze szarzał świt.Pod dachami twierdzy panowała jeszcze nieprzejrzana noc.Steve, nie otrząsnąwszy się jeszcze ze snu, potykał się u boku Haralda.Wspinali się pod górę.Po pewnym czasie usłyszeli przytłumione głosy, parskanie zwierząt, poczuli też ich woń.W półmroku dostrzegli niewyraźne sylwetki.Skrzypiała skórzana uprząż, rozlegały się uspokajające okrzyki, stąpanie kopyt po twardym gruncie.Pluskała woda.Wilgotne, nieszczelne worki ze skóry przerzucano przez siodła i przywiązywano mocno.Szczękała broń.Ktoś podał Steve'owi gliniany dzbanek z gorącą herbatą miętową, której intensywny zapach otrzeźwił go momentalnie.Pił drobnymi łykami, wdychając aromat napoju.Kiedy zostawili za sobą twierdzę, był już dzień.Szli zygzakiem pod górę, w stronę płaskowyżu.Na zachodzie widniały zalesione wzgórza San Antioco i San Pietro, nazwane tak na cześć świętych, śpiących jeszcze spokojnie w łonie historii, a w tyle mroczniała głębia Kotliny Balearskiej, zalążka morza.Dwanaście jucznych wielbłądów dźwigało na grzbietach głównie worki z wodą, broń i amunicję.Steve'owi i Haraldowi towarzyszyło jeszcze sześciu mężczyzn, oraz czterech pędraków: dwóch z klanu Blizzarda i dwóch od Goodlucka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]