[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I nie zawiedź mnie.- Nie zawiodę - odparł Narishma bez namysłu.Zasalutował prędko i też zniknął z namiotu.„Jest niebezpieczny” - wyszeptał głos w głowie Randa.- ”O tak, bardzo niebezpieczny, zbyt niebezpieczny.Ale to się może udać, naprawdę może.Tak czy owak, musisz zabić Torvala.Musisz”.Do namiotu rady wszedł Weiramon, który nie dość, że przepchnął się brutalnie obok Gregorina i Tolmerana, to jeszcze usiłował staranować Rosanę i Semaradrida.Wszyscy oni bardzo chcieli powiedzieć Randowi, że ukryci wśród drzew ludzie ostatecznie podjęli decyzję zgodną z nakazami rozsądku.Na co on zaniósł się takim śmiechem, że aż łzy pociekły z jego oczu.Lews Therin powrócił.A może wcale nie powrócił, może to tylko głos obłędu.Tak czy owak, był to powód do śmiechu.ROZDZIAŁ 15PRAWO SILNIEJSZE OD SPISANEGOEgwene obudziła się w samym środku nocy, czarnej, mętnej i chłodnej, zamroczona od nużącego snu i mrocznych koszmarów, niepokojących zwłaszcza dlatego, że za nic nie mogła sobie ich przypomnieć.Jej sny były zawsze dla niej zrozumiałe, czytelne niczym słowa wydrukowane na stronicy książki, te jednak zdawały się niejasne i przerażające.Coś za często miewała je ostatnimi czasy.Budziła się z nich owładnięta pragnieniem, by biec, uciekać, choć nie była w stanie sobie nawet przypomnieć, przed czym właściwie, a oprócz tego kręciło jej się w głowie i czuła dreszcze.Dobrze, że chociaż teraz nie bolała jej głowa.I przynajmniej zapamiętywała strzępy snów, które jej zdaniem zawierały jakiś sens, choć nie potrafiła go zinterpretować.Rand w kolejnych maskach, coraz to innych, z których wreszcie jedna okazywała się jego prawdziwą twarzą.Perrin i jakiś Druciarz, którzy jak oszalali torowali sobie drogę przez zarośla, jeden za pomocą topora, drugi miecza, nieświadomi, że tuż przed nimi urwisko.A na domiar złego kaleczone zarośla krzyczały ludzkimi głosami, na które oni byli całkiem głusi.Mat, który ważył dwie Aes Sedai na ogromnych szalach, przy czym od jego decyzji zależało.Nie umiała powiedzieć co, coś strasznie ważnego, być może losy świata.Mat już dawniej pojawiał się w jej snach, przeważnie naznaczonych cierpieniem.Ale ostatnimi czasy sny te wyblakły, przepełnił je ból, upodabniając do cieni z koszmarów sennych, zupełnie tak, jakby sam Mat przestał być kimś rzeczywistym.I dlatego bała się o niego, porzuconego na pastwę losu w Ebou Dar, i nie mogła odżałować, że go tam posłała, nie wspominając już biednego, starego Thoma Merrilina.Jednak te nie zapamiętane sny były jeszcze gorsze, nie miała wątpliwości.Obudziły ją odgłosy czyjejś sprzeczki.Na niebie wciąż świecił księżyc w pełni, dzięki czemu rozpoznała dwie kobiety stojące naprzeciw siebie przy wejściu.- Tę biedaczkę cały dzień boli głowa, a na dodatek kiepsko sypia - szeptała zajadłym tonem Halima, wspierając pięści na biodrach.- Niech to zaczeka do rana.- Nie zamierzam się z tobą wykłócać.- Siuan powiedziała to lodowatym tonem, po czym odrzuciła poły płaszcza takim ruchem, jakby gotowała się do bójki.Była ubrana w sam raz na tę pogodę, gruba wełna bez wątpienia kryła tyle warstw bielizny, ile udało jej się na siebie włożyć.- Zejdź mi z drogi, i to piorunem, bo inaczej użyję twoich bebechów jako przynętę dla ryb! I odziejże się przyzwoicie!Halima tylko zaśmiała się cicho i - jeśli to było możliwe - jeszcze bardziej zagrodziła drogę Siuan.Istotnie, jej biała koszula nocna była bardzo obcisła i aż dziw brał, że kobieta jeszcze nie zamarzła na kość w cienkim jedwabiu.Węgle w koszach osadzonych na trójnogach dawno pogasły i ani mocno połatane płótna namiotu, ani też warstwy dywaników ułożone na ziemi nie trzymały już ciepła.Z ust obu kobiet ulatywały obłoczki białej pary.Egwene odrzuciła koce i usiadła na wąskim łóżku, czując cały ciężar swojego zmęczenia.Halima była wieśniaczką w pretensjach i często zdawała się zapominać, że do Aes Sedai należy się odnosić z szacunkiem, albo wręcz sprawiała wrażenie, jakby sądziła, że nie musi nikomu okazywać respektu.Do Zasiadających odzywała się tonem stosownym dla kumoszek z rodzinnej wsi, śmiejąc się, patrząc im w oczy tak bezpośrednio i rubasznie, że niekiedy powodowała u nich istną konsternację.Inaczej niż Siuan, bo ta na każdym kroku ustępowała kobietom, które zaledwie rok wcześniej podskakiwały na każde jej słowo, uśmiechała się i dygała przed nimi, mimo że wśród nich niejedna w dalszym ciągu obarczała ją winą za kłopoty Wieży i uważała, że Siuan jeszcze nie odpokutowała.Wystawiając tym samym jej poczucie honoru na ciężką próbę.Razem te dwie były niczym pochodnia ciśnięta na wóz Iluminatora, ale Egwene miała nadzieję, że nie dojdzie do eksplozji.Tak czy owak, Siuan nie przyszłaby w samym środku nocy, gdyby to nie było coś naprawdę ważnego.- Wracaj do łóżka, Halima.- Stłumiwszy ziewnięcie, Egwene pochyliła się, by po omacku znaleźć buty i pończochy zawieruszone gdzieś pod łóżkiem.Nie przeniosła Mocy, żeby zapalić lampę.Lepiej, by nikt nie wiedział, że Amyrlin nie śpi.- No, idź już, powinnaś odpocząć.Halima zaprotestowała, trochę jakby zbyt ostro w obecności Zasiadającej na Tronie Amyrlin, ale prędko wróciła do maleńkiego łóżka, które wciśnięto specjalnie dla niej do namiotu.Wolnej przestrzeni pozostało w nim doprawdy bardzo niewiele, bo oprócz dwóch łóżek zawierał umywalkę, lustro, fotel oraz cztery wielgachne kufry ustawione jeden na drugim.Do tych kufrów spływał nieprzerwany strumień ubrań od Zasiadających, do których jeszcze nie dotarło, że Egwene jest wprawdzie młoda, ale nie aż tak młoda, by dać się omamić jedwabiami i koronkami.Halima leżała już zwinięta w kłębek, ze wzrokiem wbitym w mrok, gdy tymczasem Egwene pospiesznie przejechała kościanym grzebykiem po włosach, wdziała grube rękawiczki i narzuciła podbity lisim futrem płaszcz na koszulę nocną.Koszula była uszyta z grubej wełny, a jednak przy takiej pogodzie nie miałaby nic przeciwko jeszcze grubszej.Oczy Halimy zdawały się przewiercać na wskroś przestrzeń zalaną bladym światłem księżyca i lśniły ciemno.Nie mrugała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]