[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do tego czasu Vanyel zdążył już odczuć, że jego ramiona są już znacznie nadwe­rężone; było mu gorąco i spływał po nim pot.Całą nadzieję pokładał w tym, że są już blisko celu.Było jednak inaczej.Uczennica sprawiająca jak dotąd wrażenie osoby o pogodnym usposobieniu posłała mu uś­miech, który z trudem można było odczytać jako życzliwy, i otworzywszy bramę, zachęcającym gestem skinęła na Va­nyela, aby wszedł do środka.- To tam - powiedziała, wskazując na drugi koniec starannie pielęgnowanego trawnika, rozmiarami przypomi­nającego owiane legendą Równiny Dorisza.Na przeciwle­głym skraju łąki stał prosty, dość nowy drewniany gmach o wysokich oknach.- Oto sala - wyjaśniała Donni, - Tam właśnie idziemy.Zbudowano ją w zeszłym roku, aby­śmy mogli trenować przez cały rok.- Zachichotała.- Myślę, że zmęczyły ich bitwy, które w razie deszczu czy śniegu toczyliśmy wprost na korytarzach pałacu!Vanyel skinął tylko potakująco głową, zdecydowanie ukrywając wszelkie objawy zmęczenia.Donni zaś ruszyła przez trawnik z takim zapałem, że musiał spiąć wszystkie siły, aby dotrzymać jej kroku.Do momentu kiedy dotarli na miejsce, Vanyel z trudem ukrywał urywający się oddech, a gdy dziewczyna zwolniła, by otworzyć przed nim drzwi, był bliski kompletnego wyczerpania.Znalazłszy się wewnątrz odkrył, że budowla tworzy tyl­ko jedną, za to ogromną salę zjedna lustrzaną ścianą i drew­nianą podłogą, starannie wysypaną piaskiem.W sali znaj­dowało się już kilkoro młodych ludzi w różnym wieku: od jedenastu, dwunastu lat aż po dwudziestolatków.Większość z nich prowadziła między sobą walki treningowe.Vanyel był nazbyt zmęczony, aby dokładnie przyjrzeć się ćwiczącym, lecz serce mu zamarło, gdy zauważył, że para znajdująca się najbliżej niego walczy stylem niemal takim samym, jakim posługiwał się Jervis.- To on?Za ich plecami rozległ się miękki, melodyjny kontralt.Vanyel odwrócił się gwałtownie, upuszczając część zbroi, którą właśnie miał założyć.- Tak, pani - odpowiedziała Donni i nim Vanyel zdążył się zarumienić, dziewczyna podniosła z ziemi jego ochraniacz.- Vanyelu, oto fechtmistrzyni Kayla.Kaylo, cały ten ekwipunek należy do niego.Domyślam się, że przy­wiózł to z domu.Muszę już iść, inaczej nie zdążę na moją lekcję w sali ćwiczeń.- Niechaj cię bogowie od tego uchronią - rzekła szorstko Kayla.- Gdybyś nie przyszła na czas, Savil zjad­łaby mnie na obiad.Nie zapomnij o popołudniowej lekcji władania sztyletem.Donni skinęła potakująco i zniknęła za drzwiami, zosta­wiając Vanyela w towarzystwie srogiej fechtmistrzyni.Kayla bowiem prezentowała się rzeczywiście groźnie.Z jej umięśnionej sylwetki biła wielka siła.Jej czarne włosy splecione w warkocze starannie upięte wokół głowy nie no­siły śladu siwizny, tylko subtelna siateczka zmarszczek w okolicach oczu i ust zdradzała, że jest kobietą niemłodą.Patrząc w jej szaroniebieskie oczy, odnosiło się wrażenie, że niejedno już w życiu widziały.Jeśli idzie zaś o resztę, barki Kayłi były o dłoń szersze od jego, a jej nadgarstki dorównywały grubością jego ko­stkom.Vanyel nie wątpił, że bez trudu mogłaby, władać którymkolwiek z oręży znajdujących się na stojakach wzdłuż ściany, nawet tymi z ostrzami równającymi się czy zgoła przewyższającymi długością jej wzrost.Zdecydowa­nie nie pałał szczególną chęcią do stawienia jej czoła w ja­kiejkolwiek sytuacji bojowej.Zdawało się, że dość zręcznie potrafiłaby zaatakować Jervisa i wytrzeć podłogę jego od­rażającą gębą.Na zewnątrz Vanyel pozostawał niewzruszony, tymcza­sem gdy tylko spostrzegł, że i ona mu się przygląda, ogar­nęło go jakieś wewnętrzne drżenie.- No cóż, młody człowieku - zagadnęła spokojnie Kayla po zbyt długiej, jak się zdawało Vanyelowi, chwili milczenia.- Możesz zostawić to wszystko tam, w kącie.- Wskazała na stertę porzuconego ekwipunku w odległym końcu sali.- Zobaczymy, co z tego nadaje się jeszcze do użytku.Tutaj jednak z pewnością nie będzie ci to potrzebne.Vanyel popatrzył na nią przymrużonymi oczami, zasta­nawiając się, czy może coś uszło jego uwadze.- Dlaczego nie? - zapytał z cicha.- Dobrzy bogowie, chłopcze, ta zbroja pasuje ci równie dobrze jak buty kotu! - odparła rozbawiona.- Ktokol­wiek był twym poprzednim fechtmistrzem, postąpił jak głu­piec ubierając cię w tę zbroję.Nie, młodzieńcze.Widzisz Redela i Odena, o tam?Wskazała głową parę smukłych sylwetek o trudnej do zidentyfikowania płci pochłoniętych finezyjnym, lecz może śmiertelnym, tańcem z lekkimi, cienkimi mieczami.- Uczynię księcia Oldena twym instruktorem.Z rado­ścią przyjmie jeszcze jednego ucznia, poza lordem Ledelem.Posługuje się stosownym dla ciebie stylem walki, a zatem z nim właśnie będziesz trenował - oznajmiła.Dusza Vanyela powróciła teraz na swe właściwe miejsce, po tym, jak chwilę wcześniej czmychnęła z przerażenia gdzieś w okolice pięt.Kayla zaszczyciła go zdawkowym uśmiechem.- Zważ chłopcze, że Olden nie jest pobłażliwym tre­nerem.Przekonasz się, że zdrowo się napocisz i zbierzesz nie mniej siniaków niźli każdy wywijający bez opamiętania mieczem zabijaka.- A teraz przygotujmy cię należycie do treningu, co ty na to?Podczas gdy przedpołudnie upłynęło nadspodziewanie przyjemnie - po raz pierwszy Vanyel usłyszał szczerą po­chwałę za swe umiejętności władania bronią i bardzo się tym pysznił - popołudnie okazało się istną katastrofą.Wszystko zaczęło się, gdy tylko powrócił do swego po­koju z ekwipunkiem ważącym trzecią część tego co zbroja, którą zabrał ze sobą rano.Ze starannością, jakiej nie oka­zywał nigdy przedtem w obchodzeniu się z bronią, ułożył wszystko na stojakach i podążył do centralnego pokoju apar­tamentu.Ktoś - zapewne dotychczas niewidzialna Margret - zabrał pozostawione rano na kredensie jedzenie, zastępując je pasztecikami, świeżymi owocami i serem, dodając nawet butelkę lekkiego wina.Tylendel leżał rozciągnięty na kanapie, trzymając w jed­nej ręce pasztecik, w drugiej książkę.Na jego twarzy ma­lowało się skupienie.Gdy Vanyel niepewnym krokiem wsu­nął się do wspólnej izby, Tylendel nie podniósł nawet na niego wzroku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •