[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmęczony, tępy robociarz, niosący koce i parciane pasy szedł za dobrze ubraną parą, zmierzającą w stronę budynku.Przy betonowych schodach znalazł się w chwili, kiedy pojawili się na nich dwaj muskularni mężczyźni - biały i Murzyn.Wynosili na zewnątrz okrytą kocami harfę.Bourne zatrzymał się i niewyraźnie krzyknął w pospolitym dialekcie:- Hej! Gdzie jest Doogan?- A gdzie, do cholery, może być? - odpowiedział biały, odwracając głowę.- Siedzi na tym pieprzonym krześle.- Człowieku, on nie chwyci niczego cięższego niż tabliczka z zaciskiem na papiery - dodał Murzyn.- To kierownik, dobrze mówię, Joey?- To kawał fiuta, nic więcej.Co tam niesiesz?- Przysłał mnie Schumach - odpowiedział Jason.- Potrzebuje tu jeszcze jednego człowieka.Kazał mi też przynieść ten sprzęt.- Postrach Murray! - zaśmiał się Murzyn.- Jesteś nowy, człowieku? Nie widziałem cię wcześniej.Z pośredniaka?- Taa.- Zanieś to gówno do szefa - mruknął Joey, ruszając w dół schodów.On je zdyslokuje, co ty na to, Pete? Zdyslokuje, podoba ci się?- Cudownie powiedziane.Jesteś prawdziwym słownikiem.Bourne minął tragarzy idących na dół po czerwonawych schodach i wszedł przez drzwi do środka.Po prawej dostrzegł spiralne schody, a na wprost długi, wąski korytarz, kończący się po dziesięciu metrach innymi drzwiami.Po tych schodach wchodził tysiące razy, korytarz przemierzał jeszcze częściej.Opanowało go przytłaczające poczucie grozy.Ruszył w głąb ciemnego, wąskiego korytarza: widział, jak przez odległe, przeszklone drzwi przenikają promienie słońca.Zbliżał się do pokoju, gdzie narodził się Kain.Do tego pokoju! Chwycił pasy przewieszone przez ramię i starał się opanować drżenie rąk.Marie pochyliła się na tylnym siedzeniu opancerzonego rządowego samochodu, trzymając lornetkę.Coś się stało; nie była pewna co, ale mogła się domyślić.Kilka minut temu krępy, niski mężczyzna zbliżył się do schodów domu o elewacji z piaskowca.Przechodząc obok generała zwolnił, najwyraźniej coś do niego mówiąc.Potem kontynuował swój spacer ulicą i w kilka sekund później Crawford ruszył jego śladem.Conklin się odnalazł.Trudno uznać to za wielki postęp, o ile to, co mówił generał, było prawdą.Wynajęty strzelec, którego nie znali ani oni, ani ich pracodawca.Wynajęty, żeby zabić człowieka.pomimo straszliwej pomyłki.Czuła do nich wszystkich wstręt! Bezmyślni idioci! Bawili się życiem innych, mniemając, że wiedzą tak dużo, a wiedzieli tak mało.Nie słuchali! Nigdy nie słuchali, zanim nie było za późno.A i wtedy nie śpieszyli się i co chwila kłamliwie przypominali, że to, co się wydarzyło, było zgodne z ich przewidywaniami.Z zaślepienia powstaje korupcja, z uporu i zakłopotania - kłamstwo.Nie wprawiaj możnych w zakłopotanie; napalm mówił sam za siebie.Marie ustawiła ostrość w lornetce.Do schodów zbliżał się człowiek od Belkinsa z kocami i pasami przerzuconymi przez ramię.Szedł za parą starszych ludzi, najwyraźniej lokatorów pobliskiego domu na spacerze.Mężczyzna w wojskowej kurtce i czapce z czarnej włóczki zatrzymał się i powiedział coś do dwóch tragarzy wynoszących z budynku przedmiot o trójkątnym kształcie.Cóż to? Działo się coś.coś dziwnego.Nie mogła dostrzec twarzy tego mężczyzny, ale w karku, pochyleniu głowy.Co to takiego? Mężczyzna zaczął wchodzić po schodach - tępak, zmęczony, zanim jeszcze zaczął się dzień pracy.robociarz.Marie odłożyła lornetkę, zbyt podniecona, zbyt pragnąca zobaczyć coś, czego nie było.Och, Boże, mój kochany, mój Jasonie.Gdzie jesteś? Przyjdź do mnie.Pozwól mi się odnaleźć.Nie zostawiaj, mnie z tymi zaślepionymi idiotami.Nie pozwól, by mi cię odebrali.Gdzie był Crawford? Obiecał, że będzie ją informował o każdym ruchu, o wszystkim.Dała się nabrać.Nie ufała mu, żadnemu z nich.Nie ufała ich inteligencji pisanej przez małe „i”.Obiecał jej.Gdzie on się podział?Zwróciła się do kierowcy:- Może pan opuścić okno? Strasznie tu duszno.- Bardzo mi przykro, panienko - odpowiedział ubrany po cywilnemu żołnierz.- Ale mogę tylko włączyć klimatyzację.Okna i drzwi dawały się otworzyć przez naciśnięcie guzików, do których dostęp miał jedynie kierowca.Została uwięziona w nagrobku ze szkła i metalu - na zalanej słońcem, wysadzanej drzewami ulicy.- Nie wierzę w ani jedno słowo! - powiedział Conklin gniewnie, kuśtykając w stronę okna.Oparł się o parapet i wyjrzał na zewnątrz.Lewą ręką podparł brodę, dotykając zębami kostki wskazującego palca.- W ani jedno cholerne słowo!- Bo nie chcesz wierzyć, Aleks - odparł Crawford.- Rozwiązanie jest o wiele łatwiejsze.Właściwe i o wiele prostsze.- Nie słyszałeś tej taśmy Villiersa!- Wystarczy mi to, czego dowiedziałem się od tej kobiety.Powiedziała, że nie słuchaliśmy.ty nie słuchałeś.- A więc kłamie! - Conklin odwrócił się niezręcznie.- Chryste, oczywiście, że ona kłamie! Dlaczego miałaby tego nie robić? Jest jego kobietą.Zrobi wszystko, żeby go wyciągnąć z tego bagna!- Nie masz racji i dobrze o tym wiesz.Fakt, że ona tu jest, dowodzi, że się mylisz, i że ja myliłem się akceptując to, co powiedziałeś.Conklin ciężko oddychał.Drżącą dłonią prawej ręki chwycił laskę.- Może.my, może.- Nie dokończył, tylko bezradnie spojrzał na Crawforda -.powinniśmy zostawić to tak, jak jest? - zapytał cicho.- Jesteś zmęczony, Aleks.Nie spałeś od kilku dni; jesteś wyczerpany.Nie słyszałem tego, co powiedziałeś.- Nie.- Funkcjonariusz CIA potrząsnął głową i zamknął oczy.Na jego twarzy pojawił się wyraz obrzydzenia.- Nie, ty tego nie słyszałeś, a ja tego nie powiedziałem.Chciałbym wiedzieć, gdzie, u diabła, zacząć.- Ja to zrobię - powiedział Crawford.Podszedł do drzwi i otworzył je.- Proszę wejść.Do pokoju wszedł krępy mężczyzna, spoglądając po drodze na oparty o ścianę karabin.Otaksował wzrokiem dwóch mężczyzn.- Co się dzieje?- Operacja zostaje odwołana - powiedział Crawford.- Chyba już pan doszedł do tego wniosku.- Jaka operacja? Zostałem wynajęty dla jego ochrony.- Snajper spojrzał na Aleksa.- Mam rozumieć, że nie potrzebuje pan już ochrony, sir?- Wiesz doskonale, co mamy na myśli - wtrącił Conklin.- Wszystkie sygnały i umowy są unieważnione.- Jakie umowy? Nic nie wiem o żadnych umowach.Warunki mojego angażu są bardzo jasne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]