[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wysepka betonu w jego centrum została całkowicie rozsadzona, a na jej miejscu stał nagi mężczyzna, obdarty ze skóry do ostatka, połyskujący, szkarłatny, pulsujący tętnicami jak drgający wachlarz.W gasnącym świetle dnia wyglądał prawie pięknie, jak dzieło surrealistycznego rzeźbiarza.Muskuły, przyczepy, ścięgna i arterie wijące się po jego ciele jak węże.Choć jego twarz składała się z gołego mięsa, Jack natychmiast rozpoznał Lestera.Lester spróbował się poruszyć, spróbował krzyknąć, ale jego cierpienie było zbyt dojmujące.Wydał jedno zdławione beknięcie, brzmiące bardziej jak głos zarzynanego zwierzęcia niż człowieka.A potem z betonu wynurzyła się koło jego stóp ręka, chwyciła go za kostki i wciągnęła w ziemię w rozprysku wybuchającej krwi i ciała.- Wielki Boże - wyszeptał Jack.- Jack, samochód! - ponaglił go Geoff głosem tak wstrząśniętym, że prawie piskliwym.- Wynośmy się stąd, szybko!Przebiegli parę kroków dzielących ich od valianta, szarpnięciem otworzyli drzwi i wskoczyli do środka.Geoff wyciągnął kluczyki z kieszeni, ale upuścił je na podłogę.- Gówno! - zaklął w panice, sięgając w dół i grzebiąc palcami w ich poszukiwaniu.Równocześnie Jack usłyszał okropne grzmotnięcie i odwrócił się w prawo.Na drugim końcu szeregu, w którym parkowali, uniósł się o trzy czy cztery stopy samochód.A potem znów opadł.Następnie został uniesiony sąsiedni wóz i uderzono nim hałaśliwie o stojący obok, a potem następny i następny.Wyglądało to tak, jakby coś ogromnego i potężnego dążyło ku nim pod ziemią, jak fala pływu w twardym betonie, podnosząc w miarę zbliżania się kolejne samochody i znów je upuszczając.- Geoff, wyprowadź stąd tę kupę złomu! - wrzasnął Jack.Geoff znalazł kluczyki i wbił je do stacyjki.Ale w chwili gdy to robił, poczuli, że valiant zadrżał, a pod nimi rozdziera się metal.Z umysłem zamroczonym wspomnieniem o Danielu Bufo Jack kopnięciem otworzył drzwi i wyskoczył z samochodu.Geoff poszedł w jego ślady.Wóz niemal natychmiast przestał się trząść.Cofnęli się jeszcze parę kroków, po czym zawahali się.- Ten tutaj jest silny - zauważył Geoff, ocierając czoło wierzchem dłoni.- Musi to być Quintus Miller, bez cienia wątpliwości.W ich oczach przednia szyba valianta zaczęła się giąć i odkształcać.Ukazała się twarz uczyniona ze szkła, widoczna tylko dlatego, że światła ośrodka MECCA odbijały się na jej policzkach, nosie i wargach.Była to mocna, okrutna twarz; dokładnie taka, jak ją opisał Jackowi ojciec Bell w Green Bay.Kamienna twarz.Twarde oczy, jak główki gwoździ, całkowicie bez wyrazu, całkowicie pozbawione współczucia.- Quintus Miller - wyszeptał Jack.Zgadza się - odrzekł ostry, kulturalny głos z akcentem ze Środkowego Zachodu.- Quintus Miller we własnej osobie.Miło mi pana poznać.- Żądam powrotu mego syna - powiedział Jack.- Słyszysz mnie? Żądam mego syna! Żądam jego powrotu tu i teraz, bo inaczej zrobię ci, klnę się Bogiem, takie piekło, jakie ludziom może się tylko przyśnić.Pański syn jest dla mnie bardzo ważny, panie Reed.Nie dla mnie osobiście, rozumie pan, lecz dla mojej wiary.Pański syn będzie znany w historii jako najdonioślejsza ofiara w religii pogańskiej w przeciągu dwóch tysięcy lat.Historii, panie Reed! Niewielu chłopców ma szansę oddziałać na historię.Nie tak młodzi.Nie tak wrażliwi.- Chcę go zobaczyć - zażądał Jack.Może go pan zobaczyć, jeśli pan sobie życzy.Przednia szyba zaczęła się wybrzuszać, jakby była kształtowana przez znakomitego dmuchacza szkła.Ukazały się głowa i potężne barki uformowanego ze szkła mężczyzny.Przez barki miał przerzucone, najwidoczniej związane lub zakute w kajdanki, szklane ciało chłopca, który wyglądał najdokładniej jak Randy.Miał zamknięte oczy, ale zbliżając się powoli do valianta Jack dostrzegł, że chłopiec jeszcze oddycha.Musiał zasnąć z wyczerpania.- Randy? - powiedział Jack.- Randy?- Jack, trzymaj się z dala! - ostrzegł go Geoff.- On chce cię zabić.chce zabić was obu!Jack zatrzymał się z wahaniem, zagryzając wargi.Szklane usta Quintusa Millera wygiął promienny uśmiech.Proszę podejść bliżej, jeśli pan sobie życzy, panie Reed.A może mogę mówić ci Jack? To nie zrobi żadnej różnicy; prędzej czy później zabiję cię, tego możesz być całkiem pewien.Dokładnie w ten sam sposób, w jaki zginął Lester, próbując przekazać ci nasze święte tajemnice.Nikt nie zdradza Quintusa Millera, Jack.Nikt nie stanie mu na drodze.Nadano mi imię jak kwintesencja i tym właśnie jestem.Zabiłem mych braci, wszystkich czterech, wydłubałem im oczy gorącym pogrzebaczem.Po co na mnie patrzycie, nikt nie patrzy na boga, nie w ten sposób! To właśnie im powiedziałem.A kiedy spali.jednego po drugim.Skórzany pasek do ostrzenia brzytwy mego ojca wbity między zęby nie pozwolił im wydać nawet dźwięku.a potem rozpalony pogrzebacz prosto przez powiekę w oko.Zaskwierczało? Jeszcze jak zaskwierczało! Czy słyszałeś kiedykolwiek, Jack jak smażą się płyny oczne? To właśnie usłyszałem! Osiem razy! Każdy z braci oślepiony, martwy i ślepy, a potem także moja matka.Przyżegałem ją tym samym rozpalonym pogrzebaczem, przyżegałem ją dokładnie w tym miejscu, którym mnie urodziła; zapieczętowałem i oczyściłem, aby żadna kobieta nie mogła już się przechwalać, że jestem jej szczenięciem.Spojrzenie Jacka powędrowało w bok.Jeden z odłamków betonu, odrzuconych wybuchem grobu Lestera, leżał tuż przy jego stopie.Znów popatrzył na Quintusa Millera, na szklanego człowieka, wynurzającego się z przedniej szyby valianta i wyliczył sobie, że może zagarnąć beton, wziąć rozmach i zmiażdżyć głowę Quintusowi Millerowi szybciej, niż Quintus Miller zdoła go powstrzymać.Jedna sekunda.Mniej niż sekunda.Zagarnięcie, zamach, uderzenie.Mojego ojca nie było w domu.tu popełniłem błąd.Planowałem, że jego też oczyszczę.Ale tej nocy był poza domem, o czym nie wiedziałem.Matka też o tym nie wiedziała.Spał z inną kobietą na drugim końcu miasta.Powiedział, że wyprowadzi psa na spacer, ale ja wiedziałem lepiej! Parzył się z nią, oto co robił! On był mocny, ten mój ojciec.mocny jak byk, jak ja.Miał wielkiego kutasa, zawsze będę pamiętał jego kutasa.Przerażał mnie, gdy byłem mały.Chciałem wyegzorcyzmować tego kutasa, wyegzorcyzmować wszelkie jego wspomnienia.Ale go nie było.Jack chwycił bryłę betonu.Zamach.Uderzenie.otworzył drzwi i.ten pies!Czaszka Quintusa Millera rozleciała się jak pękająca żarówka.Kawałki błyszczącego szkła upadły na siedzenie kierowcy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •