[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mauree splatała i rozplatała palce.Usiłowała powstrzymać nowy strumień łez.Jej spuchnięte oczy błyszczały.- Nie mogłam czekać, proszę pana.Nie wiedziałam.nie.Mówił pan, że spróbuje pan wstawić się za mną, u władz amerykańskich.Mówił pan, że jestem panu niezbędnie potrzebna do przyszłej Podróży!Erlevetchi przez kilka sekund wytrzymywał spojrzenie młodej kobiety, po czym ciężko wzdychając odwrócił głowę.- Żeby panią zatrzymać, Mauree - po raz pierwszy nazwał ją Mauree, nie Leayskee.- musiałbym przedłożyć jakiś solidny argument.- powiedział.- A sprawa przygotowań do bliskiej Podróży.? Z nową ekipą nie pójdzie to panu tak szybko.Trzeba ją będzie przeszkolić i pan nie.- Termin następnej Podróży nie jest tak bliski, Mauree Od tej strony także mamy kłopoty.Płonące gorączkowo spojrzenie Mauree nagle przygasło.Wydało się, że zmalała jeszcze bardziej, skurczyła się, jak gdyby dopiero teraz zrozumiała, że dalsze próby nie zdadzą się na nic.Nie czekała na wyjaśnienia, wiedziała.- Obaj rekonesanci, na których liczyliśmy - rzekł cicho Erlevetchi - są jeszcze w szoku o wiele głębszym, niż przypuszczaliśmy początkowo.Nie będą dysponowani przez wiele tygodni, jeżeli nie miesięcy.i muszę powiedzieć, że nawet w przyszłości nie możemy zagwarantować im całkowitego powrotu do równowagi.Nasze przygotowania musimy skoncentrować na innym Króliku Badaczu.- Ale Carry.- wyszeptała Mauree.Erlevetchi pokręcił przecząco głową.- Wie pani o tym, Mauree.Carry jest dla nas bezużyteczny z tych wszystkich powodów, jakie pani uprzednio podałem.Sam musi ponosić winę za fiasko pierwszej próby, jeśli nie chcemy rezygnować z naszej pracy.a skoro oficjalnie jest sprawcą pierwszego niepowodzenia, nie możemy wiązać z nim dalszych planów.Carry Galen musi pozostać “na marginesie", przynajmniej do czasu, kiedy uzyskamy jakieś rezultaty.Do czasu, kiedy będziemy mogli przedstawić te rezultaty ludziom, którzy pozwalają nam pracować.- Nic nie znaczymy, prawda? - powiedziała Mauree.- Jesteśmy pionkami, można nas przesuwać, jak się komu żywnie podoba.Po ośmiu latach pracy z panem w Bazie muszę wyjechać i o wszystkim zapomnieć.- O pani losie decyduje Rząd Bloku Amerykańskiego.Nie ja, Mauree.Nie odpowiedziała, pogrążona w rozpaczy, dziwnie mała w wielkim fotelu.Budziła litość.Erlevetchi chrząknął.Potem chcąc wyczyścić fajkę rozejrzał się za popielniczką.Znajdowała się na środku niskiego stołu, przy kieliszku z szampanem.Starannie i w milczeniu wypróżnił i wyskrobał cybuch, po czym wyprostował się.Mauree skierowała na niego przygaszone spojrzenie.- Niech pani posłucha - powiedział, zaskoczony ochrypłym, nabrzmiałym emocją brzmieniem własnego głosu.- Nie od nas zależą te decyzje, to fakt.Dlatego musimy oszukiwać, jeżeli chcemy dalej prowadzić nasze prace.Dla Carry Galena i dla pani, Leayskee, nie wszystko jest ostatecznie stracone.Wkrótce wróci pani do Ameryki, aby kontynuować swoje dzieło.A my będziemy je kontynuowali tutaj.Pewnego dnia, dnia, który, mam nadzieję, jest stosunkowo niedaleki, osiągniemy cel i wtedy, nie zwlekając, Carry swobodnie będzie mógł do pani przyjechać, Mauree.Zapewniam panią.W oczach Mauree zapaliła się iskierka i zaraz zgasła.- Zapewniam panią - powtórzył Erlevetchi.Stał o cztery kroki od niej.Mauree podniosła się i posłała mu niepewny, blady uśmiech.Przeszła obok unikając jego spojrzenia.Gdy przekraczała próg saloniku Erlevetchi usłyszał swój szept:- Jest mi ogromnie przykro, pani Leayskee.W chwilę później kipiał z wściekłości na siebie za te słowa.Ta wściekłość na siebie i na cały świat nie opuściło go nawet w godzinę później, kiedy w jego apartamencie zjawił się Baquez.Numer Dwa miał czerwone policzki, wilgotne wargi i lubieżne błyski w oku - niby znamię zabawy, w której niedawno uczestniczył.- Czy przynajmniej jesteś trzeźwy - zaatakował go prosto z mostu Erlevetchi.Spojrzenie Baqueza natychmiast odzyskało właściwy mu chłód.Lekki uśmieszek zniknął, usta utworzyły linię poziomą nad szczeciniastą bródką.Baquez podszedł do wolnego fotela i wsparł się na oparciu.Czekał.- Bardzo bym chciał - powiedział Erlevetchi tonem nieco mniej zirytowanym - żebyś dziś wieczorem nie urżnął się za szybko.- Trzeba zrobić to, co należy zrobić - wyrecytował Baquez.- Naturalnie! - odparł Erlevetchi - Wyjeżdża?- Wyjeżdża.Wczoraj wieczorem nadszedł rozkaz przeniesienia.Wyjeżdża jutro rano.Dziesiątego powinna być w San Francisco.- I będzie tam?Erlevetchi wytrzymał w milczeniu spojrzenie Baqueza.- Chciałbym go zobaczyć - powiedział Baquez.- Kogo zobaczyć?- Nie.Nie: kogo, ale co.Chciałbym zobaczyć ten rozkaz przeniesienia.- Zwariowałeś, Pao?Baquez uśmiechnął się.Wzruszył ramionami, westchnął.Rozsiadł się w fotelu i założył nogę na nogę.- Nie proszę cię o nic do picia, prawda?- Na Boga, Pao! - rzucił oschle Erlevetchi; zrobił ruch, jakby chciał się zerwać z miejsca, ale znów opadł na fotel.- Naturalnie ona była niebezpieczna? - spytał Baquez.- Naturalnie, panie Baquez, ona była niebezpieczna.Baquez wzniósł oczy do nieba.- Wszystkiemu winna miłość, tak? - rzekł z emfazą.W jego spojrzeniu nie było uśmiechu.- Otóż to! - z naciskiem powiedział Erlevetchi.- Wie o czymś, co musimy przez pewien czas ukrywać.Była tego świadkiem! Nie możemy sobie na to pozwolić.To wszystko.Jej kontakt z Galenem, to tyle co bomba zegarowa pod naszymi nogami, wiesz o tym, prawda?- Wiem o tym, Lorris.W porządku.Przepraszam.- Od jak dawna pracujemy nad tym projektem, Pao? Powiedz, od jak dawna? Odcięliśmy się od świata, siedzimy z dala od niego, aby ten projekt zrealizować do końca! Teraz właśnie jesteśmy bliscy celu! Z powodu niewiarygodnego pecha nie możemy się do tego przyznać, nie możemy upowszechnić dowodów potwierdzających nasze teorię! Rekonesant osiągnął cel, ale jest to cel, którego nie możemy ujawnić, Pao.- Wiem o tym wszystkim.- Nie możemy ruszyć natychmiast, to także wiesz.Z jednej strony dlatego, że po powrocie z pierwszej Podróży u obu Królików pomocniczych wystąpiły zaburzenia.Z drugiej zaś strony dlatego, że musimy zarezerwować sobie czas na wytyczenie innego celu.Na wyszukanie i znalezienie innego celu, na wyznaczenie trasy.Żeby chociaż istniała możliwość natychmiastowego wykorzystania Królików.Ale Podróż nie jest pomyślana jako Podróż tam i z powrotem.Uda się znakomicie tylko W jednym kierunku.- Wiem - powtórzył raz jeszcze Baquez.- A wiesz, jaki udział w finansowaniu ma Rząd Europejski, i ile wynosi wkład Ameryki? Sześćdziesiąt i czterdzieści procent.Marne dwadzieścia procent różnicy na korzyść Europy.W sam raz, aby zapewnić sobie nędzny priorytet [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •