[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cicho! - rozkazał głos.- Ratunku! - wrzasnął znowu Kwadryga.- Cicho, idioto - powiedział do niego Wiktor.- Poddaję się, poddaję - rzekł w ciemność, tam skąd pochodziła lufa automatu, i skąd dobiegał ciężki oddech.- Będę strzelać! - uprzedził przestraszony głos.- Nie trzeba - odparł Wiktor.- Przecież się poddajemy.- W gardle, mu zaschło.- No, rozbierać się! - polecił głos.- To znaczy, że co?- Zdejmuj buty, płaszcz zdejmuj, spodnie.- Po co?- Szybko, szybko! - wysyczał głos.Wiktor dobrze się przypatrzył, opuścił ręce, odstąpił na bok, złapał za automat i zadarł lufę do góry.Bandyta zapiszczał, szarpnął się, ale nie wiadomo dlaczego nie wystrzelił.Obaj sapali z wysiłkiem wyrywając sobie automat.“Baniew! Gdzie jesteś?" - wrzeszczał zrozpaczony Kwadryga.Sądząc z zapachu i po dotyku człowiek z automatem był żołnierzem.Czas jakiś jeszcze walczył, ale Wiktor był znacznie silniejszy.- Koniec - oznajmił Wiktor przez zęby.- Koniec.Nie wyrywaj się, bo jeszcze dostaniesz po mordzie.- Niech mnie pan puści! - syczał żołnierz broniąc się słabo.- Po co ci moje spodnie? Gadaj, coś ty za jeden?Żołnierz tylko sapał.“Wiktor!" - wrzeszczał Kwadryga już gdzieś z oddali.“Aaa!".Zza rogu wyjechał samochód, na moment oświetlił reflektorami znajomą, piegowatą twarz, okrągłe ze strachu oczy znikły.- Ee, ja przecież ciebie znam - powiedział Wiktor.- Czego napadasz na ludzi? Oddaj automat.Żołnierz zaczepiając rzemieniem o hełm pokornie oddał broń.- Więc po co ci moje spodnie? - zapytał Wiktor.- Dezerterujesz? Żołnierz sapał.Taki sympatyczny, piegowaty żołnierzyk.- No, dlaczego nic nie mówisz? Żołnierzyk zapłakał.Cienko, zawodząc.- Mnie teraz tak czy inaczej.- wymamrotał.- Tak czy inaczej mnie rozstrzelają.Uciekłem z posterunku.Odszedłem, porzuciłem posterunek, gdzie się teraz podzieję.Niech mnie pan puści, co? Ja przecież nie chciałem niezłego, nie jestem żadnym bandytą, niech mnie pan nie wydaje.Chlipał, pociągał nosem i w ciemności zapewne wycierał nos rękawem munduru - żałosny jak każdy dezerter, przerażony jak wszyscy dezerterzy, gotowy na wszystko.- Dobra - stwierdzi! Wiktor.- Pójdziesz z nami.Nie wydamy cię.Ubranie też się znajdzie.Idziemy, tylko się nie zgub.Kierując się na psie wycie znaleźli Kwadrygę.Teraz na szyi Wiktora wisiał automat, za lewą rękę konwulsyjnie trzymał go pochlipujący żołnierz, za prawą wyjący cicho Kwadryga.Zupełny obłęd.Można oczywiście oddać rozładowany automat temu chłopcu i dać smarkaczowi kopniaka.Nie, jakoś szkoda.I smarkacza szkoda, i automatu, jeszcze się może przydać.Myśmy tu się naradzili ze społeczeństwem i przeważył pogląd, że na rozbrojenie jest jeszcze za wcześnie.Automat może się jeszcze przydać w przyszłości.- Przestańcie obaj wyć - powiedział Wiktor.- Bo patrol usłyszy.Ucichli, a po pięciu minutach, kiedy zaświeciły przed nimi matowe światła stacji benzynowej.Kwadryga pociągnął Wiktora na prawo mamrocząc radośnie: “Przyszliśmy, dzięki Bogu przyszliśmy."Klucz do furtki Kwadryga oczywiście zapomniał w hotelu razem ze spodniami.Piekląc się przeleźli przez płot, klnąc błąkali się przez czas jakiś w krzakach bzu, omal nie wpadli do fontanny, wreszcie trafili do wejścia, wyważyli drzwi i znaleźli się w hallu.Pstryknął kontakt i hali rozjaśniło słabe, czerwone światło.W czasie kiedy Kwadryga biegał po domu w poszukiwaniu ręczników i suchego ubrania, żołnierz rozebrał się do bielizny, zwinął mundur w tobołek i wepchnął pod kanapę.Wtedy uspokoił się nieco i przestał pochlipywać.Potem wrócił Kwadryga i wszyscy długo, zaciekle wycierali się ręcznikami i przebierali.W hallu panował chaos.Wszystko było poprzewracane, rozrzucone, zabłocone.Książki poniewierały się przemieszane z brudnymi łachami i zrolowanymi obrazami.Pod nogami chrzęściło szkło i tubki z zaschniętą farbą, telewizor patrzył pustym prostokątem ekranu, a stół zastawiony był brudnymi naczyniami z cuchnącymi resztkami jedzenia.Zresztą, czego tam nie było po kątach, a raczej co tam było, nie mógł się zorientować w ciemnościach.Zaduch w domu był taki, że Wiktor nie wytrzymał i otworzył okno.Kwadryga zabrał się do robienia porządku.Najpierw ujął brzeg stołu, przechylił go i z łoskotem zsypał wszystko na podłogę.Następnie wytarł blat mokrym szlafrokiem, pobiegł gdzieś, przyniósł trzy kryształowe kieliszki, zabytkowe i piękne oraz dwie kwadratowe butelki.Popiskując z niecierpliwości wyciągnął korki i napełnił pucharki.- Na zdrowie.- wymamrotał niewyraźnie, złapał swój kieliszek, przywarł do niego chciwie, już zawczasu przewracając oczami z rozkoszy.Wiktor ugniatając wilgotnego papierosa patrzył na niego z pobłażliwym uśmiechem.Na twarzy Kwadrygi pojawiło się nagle nieopisane zdumienie przemieszane z zawodem.- I tu też.- powiedział z obrzydzeniem.- Co takiego? - zapytał Wiktor.- Woda - nieśmiało odezwał się żołnierzyk.- Zwyczajna woda.Zimna.Wiktor odpił ze swojego kieliszka.Tak, to była woda, czysta, zimna, być może nawet destylowana.- Czym ty nas poisz, Kwadryga? - zapytał.Kwadryga bez słowa złapał drugą butelkę i wypił łyk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]