[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czarownice mówią o diable: ten mężczyzna, no nie? Tak go nazywają, kiedy przychodzi w środku nocy, żeby je namawiać na niewymowne bezeceństwa.– Tu nastąpił kolejny wybuch głębokiego, chrypliwego, niezdrowego śmiechu, po czym Dave wyciągnął z kieszeni brudna chustkę, żeby wytrzeć nos.– One były i są czarownicami, ojciec doskonale o tym wie.Dziedzictwo czarostwa.A stary pan Julien Mayfair, pamięta go ksiądz? Bo ja tak.On wiedział o wszystkim, oto co mi matka powiedziała.– Dziedzictwo, i owszem – rzekł ojciec Lafferty ze złością: podniósł się na nogi.– Ale ciemnoty, zazdrości i choroby psychicznej! Mówi ci to coś, Dave’ie Collins? A czy słyszałeś kiedyś o siostrzanej nienawiści, zawiści i bezlitosnej ambicji?! – Po czym odwrócił się i odszedł, przebijając się przez tłum, nie zaczekawszy na odpowiedź.Gniew Lafferty’ego oszołomił proboszcza.Wolałby, żeby tamten się roześmiał, tak jak teraz Collins.Dave wychylił resztkę piwa Reda.– Nie masz na zbyciu paru groszy, co, Red? – zapytał, a jego wzrok latał od Lonigana do ojca Mattingly’ego.Red siedział otępiały wpatrując się w pustą butelkę.Jak we śnie wyłowił z kieszeni spodni zgnieciony banknot dolarowy.Tej samej nocy tuż przed zaśnięciem Mattingly przypomniał sobie lektury czytywane w seminarium.Ten wysoki, ciemny, przystojny mężczyzna, inkub, przybywający nocą.ten olbrzym, który przewodzi sabatom! W jego pamięci ożyły niewyraźne ryciny z pewnej książki, precyzyjnie wyrysowane, paskudne.Czarownice, wyszeptał zasypiając.Ojcze, ona mówi, że to diabeł, że to grzech nawet patrzeć na niego.Zbudził się jeszcze przed świtem, w uszach brzmiał mu gniewny głos Lafferty’ego.Zawiść, choroba psychiczna.Czy taka jest prawda, którą widać między wierszami? Zdawało mu się, że znalazł kluczowy element tej układanki.Uzyskał już prawie dokładny obraz tego wszystkiego.Dom pod rządami żelaznej ręki, miejsce w którym piękną i nieposkromioną kobietę spotkała tragedia.A jednak coś wciąż nie dawało mu spokoju.One wszystkie go widzą, ojcze.Kwiaty rozsypane pod stopami, wielkie, długie, białe gladiolusy i delikatne pióra paproci.W wyobraźni ujrzał, jak miażdży je butem.* * *Deirdre Mayfair oddała swoje dziecko.Urodziło się siódmego listopada w nowym szpitalu Miłosierdzia Bożego, i jeszcze tego samego dnia matka ucałowawszy je złożyła w dłoniach Lafferty’ego, który udzielił mu chrztu i oddał do adopcji kuzynom z Kalifornii.Ale to Deirdre postawiła warunek, że dziecko ma zachować nazwisko Mayfair.Jej córeczka nigdy nie może go zmienić.W przeciwnym razie Deirdre nie podpisze żadnych papierów.Popierał ją w tej kwestii wuj Cortland Mayfair, i nawet ojcu Lafferty’emu nie udało się jej przekonać, żeby wycofała żądanie.Domagała się, aby zobaczyć to czarno na białym na świadectwie chrztu.A biedny stary Cortland Mayfair – bardzo elegancki dżentelmen – już wtedy nie żył.Nie odratowano go po upadku ze schodów.Ojciec Mattingly nie pamiętał, kiedy pierwszy raz usłyszał słowo: „nieuleczalna”.Deirdre oszalała jeszcze przed wyjściem ze szpitala.Powiadano, że mówiła do siebie, powtarzała: „Ty to zrobiłeś, ty go zabiłeś”.Pielęgniarki bały się wchodzić do jej pokoju.Bywało, że w środku mszy przychodziła do kaplicy w szpitalnej koszuli, śmiejąc się, na głos oskarżając pustą przestrzeń o zamordowanie jej kochanka, oddzielenie od dziecka, pozostawienie samotnej wśród „wrogów”.Kiedy zakonnice starały się ją wstrzymać, wpadała w szał.Wtedy przybiegali salowi i zabierali ją, wrzeszczącą i kopiącą.Jeszcze przed śmiercią Lafferty’ego, która nastąpiła na wiosnę, Deirdre zamknięto w jakimś odległym szpitalu.Nikt nawet nie wiedział, gdzie.Rita Lonigan pytała o to swego teścia, Reda, bo bardzo chciała napisać list.Panna Carla stwierdziła jednak, że to Deirdre nie wyjdzie na zdrowie.Żadnych listów.Jedynie modlitwy.I tak mijały lata.Ojciec Mattingly opuścił parafię.Wysyłano go w zagranicznych misjach.Pracował w Nowym Jorku.Wyjechał tak daleko, że Nowy Orlean nie pojawiał się nawet w jego myślach; z rzadka tylko powracało wstydliwe wspomnienie: Deirdre Mayfair – ktoś, komu nie pomógł, utracona dusza.A potem, pewnego popołudnia w 1976 ojciec Mattingly przyjechawszy w krótkie odwiedziny na starą plebanię, mijając dom Mayfairów dostrzegł chudziutką, bladą, młodą kobietę siedzącą w bujanym fotelu na bocznym ganku, za woalem przerdzewiałej moskitiery.W białej nocnej koszuli przypominała zjawę.On jednak natychmiast poznał Deirdre po jej czarnych lokach opadających na ramiona.Kiedy otworzywszy pordzewiałą bramę zbliżał się ścieżką wyłożoną płytkami, zauważył, że nawet wyraz jej twarzy pozostał ten sam – tak, to była Deirdre, którą przyprowadził z powrotem do tego domu prawie trzydzieści lat temu.Beznamiętna twarz za obwisłą moskitierą wiszącą na lekkiej drewnianej ramie.„Deirdre.” – wyszeptał.Żadnej odpowiedzi.Na szyi miała łańcuszek ze szmaragdem – piękny kamień, zaś na palcu rubinowy pierścionek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •