[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nerwowo zaciskała dłoń na olbrzymim szmaragdzie zdobiącym jej szyję.Usiłowałem wstać, lecz powstrzymała mnie gestem ręki.Natychmiast zajęła miejsce na kanapie, po mojej lewej stronie; położyła dłoń na moim kolanie.Pochyliła się ku mnie tak blisko, że widziałem tusz na jej długich rzęsach i puder na policzkach.Była jak ogromna, wpatrzona we mnie lalka, bogini kina, naga pod pajęczyną jedwabiu.– Niech pan posłucha, czy mógłby pan zabrać mnie ze sobą? – zapytała.– Z powrotem do Anglii, do tych ludzi, do Talamaski? Stuart mówił, że to możliwe.– Jeśli powie mi pani, co się stało ze Stuartem, wezmę panią, gdzie tylko pani zechce.– Nie wiem, co mu się stało – jej oczy natychmiast napełniły się łzami.– Niech pan posłucha.Muszę się stąd wydostać.Nie wyrządziłam mu krzywdy.Nie robię takich rzeczy nikomu.Nigdy nie robiłam! Na Boga, czy pan mi nie wierzy? Czy nie potrafi pan wyczuć, że mówię prawdę?– W porządku.Co pani chce, żebym zrobił?– Niech mi pan pomoże! Niech mnie pan zabierze ze sobą, z powrotem do Anglii.Niech pan słucha, mam paszport i mnóstwo pieniędzy – w tym momencie przerwała, żeby wyciągnąć szufladę stojącego obok kanapy biurka, z której wyjęła istny plik dwudziestodolarowych banknotów.– Proszę za to kupić bilety.Spotkamy się dziś wieczór.Zanim zdążyłem odpowiedzieć, wzdrygnęła się i uniosła wzrok.Otworzyły się drzwi i wszedł młody chłopiec, z którym przedtem tańczyła, zarumieniony i wyraźnie zatroskany.– Stello, szukałem cię.– Och, kochanie, już idę – powiedziała, podnosząc się natychmiast; rzuciła mi przez ramię znaczące spojrzenie.– Wracaj teraz i przynieś mi coś do picia, dobrze kochanie? – Mówiąc do niego, poprawiła mu krawat, a potem szybkimi, drobnymi gestami rąk odwróciła go do tyłu i właściwie wypchnęła za drzwi.Był bardzo podejrzliwy, ale wyraźnie zbyt dobrze wychowany, by zaprotestować.Zrobił, co mu powiedziała.Natychmiast zamknęła drzwi i wróciła do mnie.Była zarumieniona, niemal rozgorączkowana i absolutnie przekonywająca.W istocie, robiła na mnie wrażenie osoby w pewnym sensie niewinnej, szczerze wierzącej w cały ten jazzowy optymizm i bunt.Wydawała się autentyczna, jeżeli wiecie, co mam na myśli.– Niech pan idzie na dworzec – błagała mnie – i kupi bilety.Spotkamy się w pociągu.– Ale w którym pociągu, o której godzinie?– Nie wiem, w którym pociągu! – załamała ręce.– Nie wiem, o której godzinie.Muszę się stąd wydostać.Niech pan posłucha, wyjdę z panem.– To z pewnością wygląda na lepszy plan.Mogłaby pani poczekać na mnie w taksówce, a ja zabiorę z hotelu swoje rzeczy.– Tak, to świetny pomysł – wyszeptała.– I wyjedziemy pierwszym pociągiem, który stąd odjeżdża.Zawsze możemy później zmienić kierunek podróży.– A co z nim?– Kim? A, nim! – odbiła moje słowa.– Chodzi panu o Pierce’a? Nie sprawi żadnego kłopotu! Jest absolutnie kochany.Dam sobie radę z Pierce’em.– Wie pani, że nie chodzi mi o niego – powiedziałem.– Mam na myśli człowieka, którego widziałem przed chwilą w lustrze.Zmusiła go pani żeby zniknął.Sprawiała wrażenie doprowadzonej do absolutnej rozpaczy.Przypominała zapędzone w pułapkę zwierzę, ale nie sądzę, żebym to ja był przyczyną jej przerażenia.Nie mogłem tego zrozumieć.– Niech pan posłucha, to nie ja zmusiłam go do zniknięcia – powiedziała półgłosem.– To pan to zrobił.– Uczyniła świadomą próbę odzyskania równowagi; położyła na chwilę dłoń na unoszącej się ciężko piersi.– On nas nie zatrzyma.Proszę, niech pan mi wierzy, nie zrobi tego.W tym momencie wrócił Pierce; znowu otworzył drzwi i wpuścił do środka potężną kakofonię dźwięków.Z wdzięcznością przyjęła od niego kieliszek szampana i wypiła połowę zawartości.– Za sekundę do pana wrócę – powiedziała do mnie z rozmyślną słodyczą.– Dosłownie za sekundę.Zaczeka pan tutaj, dobrze? Albo nie, dlaczego właściwie nie miałby pan zaczerpnąć świeżego powietrza? Niech pan wyjdzie na frontowy ganek, złotko.Zaraz przyjdę z panem porozmawiać.Pierce wiedział, że Stella coś knuje.Spoglądał to na nią, to na mnie, ale najwyraźniej czuł się zupełnie bezradny.Wzięła go pod ramię i wyprowadziła z biblioteki; wyszli przede mną.Spojrzałem w dół, na dywan.Wszędzie leżały porozrzucane dwudziestodolarowe banknoty.Pozbierałem je w pośpiechu, wetknąłem z powrotem do szuflady i wyszedłem do holu.Dokładnie naprzeciwko drzwi do biblioteki dostrzegłem kątem oka portret Juliena Mayfaira; niezłe płótno w ciemnej, rembrandtowskiej kolorystyce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •