[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może zjem coś ciepłego.Czy zna pan jakieś odpowiednie miejsce?- Oczywiście, nawet kilka.Zabiorę pana tam, gdzie będzie pan miał chwilę spokoju.Proszę wsiadać.- Wskazał na stojący w pobliżu samochód.Dotarcie do polecanego przez kierowcę miejsca nie nastręczyło poważnych trudności.Był to wąski sklepik o drewnianej podłodze, gdzie od frontu sprzedawano produkty żywnościowe, a na zapleczu znajdowało się niewielkie pomieszczenie, w którym podawano wytwory miejscowej kuchni.Gdy zatrzymali się przed frontem budynku, kierowca sięgnął pod koszulę i wydobył zielony amulet - jaszczurkę z biegnącą wzdłuż grzbietu srebrną inkrustacją.- Wiem, że zabrzmi to dla pana śmiesznie, panie H - powiedział z nieśmiałym uśmiechem.- Ale czy mógłby pan ją dla mnie dotknąć?Heidel spełnił jego prośbę i zapytał:- Dlaczego?Młody człowiek roześmiał się, rozejrzał szybko dookoła i wepchnął amulet pod koszulę.- No cóż.Chyba jestem odrobinę przesądny.Ta rzecz przynosi mi szczęście.A gdy wszyscy mówią o panu w ten sposób, pomyślałem, że nie zaszkodzi poprosić.- Wszyscy mówią? Co takiego? Tylko proszę mi nie opowiadać, że ta legenda o "świętym mężu" dotarła za mną aż tutaj!- Obawiam się, że to prawda, sir.Ale kto to wie? Być może jest w tym rzeczywiście trochę prawdy.- Pracuje pan przecież w szpitalu.Większość czasu spędza pan pośród naukowców.- Och, oni w większości są tacy sami.Być może dlatego, że żyjemy tu na takim odludziu.Nasi kaznodzieje twierdzą, że jest to spowodowane powrotem do natury.Wie pan, nasi przodkowie przed wiekami zamieszkiwali ogromne miasta.Jednak, jakikolwiek jest tego powód, dziękuję, że nie odmówił pan mojej prośbie.- To ja dziękuję za podwiezienie mnie.- Niech bogowie będą panu przychylni.Heidel wysiadł z samochodu i wszedł do sklepu.Uzupełnił zapasy, przeszedł do pozbawionego okien pokoiku na zapleczu i zasiadł przy stole.Oświetlenie stanowiło osiem antycznych, upstrzonych insektami lamp.Mimo że był jedynym klientem, musiał czekać dobrą chwilę, nim go obsłużono.Zamówił piwo i stek.Nauczony doświadczeniem z krótkich pobytów w najróżniejszych światach, zaniechał dociekań co do natury stworzenia, z którego stek ów został wycięty.Popijając zimne piwo, zastanawiał się nad swoją sytuacją.Był wciąż jeszcze geologiem.Było to jedyne zajęcie, które potrafił wykonywać dobrze i bezpiecznie.Prawdą jednak było, iż żadna z większych kompanii nie zatrudniłaby go jako pracownika.Nie wiedząc kim jest, uważali go za dziwaka, który prędzej czy później przysporzy im kłopotów.Nie ustawiało go to w szczególnie silnej pozycji przetargowej, jako że on ze swej strony także wolał nie ryzykować, pracując pośród ludzi.Jednak mniejsze kompanie chętnie wynajmowały go w charakterze niezależnego rzeczoznawcy.To dziwne, lecz w ten właśnie sposób zarobił więcej pieniędzy niż kiedykolwiek przedtem w swym życiu.A teraz, gdy już je miał, nie wiedział właściwie, na co je wydawać.Trzymał się z daleka od miast, ludzi, wszystkich tych miejsc, w których pieniądze wydaje się w dużych ilościach.Poprzez wszystkie te lata przywykł już do swej samotnej egzystencji, tak że nawet niewielkie zbiorowisko ludzkie - tak jak ten tłum przy szpitalu - wpływało na niego deprymująco.Chciał nawet, by tak pozostało - na starość marzył mu się domek wśród lasów czy chata nad bezludnym brzegiem morza.Jego ulubione cygara, kolekcja minerałów, kilka książek i trochę przechowywanych w Centrali Informacyjnej pamiątek - to wszystko, czego naprawdę pragnął.Pogrążony w rozmyślaniach, jadł powoli, delektując się każdym kęsem.Po chwili przysiadł się do niego spragniony nowin właściciel sklepu.Był ciekaw, dokąd się właściwie udaje z tym workiem i tyloma zapasami żywności.Wyjaśnił, że ma zamiar rozbić się obozem w górach.Po co? Miał już odpowiedzieć natrętnemu staruszkowi, że to nie jego interes, gdy nagle przyszło mu do głowy, że być może jego rozmówca także czuje się samotny.Pokój jadalny i sam sklep nie sprawiały wrażenia cieszących się wysoką frekwencją.Najprawdopodobniej właściciel nie ogląda zbyt wielu ludzi.I jest już stary.Tak więc Heidel opowiedział mu wymyśloną naprędce historyjkę o wyprawie w góry.Mężczyzna słuchał uważnie, kiwając od czasu do czasu głową.Wkrótce role odmieniły się.Heidel słuchał, a sklepikarz snuł jedną opowieść po drugiej.Skończył posiłek i zapalił cygaro.Stopniowo, wraz z upływem czasu Heidel stwierdził, że jest nawet wdzięczny staruszkowi za towarzystwo.Zamówił jeszcze jedno piwo, a po skończeniu cygara szybko zapalił następne.Ponieważ w pomieszczeniu nie było okien, nie wiedział, że na zewnątrz zapada już zmierzch.Zaczął opowiadać właścicielowi o innych światach, pokazał nawet swoją kolekcję kamieni.Ten z kolei opowiedział mu o farmie, którą kiedyś posiadał.Gdy na niebie zapaliły się już pierwsze gwiazdy, tknięty nagłym przeczuciem Heidel spojrzał na swe chrono.- To niemożliwe, by było tak późno! - prawie to wykrzyczał.Staruszek spojrzał na jego chrono, a potem na swoje.- Obawiam się, że to prawda.Przepraszam, że tyle czasu pana zatrzymałem.Pan się z pewnością spieszy.- Nie, wszystko w porządku - odparł Heidel.- Po prostu na chwilę straciłem poczucie rzeczywistości.Lepiej jednak, bym już sobie poszedł.Zapłacił rachunek i szybko oddalił się.Nie miał zamiaru naciągać zbytnio wątłego marginesu bezpieczeństwa.Skręcił w prawo i kierując się światłem gwiazd, ruszył szybko w stronę, z której przybył.Po piętnastu minutach opuścił centrum handlowe i wkroczył w podmiejską dzielnicę willową.Gęstniejący szybko mrok jęły rozpraszać zainstalowane przy domkach lampy jarzeniowe.Przechodząc obok kamiennego kościoła, z którego witrażowych okien sączyło się kolorowe światło, ponownie poczuł to dziwne oszołomienie, jakim zawsze napawały go takie miejsca, jak to.Po raz pierwszy tego doświadczył - ale czego właściwie? - jakieś dziesięć czy dwanaście lat temu.Obojętnie, jakby to było dawno, wciąż pamiętał to wydarzenie niezwykle wyraźnie.I wciąż przyprawiało go ono o dreszcz niepokoju.Działo się to pewnego upalnego dnia na Murtanii.Był właśnie w połowie drogi z miasta do miasta, gdy lejący się z nieba żar sprawił, że dalsza wędrówka stała się niemożliwa.Poszukał osłony przed palącymi promieniami słońca w jednej ze strantryjskich świątyń, w których zawsze panowały chłód i mrok.Usiadł w cieniu, opierając się wygodnie plecami o ścianę, i odpoczywał.Ledwo przymknął oczy, gdy do świątyni weszło dwóch wyznawców.Jednak zamiast pogrążyć się w medytacjach, tak jak tego oczekiwał, nowo przybyli zaczęli rozprawiać o czymś z ożywieniem, zduszonymi szeptami.Po chwili jeden z nich wyszedł, a drugi zajął miejsce przed centralnym ołtarzem.Niewidoczny ze swego miejsca, Heidel przyglądał mu się z uwagą.Obcy był Murtańczykiem, którego membrany skrzelowe były rozdęte i zaczerwienione, co wskazywało na znaczny stopień podniecenia.Nie schylił głowy.Zamiast tego patrzył wprost przed siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]