[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jacht natomiast okazywał objawy życia - trwał rozkołysany, smutnie poddając się martwej fali, niewidocznej, tkwiącej pod powierzchnią wody i wysyłającej impulsy z ukrycia: w górę, w dół; kadłub się unosił, opadał - odległe echo równie odległej Antarktydy i jej sztormowych fal, które wyruszyły na podbój otwartych zatok i wątłych portów Afryki Południowej.Raz ujrzeli dym z komina statku.Hardin natychmiast ściągnął żagle i opuścił radarowy reflektor.Stał się czujnym banitą, pragnącym ukryć przed światem położenie jachtu.Był to zresztą jedyny statek, jaki zauważyli, gdyż płynęli na zachód od handlowych szlaków, ciągle poszukując sprzyjającego wiatru.Z jednej strony niosło to ulgę, gdyż nie trzeba było nieustannie wypatrywać statków wrogiego świata, z drugiej strony jednak ciążyła samotność.Adżaratu nie wydawała się tym przejmować, ale Hardinowi odcięcie od świata ciążyło coraz bardziej i wreszcie się poddał: wykorzystując fałszywy znak wywoławczy nawiązał łączność z Milesem przez radiową stację przekaźnikową dalekiego zasięgu w Kapsztadzie.Izraelczyk zgłosił się o świcie.Hardin poprosił o dane dotyczące położenia Lewiatana.Usłyszał, że szczęśliwym zbiegiem okoliczności Lewiatan płynie o sto mil na zachód od zwyczajowego toru.W istocie jednak Hardinowi chodziło o coś innego: chciał usłyszeć głos Milesa jako dowód, że on, Adżaratu i jacht, walczący z coraz mniej przychylnym morzem, naprawdę istnieją, że nie znaleźli się w wyniku jakiejś nawigacyjnej sztuczki na skraju świata.15Główny elektryk leżał w ciemnościach z szeroko otwartymi oczami, trzymając oburącz skraje materaca i zastanawiając się, co to jest.Poczuł ciarki na plecach i sięgnął ręką, by zapalić światło.- O Boże! - jęknął.Lewiatan kołysał się.Statek przechylał się najpierw na jedną stronę, potem na drugą - ruch był niewielki, ale zdumiewał przez sam fakt zaistnienia.Główny elektryk spędził już dwanaście dni na pokładzie, który przez cały czas był płaski i w poziomie jak horyzont.Satelitarna informacja meteo okazała się jak zwykle bezbłędna.Musiał to być potężny sztorm, który zrodził się na południe od Przylądka Dobrej Nadziei i pędził przez południowy Atlantyk, skoro fale dawały o nim znać aż tak daleko.Gdy zabrzmiał gong na śniadanie, Lewiatan kołysał się jeszcze bardziej i długie poprzeczne korytarze w okrętowej nadbudowie podnosiły się i opadały jak ramiona huśtawki.Idąc do mesy oficerskiej na śniadanie, główny elektryk najpierw szedł stromo pod górę, potem po płaszczyźnie poziomej, wreszcie zbiegał z pagórka.Gdy skończył śniadanie, wydało mu się, że ma nadmiernie wyostrzony zmysł węchu.Bardzo mocno pachniał tłuszcz smażonych kiełbasek, kawa zaś trąciła czymś kwaśnym.Zbyt późno rozpoznał objawy tego, co miało nastąpić.Pośpieszył na mostkowe skrzydło, aby zaczerpnąć świeżego powietrza.Było chłodniej niż poprzedniego dnia.Bardzo daleko na zachodzie zwisały nieruchomo nad wodą czarne chmury niby skalne ściany, Powietrze było przejrzyste i bardzo zimne, woda granatowa, prawie czarna, a promienie słońca padały pod niskim zimowym kątem - blade, pozbawione ciepła, jeszcze bardziej czerniące powierzchnię morza, które kołysało się leniwie jak ciężki żelatynowy roztwór, wprawiony w ruch przez ukrytą maszynerie.Pędzone z południowego zachodu półmartwe podwodne fale coraz gwałtowniej nacierały na Lewiatana unoszącego się wysoko nad wodą.Główny elektryk poszedł położyć się na koi, wiedząc jednak, że za chwilę musi wstać i od swych podwładnych odebrać raporty.Kabina przeraźliwie pachniała politurami i werniksami użytymi niegdyś do boazerii i mebli.Zamknął oczy, głęboko wciągnął powietrze i wstał, by pójść na wachtę.Żołądek podskoczył mu do gardła, więc dał susa do łazienki.Kołysanie było coraz większe i następnego wieczoru, kiedy odzyskał nieco siły i zszedł na kolację, stewardzi położyli na stołach mokre obrusy, aby nie ślizgały się talerze.Kapitan Ogilvy głosem pełnym współczucia zapytał go o zdrowie.Ten miły ton główny elektryk przypisywał ogólnemu odprężeniu, jakie nastąpiło po wymknięciu się z pułapki zastawionej przez zwariowanego doktora i świadomości, że za cztery dni opłyną Kapsztad, zakończy się długi siedemnastodniowy etap i pozostanie czternaście dni do Zatoki Perskiej.Po kolacji rozmawiano o pogodzie.Mechanicy i elektrycy grzecznie się pożegnali, ale główny mechanik pozostał z kapitanem Ogilvym i jego oficerami pokładowymi, spekulującymi na temat kierunku, jaki obierze szalejący na południu sztorm.Ogilvy posłał najmłodszego z oficerów po ostatnie mapy pogodowe i stanu morza, a gdy je przyniesiono i rozłożono na niskim długim stoliku w salonie, obok filiżanek z kawą, wszyscy słuchali w skupieniu, jak kapitan zagaja dyskusję na temat pogodowych możliwości.Ogilvy przede wszystkim zwrócił uwagę na izobary, które wykazywały, że przesuwający się szybko na wschód niż rozrasta się i obejmuje obecnie duży obszar o tysiąc czterysta mil na zachód od Kapsztadu, chociaż jeszcze niedawno był o pięćset mil od przylądka Horn.Grubym pomarszczonym palcem Ogilvy wskazywał linie izobaryczne.- Wyż nad południowym Atlantykiem nie powstrzymał przesuwania się obszaru niżowego - powiedział.- I teraz z jakiegoś powodu wyż się rozpływa.- Silny wyż panuje w rejonie Przylądka Dobrej Nadziei - powiedział pierwszy oficer.- Tysiąc trzydzieści milibarów.- I zostanie tam przez kilka dni albo skręci na północ - powiedział Drugi.Pierwszy oficer wziął do ręki fotografię satelitarną i zaczął przyglądać się potężnemu zawirowaniu chmur.- Są problemy? - spytał główny elektryk.- Problemy? - Ogilvy wskazał palcem mapę stanu morza.- W samym centrum obszaru sztormowego dziesięciometrowe fale.Trzydzieści pięć stóp.Nie licząc martwej fali.Na mostku innego statku powiedziałbym, że należy okazać szacunek potędze morza, lękać się jej, bo w istocie mogą powstać problemy.- Rzucił mapę na stół.- Ale to jest Lewiatan
[ Pobierz całość w formacie PDF ]