[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musimy teraz pustek siętrzymać i do wsiów mało zaglądać, bo niebezpiecznie.Dajże Boże jak najprędzej księcia wo-jewodę, bośmy się w taką matnię dostali, że jakom żyw, gorszej trudno wymyślić.Trwoga znów ogarnęła Helenę, pragnąc więc wydobyć jakie słowo nadziei z ust pana Za-głoby, rzekła: Już ja teraz ufam, że waszmość i siebie, i mnie ocalisz. To się rozumie ospowiedział stary wyga głowa od tego, żeby o skórze myślała.A wa-ćpannę takem już polubił, że za nią jako za własną córką będę obstawał.Najgorsze tylko to,że prawdę rzekłszy, sami nie wiemy, gdzie uciekać, boć i ta Zołotonosza niezbyt to pewneasilum. To wiem na pewno, że bracia są w Zołotonoszy. Są albo ich nie ma, bo mogli wyjechać, a do Rozłogów pewnie nie tą drogą, którą my je-dziemy, wracają.Więcej ja liczę na tamtejsze prezydium.%7łeby tak choć z pół chorągiewkialbo z pół regimenciku w zameczku! Ale ot i Kahamlik.Tymczasem przynajmniej oczeretypod bokiem.Przeprawimy się na drugą stronę i zamiast z biegiem ku gościńcowi ciągnąć,pociągniemy w górę, żeby ślad pomylić.Prawda.Prawda, że zbliżymy się do Rozłogów, alenie bardzo. Zbliżymy się do Browarków rzekła Helena przez które do Zołotonoszy się jedzie. To i lepiej.Stój no waćpanna.Napoili konie.Następnie pan Zagłoba zostawiwszy Helenę dobrze ukrytą w zaroślach po-jechał wyszukać brodu, który znalazł z łatwością, bo leżał o kilkadziesią zaledwie kroków odmiejsca, do którego przyjechali.Właśnie tamtędy owi czabanowie przepędzali konie na drugąstronę rzeki, która zresztą cała była dość płytka, jeno brzegi miała mało dostępne, bo zarosłe ibłotniste.Przeprawiwszy się tedy na drugą stronę, ruszyli śpiesznie w górę rzeki i jechali bezwytchnienia aż do nocy.Droga była ciężka, bo do Kahamliku wpadało mnóstwo strumieni,które rozlewając się szerzej przy ujściach, tworzyły tu i owdzie trzęsawice i topieliska.Trzebabyło co chwila wyszukiwać brodów lub przedzierać się przez zarośla trudne do przebycia dlajezdnych.Konie pomęczyły się okrutnie i zaledwie wlokły za sobą nogi.Chwilami zapadałytak, że Zagłobie zdawało się, iż nie wylezą już więcej.Na koniec wydostali się na wysoki,suchy brzeg, porosły dębiną.Ale już też noc była głęboka i ciemna bardzo.Dalsza podróżstała się niepodobieństwem, bo w ciemnościach można było trafić na chłonące bagna i zginąć,więc pan Zagłoba postanowił czekać ranka.Rozsiodłał konie, popętał je i puścił na pastwisko, po czym jął zbierać liście, wymościł znich posłanie, zasłał czaprakami i okrywszy burką rzekł do Heleny: Połóż się waćpanna i śpij, bo nie masz nic lepszego do zrobienia.Rosa ci oczki przemy-je, to i dobrze.Ja też przyłożę głowę do terlicy, bo już kości nie czuję w sobie.Ognia nie bę-dziem palili, gdyż światło by nam tu jakich czabanów ściągnęło.Noc krótka, świtaniem ru-szymy dalej.Zpij waćpanna spokojnie.Nakluczyliśmy jak zające, niewiele po prawdzie drogizrobiwszy, ale też takeśmy zatarli za sobą ślady, że zje diabła, kto nas odnajdzie.Dobranocwaćpannie! Dobranoc waćpanu!Smukły kozaczek ukląkł i modlił się długo, podnosząc oczy do gwiazd, a pan Zagłobawziął na plecy terlicę i poniósł ją nieco opodal, gdzie sobie upatrzył miejsce do spania.Brzegdobrze był wybrany do noclegu, bo wysoki i suchy, zatem bez komarów.Gęste liście dębówmogły stanowić niezłą ochronę od deszczu.Helena długo nie mogła zasnąć.Wypadki ubiegłej nocy stanęły jej zaraz jako żywe w pa-mięci, z ciemności wychyliły się twarze pomordowanych: stryjny i braci.Zdawało się jej, że152jest razem z ich trupami w owej sieni zamknięta i że do tej sieni zaraz wejdzie Bohun.Wi-działa jego oblicze wybladłe i sobole brwi czarne, bólem ściągnięte, i oczy w siebie utkwione.Trwoga ogarnęła ją niewymowna.A nuż nagle w tych ciemnościach, które ją otaczają, ujrzynaprawdę dwoje świecących oczu.Księżyc przelotem wyjrzał zza chmur, pobielił garścią promieni dąbrowę i ponadawał fan-tastyczne kształty pniom i gałęziom.Derkacze ozwały się po łąkach, przepiórki na stepach;czasem dochodziły jakieś dziwne, dalekie odgłosy ptaków czy zwierząt nocnych.Bliżej pry-chały konie, które gryząc trawę i skacząc w pętach, oddalały się coraz więcej od śpiących.Alete wszystkie głosy uspokajały Helenę, bo rozpraszały fantastyczne widzenia i przenosiły ją wrzeczywistość; mówiły jej, że ta sień, która ciągle stawała jej przed oczyma, i te trupy krew-nych, i ten Bohun blady, z zemstą w oczach, to złuda zmysłów, urojenie strachu, nic więcej.Przed kilku dniami myśl o takiej nocy pod gołym niebem, w pustyni, przerażałaby ją śmiertel-nie; dziś musiała sobie przypominać, że istotnie jest nad Kahamlikiem, daleko od swej kom-naty dziewiczej, aby się uspokoić.Grały jej tedy do snu derkacze i przepiórki, migotały gwiazdy, gdy powiew poruszył gałę-zie, brzęczały chrząszcze na dębowych liściach i usnęła wreszcie.Ale noce w pustyni majątakże swoje niespodzianki.Szaro już było, gdy uszu jej doszły z dala straszne głosy, jakieśharkotania, wycia, chrapania, pózniej kwik tak bolesny i przerazliwy, że krew ścięła się w jejżyłach.Zerwała się na równe nogi okryta zimnym potem, przerażona i nie wiedząca, co czy-nić.Nagle w oczach jej mignął Zagłoba, który leciał bez czapki w stronę tych głosów, z pi-stoletami w ręku.Po chwili rozległ się jego głos: U-ha! u-ha! siromacha! huknął wystrzałi wszystko umilkło.Helenie zdawało się, że wieki czeka; na koniec przecie poniżej brzeguusłyszała znów Zagłobę. A żeby was psi pojedli! żeby was ze skóry obdarto! żeby was %7łydzi na kołnierzach nosi-li!W głosie Zagłoby brzmiała prawdziwa desperacja. Mości panie, co się stało? pytała dziewczyna. Wilcy konie porżnęli. Jezus Maria! oba? Jeden zarżnięty, drugi skaleczon tak, że i stajania nie ujdzie.W nocy odeszły nie dalej,jak trzysta kroków, i już po nich. Cóż teraz poczniem? Co poczniem? Wystrużemy sobie kije i siądziemy na nie.Czy ja wiem, co poczniem? Ot,czysta desperacja! Mówię waćpannie, że diabeł wyraznie zawziął się na nas co i nic dziw-nego, bo musi on być Bohunowi przyjacielem albo zgoła krewnym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]