[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wytłumacz to głodnemu człowiekowi, Vingole - powie­dział Khitain cicho.Nayila gapił się na niego bez słowa.- I ty naprawdę sądzisz, że Thallimon będzie próbował po­wstrzymać ludzi, jeśli tłumy zdecydują się zaatakować park?- Kiedyś tu pracował.Wie, jak ważne jest to, co robimy.I musi choć trochę kochać zwierzęta, prawda?- Wymiatał nawóz z klatek, Yarmuz.- Mimo wszystko.- On też jest pewnie głodny, Yarmuz.- Sytuacja jest zła, ale nie rozpaczliwa.Jeszcze nie.I co w ogóle można zarobić, zabijając kilka chudych sigimoinów, dimilionów i zampidonów? Jeden posiłek dla kilkuset osób, z ta­ką szkodą dla nauki!- Tłuszcza nie myśli - powiedział Nayila.- I chyba nie do­ceniasz swojego zamiatacza - Koronala.Mógł nienawidzić par­ku.nienawidzić swej pracy, nienawidzić ciebie, nienawidzić nawet zwierząt.Może także stwierdzić, że odniesie polityczne zwycięstwo, zapraszając swych zwolenników do parku na obiad.Wie, jak sforsować bramę, prawda?- No.przypuszczam.- Wiedzą to wszyscy pracownicy.Gdzie znajdują się skrzyn­ki, jak zneutralizować pole, wejść do środka.- Tego nie zrobi!- Ale może, Yarmuz.Przygotuj się na tę ewentualność.Uzbrój ludzi.- Uzbroić ludzi? W co? Myślisz, że trzymamy tu broń?- To wyjątkowe miejsce.Gdy jakiś gatunek wyginie, nie sposób go odtworzyć.Jesteś za nie odpowiedzialny, Yarmuz.Daleko, ale bliżej niż poprzednio, rozległ się okrzyk: “Thallimon.Lord Thallimon!"- Jak myślisz, nadchodzą? - spytał Nayila.- Tego by nie zrobił.Nie zrobił!- Thallimon! Lord Thallimon!- Wygląda mi na to, że się zbliżają.Po przeciwnej stronie wielkiej sali zaczęło się jakieś za­mieszanie.Pojawił się jeden z dozorców, dyszał ciężko, w oczach płonęło mu szaleństwo.Wykrzykiwał głośno nazwisko Yarmuza.Kiedy go zobaczył, wrzasnął: “Setki ludzi! Tysiące! Kierują się w stronę Gimbeluc!"Khitain poczuł przypływ panicznego strachu.Popatrzył po ludziach z obsługi.- Sprawdźcie bramy! - rozkazał.- Upewnijcie się, że zosta­ły dokładnie zamknięte.Potem zablokujcie wszystkie przejścia wewnętrzne.Zwierzęta znajdujące się na terenach parku na­leży pędzić jak najdalej na północ, będą miały szansę ukryć się w lasach.- To nic nie pomoże - stwierdził Vingole Nayila.- A co innego możemy zrobić? Nie mamy broni, Vingole.Nie mam broni!- Ja mam.- O czym ty mówisz?- Wielokrotnie ryzykowałem życie, by zebrać okazy dla te­go parku.A już szczególnie ryzykowałem, łapiąc te, które przy­wiozłem dziś.Mam zamiar ich bronić.- Odwrócił się od kusto­sza, krzycząc: - Hej, wy! Pomóżcie mi z tą klatką.- Co masz zamiar zrobić, Vingole?- Wszystko jedno.Idź, zajmij się bramami.- Nie czeka­jąc na pomoc Nayila, spróbował wsadzić klatkę z dhiimami na mały wózek grawitacyjny, na którym wwieziono je do budynku.Dopiero teraz Khitain zrozumiał, jaką broń ma na myśli Nayila.Złapał go za ramię, próbował zatrzymać, lecz młodszy od niego łowca wyrwał się z łatwością, odepchnął go i nie zwra­cając uwagi na protesty, wyprowadził wózek z budynku.Tłum zmierzający ku nim od strony miasta, niemal nieprze­rwanie ryczący imię przywódcy, zbliżał się nieubłaganie.Prze­rażony Khitain pomyślał: Zniszczą park! Mimo to.jeśli Nayila naprawdę zamierza.Nie, nie! Wybiegł z budynku, wpatrzył się w zapadający szybko zmrok, zobaczył zoologa daleko, przy wschodniej bra­mie.Krzyk rozlegał się znacznie głośniej: “Thallimon! Thallimon!"Naraz dostrzegł tłumy, wylewające się na szeroki plac przed wschodnią bramą, na którym każdego ranka gromadzili się ludzie czekający na otwarcie bram.Ta przedziwna postać w dziwnych czerwonych szatach z białą lamówką.tak, to Thal­limon! Stoi na szczycie czegoś w rodzaju palankinu, dziko wy­machuje ramionami, pogania ludzi.Pole energetyczne otacza­jące park ochroni go przed kilkoma intruzami, lecz nie zapro­jektowano go, by wytrzymało atak oszalałej tłuszczy.Do tej pory nie było potrzeby bronić niczego przed tłumem.Lecz te­raz.- Cofnijcie się! - krzyknął Nfayila.- Cofnijcie się! Ostrze­gam!- Thallimon! Thallimon!- Ostrzegam was, nie próbujcie wedrzeć się do parku! Nikt nie poświęcił mu najmniejszej uwagi.Ludzie ruszyli przed siebie jak stado oszalałych bidlaków, atakujących i nie zwracających uwagi na to, co znajduje się przed nimi.Przyglą­dał się temu z rozpaczą; Nayila gestem nakazał jednemu ze strażników zdezaktywować na moment pole siłowe; przez tę chwilę zoolog zdążył wypchnąć klatkę na plac, wyrwać zamy­kający ją skobel i schronić się za bezpieczną barierą różowej mgiełki.- Nie - szepnął do siebie Khitain.- Nie, nawet jeśli ma to obronić park.nie.nie.Dhiimy wydostały się na wolność tak szybko, że nie sposób było odróżnić pojedynczych stworzeń.Błyskawicznie, niczym płynąca w górę rzeka złotego futra i czarnych skrzydeł, wzleciały w powietrze.Wzniosły się w górę na pięćdziesiąt, sześćdziesiąt stóp, a po­tem zawróciły, nurkując z oszałamiającą siłą i nieopanowaną żarłocznością, wbijając się w awangardę tłuszczy, jakby nie ja­dły od miesięcy.Ci, których zaatakowały, zachowywali się po­czątkowo tak, jakby nie zdawali sobie sprawy z tego, co się dzieje, oganiali się, machali rękami, jakby zaatakowały ich jakieś dokuczliwe owady.Lecz dhiimy nie dawały się łatwo odpędzić.Spadały na ludzi z góry, wyrywały kawały mięsa, wznosiły się, pożerały je w powietrzu i atakowały znowu.Nowy Lord Thalli­mon, krwawiąc z kilkunastu ran, spadł z palankinu i leżał, pół­przytomny, na ziemi.Dhiimy atakowały nieprzerwanie, przede wszystkim tych z pierwszych szeregów, którzy już byli ranni, wyrywając im w ciałach nowe rany, wgryzając się w nie, szar­piąc obnażone pasma mięśni i ukrytą pod skórą miękką tkan­kę.“Nie!" - powtarzał raz za razem Khitain, przypatrując się wszystkiemu z wygodnego i bezpiecznego miejsca za bramą.“Nie, nie, nie!" Okrutne, małe stworzonka okazały się bezlito­sne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •