[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.(Wczoraj Aleksaszka mówił do Piotra ze łzami: Min herc, Szeremietiewwyskoczył na feldmarszałka.A ze mnie ludzie natrząsają się generał-major, gubernator pskowski! A w sa-mej rzeczy ordynansem był i ordynansem pozostał.Poślij w sprawę, bym mógł zdobyć rangę!)Piotr z feldmarszałkiem i pułkownikami pozostał na przylądku, przy baterii.Patrzyli przez perspektywy.Aodzie podchodziły szybko od strony wschodniej, tam gdzie zawaliła się ściana na ich spotkanie leciałyrozpalone pociski.Pierwsza łódz werżnęła się w brzeg, ochotnicy jak groch stoczyli się z pomostów, dzwignęlidrabiny, ruszyli.Ale drabiny nie sięgały szczytu nawet w wyłomie.Ludzie włazili sobie na plecy, wdrapywalisię po występach muru.Z góry sypano kamienie, lał się roztopiony ołów.Ranni spadali z wysokości trzechsążni.Kilka łodzi zapaliło się od pocisków i płonąc jasno, spływało z prądem.Piotr chciwie patrzył przez perspektywę.Gdy dym prochowy zaścielał miejsce boju, wsuwał perspektywę podpachę, poczynał kręcić guziki kaftana (już kilka oberwał).Twarz ziemista, wargi sczerniałe, oczy zapadły się.Co to, co to takiego! powtarzał głucho, szarpał szyją,odwracał się do Szeremietiewa.(Borys Pietrowicz wzdychał jeno opieszale przez te dwa lata widywał jużpotrzeby straszniejsze.) Znowu poskąpili pocisków.Brać gołymi rękoma! Przecie tak nie wolno! BorysPietrowicz odpowiadał przymykając oczy: Bóg łaskaw, zdobędziemy i tak. Piotr, rozkraczywszy nogi,znowu przykładał perspektywę do lewego oka.Mnóstwo zabitych i rannych walało się pod murami.Przesłonięte mgiełką słońce było już dość wysoko.Zbaszt twierdzy wznosił się dym aż pod obłoki, ale pożar widocznie słabł.Nowy oddział ochotników,podszedłszy łodziami od strony zachodniej, rzucił się na drabiny.Każdy miał w zębach płonący lont, wyrywali zworków granaty, odgryzali, podpalali, rzucali.Temu i owemu powiodło się usadowić w wyłomie, ale stamtądtrudno już głowę wysunąć.Szwedzi opierali się zajadle.Wystrzały dział, trzask granatów, krzyki słabodochodzące przez rzekę to przycichały, to znowu rozpalały się.Ciągnęło się to godzinami.Zdawało się, że wszelkie nadzieje, los wszystkich ciężkich poczynań zawisł od uporu tych małych ludków,skrzętnie pnących się po drabinach, odpoczywających pod występami murów, strzelających, kryjących się przedszwedzkimi kartaczami za kupą kamieni.Nijak nie można pomóc.Baterie były zmu-' szone do bezczynności.Gdyby tak zapasowe łodzie można byprzewiezć na pomoc ze dwa tysiące żołnierzy.Ale nie było wolnych łodzi i drabin nie było, nie starczało grana-tów..Ojczulku, poszlibyście do namiotu pożywić się, odpocząć.Po co darmo dręczyć serce mówił BorysPietrowicz wzdychając po babsku.Piotr nie opuszczając perspektywy wyszczerzył się niecierpliwie.Tam na murze ukazał się wysokisiwobrody starzec w żelaznym pancerzu, w starodawnym hełmie.Wskazując w dół, na Rosjan, szerokorozdziawiał usta krzyczał widać.Szwedzi obstąpili go ciasno, również krzyczeli, jakby się sprzeczali.wtrącił jednego, drugiego uderzył pistoletem ciężko złaził w dół, po kamiennych występach, do wyłomu.Zanim potoczyło się tam z pół setki ludzi.W wyłomie Rosjanie i Szwedzi zbili się w rozżarty tłum.Ciała ludzkieleciały w dół jak tłumoki.Piotr odchrząknął z długim stęknięciem. Ten stary to komendant Eryk Schlippenbach, starszy brat generała Schlippenba- cha, któregom rozbiłr rzekł Borys Pietrowicz.Szwedzi szybko opanowali wyłom, zaczęli stamtąd trzaskać z muszkietów.Biegli w dół po drabinach,rzucali się na Rosjan z samymi szpadami.Wysoki starzec w pancerzu stał w wyłomie, tupał nogą, wymachiwałrękomaniby kogut skrzydłami.( Jak się Szwed rozezli, to i śmierć mu niestraszna rzekł Borys Pietrowicz.)Resztki Rosjan cofały się ku wodzie, ku łodziom.Jakiś człek z twarzą owiązaną szmatą miotał się, odpędzałżołnie" rzy od łodzi, aby do nich nie siadali, skakał, bił,.Naparłszy na dziób łodzi odepchnął ją pustą od brzegu.Skoczył do drugiej odepchnął.,.( Miszka Golicyn rzekł Borys Pietrowicz też gorący!) Przy samychłodziach toczyła się walka wręcz.Dwanaście dużych czółen z ochotnikami, zginając wiosła w łuki, mknęło pod prąd ku twierdzy.Była toostatnia rezerwa, oddział Mieńszykowa.Aleksaszka, bez kaftana, w różowej jedwabnej koszuli, bez kapelusza,ze szpadą i pistoletem, pierwszy wyskoczył na brzeg.( Fanfaron, fanfaron zamruczał Piotr.) Szwedziujrzawszy nowego przeciwnika pobiegli do murów, ale jeno część zdołała wydostać się w górę, pozostałychskłuto.I znowu poleciały z murów kamienie, polana, działo zionęło kartaczami.Znowu Rosjanie wdrapywali siępo drabinach.Piotr upatrywał przez perspektywę różowej koszuli.Aleksaszka nieustraszenie zdobywał sobierangę i sławę.Wdarłszy się na wyłom natarł na starego Schlippenbacha, uchylił się przed kulą pistoletu,zmierzył się z nim na szpady swoi ludzie obronili starego, wciągnęli na górę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]