[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez to ciężej będzie wam, i pośrednio mnie, powstrzymać ich przed nurzaniem w błocie dobrego imienia Hegi.Tak w ogóle to naprawdę was lubię, BZ, i będę cholernie rozczarowana, jeśli zechcecie ode mnie odejść.- Choć prawdopodobnie nie byłbyś pierwszy.Lekki uśmiech ulgi rozjaśnił mu twarz.- Nie, proszę pani.Jestem zadowolony.bardziej niż zadowolony.A zostawanie w domu, gdy odwiedza pani królową, to sam miód.- Uśmiechał się zaraźliwie.Kiwnęła głową.- Proszę nie myśleć, że gdybym tylko mogła, nie wysłałabym was, zamiast iść samej - uśmiechnęła się znowu, odprężona.Rozpięła i strąciła ciężki płaszcz, zdjęła hełm, patrząc na zaoblenia złotej skorupy.- Ktoś powinien zawiesić go na drzewie.Bogowie, mam tego dosyć! Dałabym wszystko za uczciwą pracę tam, gdzie trzeba prawdziwej policji, a nie pośmiewiska.Gundhalinu patrzył na nią bez uśmiechu.- Czemu nie załatwi sobie pani przeniesienia?- Czy macie pojęcie, ile na to trzeba czasu? - Pokręciła głową, kładąc hełm na kolana, i poluzowała wysoki kołnierz munduru.- Zresztą próbowałam - westchnęła - bez skutku.“Jestem tu potrzebna" - powiedziała głosem gorzkim jak kwas.- Czemu pani nie złożyła rezygnacji?- Czemu się nie zamkniecie?Gundhalinu posłusznie spojrzał na przyrządy.Znajdowali się teraz w Labiryncie, posuwając się wolno zatłoczoną ulicą.Wieczór mroczył już niebo za murami przeciwsztormowymi.Jerusha obserwowała obdrapane alejki, jaskrawe piekła frontonów domów, przemykające jak jej marzenia i ambicje.Czy naprawdę dałaby wszystko za lepszą pracę? Czy zaryzykowałaby utratę rangi, choć wiedziała, iż otrzymała ją od LiouxSkeda tylko dlatego, by stanowić znaczniejszą ofiarę dla Królowej? Założyła za lewe ucho kosmyk ciemnokasztanowych włosów.Przecież za pięć lat i tak wszystko się zmieni.Hegemonia opuści Tiamat, a mnie poślą w lepsze miejsce - każde będzie lepsze.Cierpliwość to wszystko, czego potrzebuję.Bogowie wiedzą, jak ciężko kobiecie zrobić jakąkolwiek karierę u Sinych, nawet teraz, nie mówiąc już o dojściu do jakiejś władzy.Zerknęła w jeden z mijanych zaułków.Był zdecydowanie fioletowy - tę barwę miały ściany, lampy, wywieszki - Aleja Indyga.Była niemal pewna, że wysłano ją na Tiamat, bo była kobietą, i początkowo była zadowolona.Wkrótce jednak zgorzkniała.Była Siną, bo lubiła tę pracę, a jeszcze jej nie skończyła.Dostrzeżony przelotnie ruch zaalarmował jej podświadomość.- W tył, BZ! Zapal migacz, coś widziałam w alejce.- Założyła hełm, dopinając rzemień pod brodą i jednocześnie otwierając drzwi.- Za mną.- Wyskoczyła i zaczęła biec, gdy tylko patrolowiec zahamował ostro przed wejściem do mrocznego zaułka.W powietrzu wisiały ciężkie zapachy z kuchni; wąską alejkę wypełniały klitki jadłodajni, pustych po kolacji.Kilka obecnych postaci wtopiło się w mury na widok czerwonego światła i szaroniebieskiego munduru.W połowie, gdzieś w połowie.Zwolniła, sięgając po włącznik lampy na hełmie, kierując ją na czarne jamy w dwupiętrowym, wzniesionym prowizorycznie budynku po jej lewej ręce.Zapalone światło ukazało w pierwszej jedynie stos metalowych bębnów, nic w następnej.Słyszała dudniące po chodniku kroki nadciągającego Gundhalinu.głosy.Zalała światłem lampy kolejną dziurę w murze, głębszą od innych.Ukazało trzy postacie - nie, cztery - pięć, jedna klęczała przy znieruchomiałej ofierze, trzymając w ręce coś świecącego.- Stać! - krzyknęła, mierząc wyciągniętym ogłuszaczem.- Sini! - zmieszane ruchy, jak owadów zaskoczonych światłem, jeden się jej nie spodobał.Strzeliła i zobaczyła broń wylatującą z dłoni padającego.- Powiedziałam stać! Wstawaj, ty z ostrzem; wyłącz je i rzuć tutaj.Już! - Poczuła stającego przy niej Gundhalinu z wyciągniętym ogłuszaczem, skupiła całą swą uwagę na spełniającym jej rozkaz mężczyźnie.Świetlny ołówek poleciał chodnikiem, uderzając w jej but.- Teraz kłaść się na brzuchy.BZ, wyrwij im zęby.Będę cię osłaniać.Gundhalinu ruszył od razu, patrzyła, jak klęka kolejno przy zatrzymanych i szuka u nich broni.Czekając, aż skończy, spojrzała na ofiarę leżącą bezradnie na boku; skrzywiła się i podeszła bliżej, by spojrzeć jej w twarz.- Och.- W mętnym świetle dojrzała młodą twarz o rudych włosach i zbielałych z przerażenia oczach, usłyszała nierówny, szarpany oddech.Opadła obok na kolana.Gundhalinu przeszukiwał ostatniego z pojmanych.- BZ, znajdź kluczyki do kajdanek, którymi skuli chłopca.Nieźle oberwał, przyda mu się coś przeciw paraliżowi.- Otworzyła zawieszony przy pasie pakiet pierwszej pomocy i wyjęła strzykawkę ze środkiem pobudzającym.- Nie wiem, czy mnie widzisz, mały, ale wyobraź sobie szeroki uśmiech.Wszystko będzie dobrze.- Uśmiechając się rozpięła koszulę chłopca i wstrzyknęła mu lekarstwo w mięśnie piersiowe.Jęknął cicho z bólu lub sprzeciwu.Podniosła mu głowę i położyła na swych kolanach, podczas gdy Gundhalinu zbliżył się z kluczykiem do kajdanek.Ręce chłopca opadły bezwładnie wzdłuż boków.- Wiem, co można z nimi zrobić.- Uśmiechnął się Gundhalinu, unosząc kajdanki.Kiwnęła głową.- Dobra.Użyj ich.- Odpięła i podała swoje.- Masz.Równe traktowanie wobec prawa.Gundhalinu wstał ponownie.Patrzyła, jak skuwa trzech pojmanych.Przez ciało chłopca przeszło drżenie.Gdy opuściła oczy, zobaczyła, jak z ulgą łapie powietrze.Powieki skryły jego dzikie oczy barwy morza.Odsunęła mu z twarzy mokre kosmyki rudych włosów.- Lepiej idź do radia, BZ; nie zmieścimy tego tłumu na tylnym siedzeniu.Nasz młody przyjaciel chyba wyjdzie z tego cało.Gundhalinu pochylił głowę.- Tak jest, pani inspektor.- Pętany przez niego napastnik uniósł twarz i splunął.- Baba! Pieprzona Sinica.Jak może ci się to podobać! Ulec babie.- Gundhalinu szturchnął go mocno butem, aż jęknął.Jerusha oparła się plecami o ścianę, opierając ogłuszacz na kolanie.- Nigdy o tym nie zapominaj, sukinsynie.Może nie wolno nam sięgnąć do sedna tego, co psuje to miasto, lecz możemy mu odciąć kilka palców.Gundhalinu wrócił alejką do patrolowca.Jeśli nawet zaszłe wydarzenia kogoś zdziwiły, to nikt o nic nie pytał.Jerusha wiedziała, że wszyscy naprawdę zainteresowani zostali już powiadomieni.Chłopiec jęknął cicho na próbę i położył ręce na piersiach.Otworzył oczy i zaraz je zmrużył w świetle lampy.- Czy zdołasz usiąść?Kiwnął głową i wyciągnął ręce.Szarpnęła je i oparła go o ścianę.Na pierś chłopca skąpy wała krew z nosa.Grzebał między wiszącymi mu na szyi sznurami jaskrawych, połamanych paciorków.- Cholera.Och, cholera.właśnie je kupiłem! - Oczy miał nadal szkliste.- Nie martw się o opakowanie, skoro towar jest ca.- przerwała na widok bujającego się wśród paciorków zmatowiałego medalu.- Skąd to masz? - zapytała z niezamierzoną natarczywością.Zacisnął pięść na krążku.- To moje!- Nikt temu nie przeczy.Stój! - Kącikiem oczu dojrzała jakiś ruch i wyszarpnęła broń.Leżący najbliżej wylotu alejki jeniec zachwiał się, niemal zdołał się wyprostować pomimo skutych na plecach dłoni.- Padnij i czołgaj się, bo dostaniesz tak jak chłopak.- Położył się na brzuchu, miotając na nią obelgi.- Chciał.- zaczął chłopiec i przycisnął dłoń do ust.- Chciał.mi obciąć.Chcieli mnie sprzedać! Powiedzieli, że.będę.- Zadrżał.Patrzyła, jak stara się opanować.- Niemi nie opowiadają.choć tam, dokąd miałeś trafić, i tak nikt by cię nie zrozumiał.Zresztą, nikogo by to nie obeszło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]