[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomysł wydał mu się niezły, jednak maszerował dalej, nie skręcając.Nie miał ochoty zgubić się w labiryncie uliczek.Przyszło mu też do głowy, że mógł przecenić zuchwałość miejskich złodziei.Nie powinien chyba liczyć na atak w środku dnia.Postanowił, że w następnej tawernie zje wczesną kolację i poczeka do zmroku.Jednak znalazł taką dopiero pół godziny później, przy Południowej Bramie, kiedy zbliżał się już do placu targowego.Zatrzymał się więc, spojrzał na słońce, wiszące niemal na wysokości dachów, wzruszył ramionami i wszedł do środka.Było już dobrze po zmroku, kiedy znowu wyszedł na ulicę.W głowie trochę mu szumiało, ale brzuch miał pełny, a stopy nie bolały tak jak poprzednio.Nie był pewien, czy to skutek alkoholu, czy odpoczynku.Z nowymi siłami maszerował w stronę Południowej Bramy, mijając niezliczone ogniska między szałasami na Polu i pochodnie oświetlające Wałową.Minął może dwie przecznice, gdy nagle przyszło mu do głowy, że złodziej raczej nie zaatakuje go na Wałowej.Płonęły tu pochodnie i ogniska, a na Stustopowym Polu można było bez trudu znaleźć dość świadków i przekupić ich, by zidentyfikowali napastnika.Uznał, że rabusie-szukają ofiar w niezamieszkanych i nie tak dobrze oświetlonych zaułkach.Z tą myślą skręcił w lewo, w najbliższą wąską i ciemną uliczkę.Wolał pozostawać w pobliżu Wałowej, więc na najbliższym skrzyżowaniu skręcił znowu.Przez następną godzinę kręcił się po zaułkach wokół Południowej Bramy.Kilka razy wyczuł, że ktoś go obserwuje, lecz nie zauważył nikogo.Raz zdawało mu się, że słyszy ciche kroki, ale nikt się nie zbliżył.Mimo to te odgłosy dodały mu sił.Zmęczył się w końcu, usiadł na stopniu przed zamkniętym sklepem i odetchnął ciężko.Rozmyślał nad swoimi działaniami tego dnia i wieczoru.Uznał, że postępuje słusznie, chociaż zbyt długo trwało, nim uświadomił sobie, że w mrocznych zaułkach łatwiej znajdzie rzezimieszków niż na samej Wałowej, choćby na Wałowej mieszkali.Żałował, że nie wpadł na to wcześniej, choćby z powodu obolałych stóp i zmęczonych nóg.Wyciągnął je przed siebie, aż zakłuły go mięśnie, i roztarł łydki.Był tak zmęczony, że nie miał pewności, czy w razie ataku zdoła dość szybko dobyć Wirikidora, by uniknąć ran.Myślał właśnie o tym, gdy usłyszał nagle urwany krzyk i odgłosy szamotaniny za rogiem.Poderwał się z wprawą człowieka, który przez wiele lat kończył pijackie bójki, zanim walczący zdążyli zniszczyć meble.Całkiem odruchowo pobiegł za róg, w uliczkę, skąd dobiegały odgłosy.Uśmiechnął się lekko, widząc, co się dzieje.Cały dzień krążył po mieście, czekając na napad, a ten zdarzył się, kiedy odpoczywał.Światło było marne - jego źródłem była pochodnia na sąsiedniej ulicy - a wzrok miał już nie tak dobry jak dawniej, jednak wyraźnie widział, że dwóch mężczyzn atakuje kobietę.Pierwszy trzymał ją z tyłu, jedną ręką przyciskając nóż do gardła, a drugą zasłaniając usta.Drugi obmacywał jej spódnicę, szukając sakiewki lub innych cennych rzeczy.Valder znalazł cel, i to nie ściągając nikogo do siebie.Wydobył Wirikidora i odrzucił pochwę na ziemię.Miał nadzieję, że drugi złoczyńca raczej ucieknie, niż będzie walczył.Słysząc jego kroki, mężczyzna, który przeszukiwał suknię kobiety, odwrócił się, stracił równowagę i upadł niezgrabnie.Drugi wypuścił kobietę, odepchnął ją na bok i sięgnął po miecz.Miał czas dobrze przyjrzeć się Valderowi w migotliwym świetle pochodni, zanim obie klingi zetknęły się z brzękiem.- I co, staruszku.- powiedział, wyraźnie próbując zadrwić.Valder nigdy nie usłyszał końcówki zdania, gdyż Wirikidor przechylił się i wsunął pod gardę złodzieja tak szybko, że ten pewnie nawet nie zauważył ostrza.Na pewno nie miał czasu, by sparować.Ostrzejsza od brzytwy klinga z łatwością przecięła skórzaną tunikę, weszła w ciało i kość.Krew chlapnęła łukiem na całą szerokość uliczki.Pochodnia płonęła za plecami Valdera, więc nie widział twarzy złodzieja, tylko czarną sylwetkę, która z wolna osunęła się na ziemię - wciąż ściskał w martwych palcach miecz.Valder przesunął Wirikidora do pozycji obronnej i spojrzał na drugiego napastnika.Mężczyzna poderwał się na nogi; też trzymał w ręku broń.Valder przyglądał się mu czujnie.Złodziej zerknął na swego martwego kolegę, a potem na Valdera.- Nie wiem, jak to zrobiłeś, staruszku.Myślę, że go zaskoczyłeś, lecz ja się nie dam.Może jesteś lepszy, niż na to wyglądasz, ale nadal jesteś stary, słaby i powolny.Valder uśmiechnął się z przymusem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]