[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z oczu porażonych dziennym światłem ciekły mu łzy i Bren żałował, że nie jest na tyle zdrów, żeby kazać Banichiemu zaciągnąć story.– To nie jest Shejidan! – zbeształ go Banichi.– Jedzenia nie przynosi się tu w plastikowych torebkach!Wiedział o tym.Nie był głupi.Pamiętał, gdzie jest, chociaż nie był pewien, co mają tu do rzeczy plastikowe torebki.Ból głowy osiągnął punkt, w którym Bren myślał, że umrze i chciał już z tym skończyć.Czegoś takiego jednak nie mówiło się atevim, którzy nie myśleli tak jak ludzie, a Banichi i tak już był na niego wściekły.I słusznie.Banichi musiał go ratować drugi raz w ciągu tygodnia.Bren zadawał sobie pytanie, czy aiji-wdowa usiłowała go zabić, i próbował ostrzec Banichiego, że Cenedi jest zabójcą – tego był pewien.Wyglądał jak Banichi – nie był pewien, czy to przekonujący argument, ale usiłował tak uporządkować swoje racje, żeby Banichi nie sądził, że jest kompletnym głupcem.– Cenedi to zrobił?Myślał, że tak powiedział.Nie był pewien.Za bardzo bolało go serce.Chciał tylko leżeć w ciepłych futrach, zasnąć i żeby go nie bolało, kiedy i jeśli się obudzi, ale bał się, że już nigdy się nie obudzi, a nie zadzwonił do Hanks.Banichi przeszedł przez pokój i z kimś rozmawiał.Bren nie miał pewności, ale pomyślał, że to Jago.Miał nadzieję, że nie będzie kłopotów i że nikt ich nie atakuje.Żałował, że nie słyszy, co mówią.Zamknął oczy.Światło za bardzo go raziło.Ktoś zapytał, czy dobrze się czuje i Bren uznał, że gdyby zaprzeczył, to Banichi zawoła lekarzy czy coś w tym rodzaju, więc skinął potakująco głową i obsunął się w ciemność, myśląc, że może jednak zadzwonił do Hanks, a może tylko o tym myślał.Nie był pewien.Rozdział 5Światło raziło.Poruszanie się sprawiało ból.Nie było żadnej części jego ciała, która przy najmniejszym poruszeniu nie odzywała się bólem, szczególnie głowa, a zapach jedzenia wcale go nie nęcił.Jednak ktoś potrząsnął go za ramię drugi raz i pochylił się nad nim Tano.Był pewien, że to Tano, chociaż nie bardzo mógł skupić wzrok i raziło go światło.– Powinieneś coś zjeść, nand’ paidhi.– Boże.– Proszę.– Tano zaczął bezlitośnie poprawiać poduszki przy jego głowie i ramionach, co sprowadziło ból głowy i niepewność co do zachowania żołądka.Spoczywał na posłaniu, uznając to za wystarczające współdziałanie ze swoimi dręczycielami.W drzwiach do łazienki zobaczył Alginiego.Rozmawiał z Jago, ale bardzo cicho.Ich głosy rozbrzmiewały zniekształconym echem.Wrócił Tano z miską zupy i kilkoma wafelkami.– Jedz – powiedział, ale Bren nie chciał.Chciał kazać Tano odejść, ale jego służący nie odchodzili, zatrudnił ich Tabini, i Bren musiał robić, co mu kazali.Poza tym, kiedy miało się nudności i nie chciało się wymiotować, jadło się białe wafelki.Przypomniał sobie Mospheirę, swoją własną sypialnię i matkę, ale głowę podtrzymywał mu Tano, nalegając, żeby zjadł choć połowę, i Bren skubał po kawałeczku, a pokój i wszystko inne przechylało się i usiłowało się ześliznąć na rozbrzmiewającą echem krawędź świata.Potem dał odpocząć oczom i zbudził się od zapachu zupy.Nie chciał jeść, ale kiedy Tano przytknął mu kubek do warg, przełknął jeden łyk i poparzył sobie usta.Smakowało herbatą.Chciał przestać pić, ale Tano usiłował go karmić, upierając się, że musi jeść, że to jedyna metoda wypłukania herbaty z organizmu.Wytknął więc rękę na zimne powietrze, zlokalizował uszko kubka, pozwolił Tano podeprzeć sobie głowę poduszkami i pił, nie wypuszczając kubka z ręki, dopóki jego żołądek nie oświadczył, że nie zniesie ani kropli więcej.Wyczerpany, ujął wtedy kubek obiema dłońmi, nie potrafiąc się zdecydować, czy chce włożyć rękę z powrotem pod kołdrę, żeby się rozgrzać, czy może lepsza jest ciepła porcelana.Zostanę tak jak teraz, pomyślał.Nie chciał się poruszać, chciał tylko oddychać.Wtedy do pokoju wszedł Banichi, odprawił Tano i stanął nad łóżkiem Brena z rękami skrzyżowanymi na piersiach.– Jak się czujesz, nand’ paidhi?– Bardzo głupio – mruknął.Jeśli to nie halucynacje, to pamiętał aiji-wdowę i dzbanek herbaty roztrzaskany na kominku.I mężczyznę, lustrzane odbicie Banichiego.Stał właśnie w drzwiach.Serce skoczyło Brenowi do gardła.Kiedy Cenedi zobaczył, że Bren patrzy na niego, wszedł do pokoju i zatrzymał się po drugiej stronie łóżka.– Chciałbym przeprosić – odezwał się Cenedi.– Z zawodowego punktu widzenia, nand’ paidhi.Powinienem wiedzieć o herbacie.– To ja powinienem o tym wiedzieć.Będę miał nauczkę na przyszłość [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •