[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rosjanka widocznie zauważyła go z daleka.Narzuciła na ra­miona chustkę i stanęła przed drzwiami.Kiedy się do niej zbli­żył, uśmiechnęła się z pewnym zakłopotaniem, ale niewątpliwie serdecznie.- Jak to pięknie - powiedziała - że mnie pan odwiedza.- Czy można? - zapytał Wedelmann machinalnie.- Ależ owszem - ciągle jeszcze onieśmielona podała mu drobną, silną, muskularną rękę, którą mocno uścisnął.Potem od­sunęła się od drzwi i gestem niemal wesołym zapraszała go, by wszedł pierwszy.W pokoju usiadła jak zwykle naprzeciw niego i zaczęła mu się badawczo przyglądać.Wyczuwając jego zmieszanie i niepokój powiedziała współczującym tonem: - Miał pan jakieś zmar­twienie?- Widać to po mnie?- My kobiety umiemy dostrzegać takie rzeczy.- Pani jest kobietą? - zapytał usiłując, co mu jednak przy­szło z wielką trudnością, postawić to pytanie żartobliwie.- My­ślałem, że w mojej obecności jest pani wyłącznie radziecką Ro­sjanką.- Czy mam nią być?- Ależ nie! - zawołał Wedelmann prawie gwałtownie.- Cieszy mnie, że pani myśli o tym, czy miałem jakieś zmartwie­nie, czy nie.Otóż mam dużo przykrości i zmartwień.Służba po­ciąga to za sobą.Gdyby ode mnie zależało, najchętniej przesia­dywałbym tylko u pani.Ale to ode mnie nie zależy.- Będzie pan musiał odejść stąd? - zapytała starając się wy­badać sytuację.- Skąd przyszło to pani do głowy? - Wedelmann uważał to pytanie za niezwykłe.Co przez nie rozumiała? Odejść stąd! Wielkie przegrupowanie miało nastąpić wkrótce, ale tego nie mogła przecież nawet przeczuwać.Powtórzył raz jeszcze: - Dlaczego pani o to pyta?- Przecież nie zostanie pan tutaj na zawsze - odpowiedziała wymijająco.- Tak już jest na wojnie.I nikt tego nie zmieni!Wedelmann spojrzał na nią badawczo.Patrzył kilka sekund.Zauważył, że ją to zmieszało.Był przekonany, że nie musi jej pytać o powód tego zmieszania.- Czy brak będzie pani mego towarzystwa, Nataszo?- Tak - odpowiedziała prosto i szczerze.Poszukał jej ręki.Nie cofnęła jej.Czuł płynące od niej ciepło.Ściskał tę rękę.Nie sprzeciwiała się temu.- Dlaczego musi być wojna? - zapytała.- Bez wojny nigdy byśmy się nie spotkali.- Pan tylko tak mówi! - odpowiedziała i gwałtownie cofnęła swą rękę.- To wygodna i kiepska w dodatku wymówka.Mo­gliśmy się spotkać na wielkim święcie sportowym, na wcza­sach, w jakimś teatrze, w galerii obrazów.Czy zawsze musi być najpierw wojna, żeby dwoje ludzi z różnych krajów spotkało się ze sobą?- Czy to ja wywołałem wojnę, Nataszo?- Nie, nie wywołał jej pan.Ale ją pan prowadzi.W dzień po wielkiej awanturze z uprowadzoną dorożką nade­szło do dywizjonu zapasowego pismo dorożkarza, pełne po­gróżek i dziękczynień.Skrzywdzony dorożkarz raz jeszcze skarżył się gorzko na ra­bunek swej własności, prosił o ukaranie winnego, groził ortsgruppenschuiungsleiterem, zwracając uwagę, że jest to bliski krewny jego żony.Jednakże.Jednakże - pisał dalej właściciel dorożki - nie może w związku z całą sprawą pominąć milcze­niem pełnej zrozumienia interwencji niejakiego kaprala Bartscha.Podoficer ten okazał nie tylko zrozumienie, ale i gotowość do udzielenia pomocy.Jeżeli ktoś umocnił w dorożkarzu mocno za­chwianą wiarę we wspaniałą siłę niemieckiego Wehrmachtu, to był nim jedynie i wyłącznie kapral Bartsch.Jednak.Jednak wyczytać było można w piśmie dorożkarza, przy którego ukła­daniu pomagał mu niezawodnie ortsgruppenschulungsleiter, bli­ski krewny jego żony, że trudno oczekiwać od niego jako od właściciela dorożki, by przemilczał całą aferę albo o niej za­pomniał.Oczekuje jak najsurowszego ukarania winnego.W prze­ciwnym razie.- W przeciwnym razie - powiedział z niechęcią porucznik Schulz przeczytawszy obszerne pismo.- W przeciwnym ra­zie - co?- W przeciwnym razie zjawi się prawdopodobnie na widowni ten krewniak, ortsgruppenschulungsleiter - odpowiedział adiu­tant dowódcy dywizjonu, podporucznik i handlarz spirytualiami, stojąc wyprostowany przed Schulzem, który w zastępstwie do­wódcy załatwiał sprawy dywizjonu zapasowego.- Gdyby nawet miał wypłynąć tu osobiście sam gauleiter - zawołał Schulz zaczepnie - nie ustąpimy ani trochę! - Oczy­wiście ani mu w głowie było wierzyć w to, co mówił.- Naturalnie - przytaknął adiutant - naturalnie.- I on wiedział doskonale, że Schulz powiedział zupełnie co innego, niż myślał naprawdę.- Zawsze jednak należy pamiętać, że partia.- Chwileczkę! - oświadczył Schulz suwerennym głosem i za­telefonował przede wszystkim do swojej baterii sztabowej.Ka­zał połączyć się z szefem baterii.Ten, jak należało się spodzie­wać, nie wiedział o niczym, absolutnie o niczym.- Kogo to teraz nie robią szefem baterii! - zawołał Schulz grzmiącym głosem do telefonu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •