[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jesteśmy martwi - rzekł Winston.- Jeszcze nie jesteśmy - zaprotestowała rzeczowo.- Fizycznie nie jesteśmy.Ale za pół roku, za rok, góra za pięć lat będziemy.Boję się śmierci.Jesteś młodsza ode mnie, więc pewnie boisz się bardziej.Jasne, że spróbujemy odwlekać nasz koniec tak długo, jak nam się uda.Ale nie ma to wielkiego znaczenia.Skoro zdecydowaliśmy się być wolnymi ludźmi, musimy postawić znak równości między życiem i śmiercią.- Bzdura! Wolisz się kochać ze mną czy z jakimś szkie­letem? Nie radujesz się życiem? Nie cieszy cię, że możesz powiedzieć: to jestem ja, to jest moja ręka, moja noga, istnieję, naprawdę istnieję, żyję?! Nie sprawia ci to radości?!Obróciła się ku niemu i przywarła całym ciałem.Czuł przez kombinezon dotyk jej dojrzałych, jędrnych piersi.Ciało Julii wlewało w niego swoją młodość i animusz.- Masz rację, sprawia - przyznał.- Więc przestań gadać o śmierci.A teraz, kochany, musimy się umówić na następne spotkanie.Chyba znów możemy się spotkać na polance.Odczekaliśmy dość długo.Tylko tym razem pojedziesz inną trasą.Wszystko już obmyśliłam.Wsiądziesz w pociąg.poczekaj, najlepiej ci to narysuję.I, zaradna jak zawsze, gałązką z gołębiego gniazda zaczęła rysować mapę na zakurzonej posadzce.4Winston rozejrzał się po nędznym pokoiku nad skle­pem pana Charringtona.Na ogromnym łóżku pod oknem leżały wystrzępione koce i poduszka bez powłoczki.Na kominku tykał staromodny zegar z dwunastocyfrową tarczą.W rogu, na rozkładanym stole, połyskiwał łagod­nie w półmroku szklany przycisk, który Winston kupił przed miesiącem.Za metalową osłoną kominka stał poobijany blaszany prymus, garnek oraz dwie filiżanki, wszystko dostarczone przez pana Charringtona.Winston rozpalił prymus i na­stawił w garnku wodę.Przyniósł ze sobą pełną kopertę Kawy Zwycięstwa i kilka pastylek sacharyny.Zegar wskazywał siódmą dwadzieścia, czyli dziewiętnastą dwa­dzieścia.Julia miała przyjść o dziewiętnastej trzydzieści.Szaleństwo, szaleństwo, szeptał mu wewnętrzny głos; świadome, niepotrzebne, samobójcze szaleństwo.Ze wszystkich przestępstw, jakie mógł popełnić członek Partii, to było najtrudniejsze do ukrycia.Pomysł przyszedł mu do głowy, gdy ujrzał w myślach szklany przycisk odbijający się w wypolerowanym blacie rozkładanego stołu.Tak jak oczekiwał, pan Charrington chętnie wynajął pokój.Ucieszył się, że wpadnie mu kilka dolarów ekstra.Ani się nie oburzył, ani nie zaczął nieprzyjemnie spoufalać, kiedy stało się jasne, iż Winston potrzebuje pokoju w celach romansowych.Starał się raczej nie patrzeć mu w oczy i wyrażać tylko ogólnikami; w sumie zachowywał się tak delikatnie, jakby chciał niemal stać się niewidoczny.Możliwość przebywania z dala od ludzi to cenna rzecz, oświadczył.Co pewien czas każdy odczuwa potrzebę samotności.A jeśli komuś akurat wiadomo, gdzie ktoś inny lubi izolować się od świata, zwykła grzeczność wymaga, aby tego nie rozgłaszał.Dodał nawet, z takim wyrazem twarzy, jakby najchętniej w ogóle rozpłynął się w powietrzu, że drugie drzwi domku wychodzą na podwórze, z którego jest przejście na sąsiednią uliczkę.Za oknem ktoś śpiewał.Winston, ukryty za muślinową firanką, wyjrzał na zewnątrz.Czerwcowe słońce wciąż wę­drowało wysoko po niebie, a na podwórku skąpanym w jego blasku olbrzymia baba przewiązana w pasie fartuchem uszytym z worka, masywna jak normandzka kolumna, o krzepkich, czerwonych ramionach, chodziła ciężko tam i z powrotem między balią a sznurem na bieliznę, rozwieszając dziesiątki białych, kwadratowych kawałków materiału, w których Winston rozpoznał pielu­szki.Ilekroć wyjmowała z ust drewniane spinacze, natych­miast zaczynała śpiewać donośnym kontraltem:To był tylko chwilowy urokI minął jak kwietniowy dzień,Lecz cóż za marzenia rozbudził!Z serca mego najlżejszy zdjął cień!Słowa te od tygodni nucił do znudzenia cały Londyn.Była to jedna z nielicznych, bardzo do siebie podobnych piosenek, przygotowywanych dla proli przez którąś z sek­cji Departamentu Muzyki.Ich teksty, bez absolutnie niczyjego udziału, układała maszyna zwana wersyfikatorem.Ale kobieta śpiewała tak melodyjnie, że w jej ustach nawet te straszne brednie brzmiały niemal przyjemnie.Win­ston słyszał śpiew i szuranie butów prolki o bruk, krzyki dzieci bawiących się na ulicy, a gdzieś w oddali stłumione odgłosy ruchu kołowego, lecz pokój i tak wydawał mu się cichy przez to, że brakowało w nim teleekranu.„Szaleństwo, czyste szaleństwo!” - pomyślał znów.Nie wierzył, aby widując się tutaj mogli uniknąć wykrycia dłu­żej niż przez kilka tygodni.Ale pokusa, by wreszcie mieć stałe miejsce spotkań, w dodatku blisko i pod dachem, była dla nich zbyt silna.Po randce w dzwonnicy w ogóle nie udawało im się spotkać.W związku ze zbliżającym się Tygodniem Nienawiści drakońsko wydłużono czas pracy.Wprawdzie obchody rozpoczynały się dopiero za miesiąc, ale przygotowania prowadzono na tak gigantyczną skalę, że nikogo nie ominęły jakieś dodatkowe zajęcia.Wreszcie jednego dnia obojgu wypadało wolne popołudnie.Umó­wili się, że pojadą na polankę.Dzień wcześniej spotkali się wieczorem na ulicy.Jak zwykle Winston ledwo spojrzał na Julię, kiedy lawirowali w tłumie powoli zbliżając się do siebie, lecz wydała mu się bledsza niż zazwyczaj.- Nic z tego - szepnęła, gdy tylko uznała, że może się bezpiecznie odezwać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •